Tekst poniższy to komentarz dla najstarszego tygodnika w Polsce a mianowicie Przeglądu Katolickiego. Zamówiony i napisany jeszcze przed nieoczekiwanym wykryciem kolesiostwa i nepotyzmu w partii PSL, więc przy opisie sezonu ogórkowego temat ARR i wyborów w PSL się nie załapał...
Niełatwo jest w sezonie ogórkowym napisać komentarz społeczno – polityczny. No bo co się właściwie dzieje? Tu Euro już minęło... ustawa ograniczająca prawo do zgromadzeń przeszła i w zasadzie nie ma w okolicy niczego specjalnie godnego uwagi poza tym, że siatkarze zdobyli Mistrzostwo Ligi Światowej… Coś tam bulgocze nieco wokół ministra Gowina, który miał deregulować różne zawody, a także z niejasnych przyczyn zabrał się na początek za likwidację małych sądów, wrogowie szczepionek się burzą przeciw nowelizacji ustawy o Sanepidzie, choć większość ekspertów jest zgodna, że nowelizacja raczej sytuację porządkuje niż zmienia, poza tym ogórki…
Wszystko byłoby normalnie, a sytuacja uzasadniona letnimi upałami, gdyby nie to, że w Polsce sezon ogórkowy w polityce trwa właściwie od wyborów, aż do rozpoczęcia kolejnej, monstrualnie wydłużonej kampanii wyborczej przypominającej białoruską kampanie żniwną. Tylko, że cały naród popędzany przez telewizję, zamiast zbierać ziarno wysypane z kłosów, ma brać udział w cyrkach objazdowych i innych urządzanych w tym czasie przez polityków. Czemu to przypomina tę białoruską kampanię? Bo też jest patriotycznym obowiązkiem i ma podobny związek z realnością. No i tylko kampania wyborcza, te żniwa naszej polityki się liczy. Pomiędzy jedną, a drugą kampanią, spece od public relations głowią się, czym by tu zająć obywateli.
W Polsce utarło się przekonanie, że polityka to po prostu wybory oraz wszystko, co się z nimi wiąże. Nie zarządzanie krajem, jakieś śmiałe lub mniej śmiałe posunięcia, planowanie tego, co można przedsięwziąć, ewentualnie dokonywanie zmian, usprawnień, rozpatrywanie potencjalnych zagrożeń i zabezpieczanie się przed nimi. Jednym słowem – polityka to nie praca na rzecz obywateli, polityka to robienie ludziom wody z mózgu, w celu uzyskania wyniku wyborczego.
I ludzie dali się przekonać, że tak jest na całym świecie i musi być i u nas. Że to normalne, że siły polityczne nie tylko, że muszą wygrać wybory i nieustannie się tym zajmują, ale że w zasadzie nie zajmują się właściwie niczym poza tym.
No, ale przecież – powie ktoś – na tym polega demokracja… Musisz wygrać wybory, żeby sprawować władzę. To prawda, ale po co masz ją sprawować? Dla swoich prywatnych korzyści, przyjemności i zaspokojenia ambicji? Z punktu widzenia wybierającego, to jakiś kompletny nonsens, bo co mnie obchodzi czyjaś prywatna przyjemność z zaspokajania ambicji? Mnie jako wyborcy musi chodzić o to, by polityk sprawował władzę dobrze. To znaczy, żeby coś sensownego robił.
W dodatku Polaków skutecznie zniechęcono do słowa „reforma”. Do znudzenia opowiadano nam, że konieczne są reformy, do których dokładano obowiązkowo przymiotnik „bolesne”. Rozliczano rządy z „braku reform” krytykowano „powolne wprowadzanie reform” itd. Zaś normalny obywatel po pewnym czasie dochodził do wniosku, że te „reformy” to jakaś ściema i bat na słabszych, bo zawsze mu mówią, że z pewnością na nich straci. Być może zyskają wielcy kapitaliści, albo bankierzy, a nawet czasem jakiś zagraniczny inwestor, co będzie bardzo słuszne i z wielkim pożytkiem dla gospodarki, ale żeby dla niego konkretnie, w przewidywalnym czasie… to chyba nie…
Ten nastrój rodaków dostrzegł obecny premier i słusznie doszedł do wniosku, ze „bolesnych reform” to lepiej nie robić. Ponieważ jednak nie było zbyt wielu pozytywnych wzorców, co może robić rząd, który nie robi „bolesnych reform”, no to też nie za wiele robi w ogóle. To znaczy, inaczej – robi to, co musi. Lepiej lub gorzej. Jak Unia Europejska daje pieniądze, to je trzeba jednak jakoś wykorzystać, a jak gwałtownie zbliża się próg deficytu i długu publicznego, to koniecznie trzeba jakoś komuś docisnąć śrubę i jeszcze trochę na gwałt oszczędzić. I na tym w większości polegają główne praktyczne posunięcia będące przedmiotem naszej polityki pomiędzy wyborami.
Przedstawianie, negocjowanie i przeprowadzanie konkretnych rozwiązań usprawniających życie obywateli - czyli normalnej polityki – tyle, co kot napłakał. Do tego dochodzi jeszcze jeden element niezbędny w polityce, który w Polsce, w naszej międzywyborczej polityce ogórkowej nie funkcjonuje. Gdy uciera się pewne rozwiązania, konieczna jest swoboda dyskusji. Partia rządząca, jej klub parlamentarny muszą działać jak konsultant i bezpiecznik rządu, a niektóre bardziej długofalowe plany albo te sprawy, w których możliwy jest kompromis sił politycznych, trzeba ucierać z opozycją. No, ale do tego musi istnieć podmiotowy parlament i opozycja niesprowadzona wyłącznie do roli Czarnego Luda. Czyli należy działać w logice innej niż logika bezwzględnej nieustannej walki na śmierć i życie.
Tylko jak wymusić działanie w innej logice? Niemal nikt nie rozlicza rządzących z tego, co zrobili. Nie czują więc presji, by się starać.
W Polsce wszyscy wiemy, że wyborcze zapowiedzi i deklaracje nie są na poważnie, to tylko takie jaja. Wszyscy uważają za oczywiste, że te zapowiedzi z zasady NIE BĘDĄ zrealizowane i to oszustwo zostało przyjęte za normalność. Nikt nawet nie oczekuje, że będzie odrobinę inaczej. Tak więc, gdy nadchodzi wreszcie upragniona chwila kolejnej walki przedwyborczej, nikt nie musi się przejmować tym, co robił do tej pory. Robił nie robił, istotne jest wyłącznie jak dużo piany wokół siebie ubije. Wówczas mówi się, że „pracuje”. „On się tak napracował w kampanii wyborczej”, „to bardzo pracowity polityk” – takie opinie o mistrzach politycznej propagandy, doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Nic mnie bowiem nie obchodzi, czy polityk jest pracowity dla siebie, dla swojej przyszłej reelekcji. Mnie interesuje, czy on jest pracowity dla mnie – a ogólniej dla współobywateli.
I może by nawet był, ale po co, skoro ludzie w Polsce mają tak zaniżone oczekiwania?
A ponadto już od lat nie głosuje się za, a głosuje się przeciw. Tak więc wszystko jedno, co zrobił wybraniec, bo nie dla jego zasług się go wybiera. Ważne, żeby władzy nie dostał tamten okropny, drugi. Liczy się wiec niemal wyłącznie mobilizacja negatywna.
Taki system nie wymusza na nikim starania się, by pozyskać szczególnie dobrą opinię w działaniu, w razie czego bowiem zawsze sprowokuje się jakiś super ostry konflikt i postraszy przeciwnikiem. W tej sytuacji partia rządząca od 5 lat wciąż robi konferencje prasowe głównie na temat tego, jaki okropny jest PiS, a prominentni działacze PiSu, o co by nie szło, w każdej swojej przemowie muszą koniecznie wymienić nazwisko „Donalda Tuska” w jakimś negatywnym kontekście. Aż się czasem chce czymś rzucić w telewizor.
No i tak trwa ten przedłużony polityczny sezon ogórkowy, gdy brak większości aspektów normalnej polityki, przerywany sezonami zawodów w zapasach w błocie.
Jedyna nadzieja w tym, że każdy sezon ogórkowy kiedyś się kończy i ze samymi ogórkami i wolną amerykanką, to nawet Polak wychowany na TVNie dłużej nie wyżyje.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/136382-ogorki-w-polityce-polityka-to-nie-praca-na-rzecz-obywateli-ale-robienie-ludziom-wody-z-mozgu-w-celu-uzyskania-wyniku-wyborczego
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.