Znany bloger: "pewnie będzie okazja spotkać jeszcze Marka Migalskiego, ale przyrzekam, że ja temu panu ręki nie podam"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP
Fot. PAP

Zagadka pierwsza – co robiło stu posłów PiS w Smoleńsku, 10 kwietnia 2010 roku, w trzy godziny po tragedii? Odpowiedź – jedli obiad. Nie wierzycie Państwo? To się ich zapytajcie. Po tym, jak już się pomodlili za zmarłych i oddali im część, udali się do restauracji, żeby zjeść obiad. Głównym zaganiającym do autobusów i zachęcającym do jak najszybszego wyjazdu ze Smoleńska, był Antoni Macierewicz. (...) Dlaczego nie pobiegli tam i nie zabezpieczali terenu? Dlaczego nie fotografowali miejsca tragedii? Dlaczego dali się, jak barany, zamknąć w autobusach i zawieźć na obiad? Mam do nich tylko jedno pytanie – smakowało?

A teraz druga zagadka? Kto i w jakim czasopiśmie określił w tym tygodniu Lecha Kaczyńskiego takimi oto słowami – „był żenującym przez swe gafy, lapsusy czy komiczność wystąpień telewizyjnych, z recytatorsko – deklamacyjnym mruczandem i z łapkami Gucia – Pucia trzymanymi przed sobą w manierze szkolnej prymuski.” I dalej: „wypiął” się na obchody rzezi wołyńskiej, bo „akurat podlizywaliśmy  się haniebnie probanderowskim Ukraińcom”.  (...)

Trzecia zagadka – kto w ostatnim czasie mówił o konieczności rewizji polityki zagranicznej Lecha Kaczyńskiego?  (...)

W związku z powyższym mam prośbę do polityków PiS, do redaktorów niepokornych oraz do samego Jarosława Kaczyńskiego – nigdy, ale to już naprawdę nigdy, nie powołujcie się na dziedzictwo Lecha Kaczyńskiego, nie rezerwujcie sobie prawa do niego, nie biczujcie wszystkich swoim bólem i przywiązaniem do byłego prezydenta. Bo zdradziliście go i zdradzacie – o świcie, przy obiedzie i wieczorem.

Marek Migalski na Salonie24.pl, 15 lipca 2012 r.

 

To był 13 czy 14 kwietnia 2010. Przez Warszawę sunęły kolumny karawanów, przewożące z Okęcia trumny z ciałami ofiar katastrofy smoleńskiej, a pod Pałacem Prezydenckim stały już tysiące ludzi chcące oddać hołd Lechowi Kaczyńskiemu. Obserwując te przejmujące wydarzenia rozgrywające się w stolicy trafiłem do Sejmu, gdzie spotkałem grupę czołowych polityków PiS. Nie dało się z nimi nawiązać kontaktu, bo po prostu zanosili się płaczem.

Taki widok nie mógł dziwić – po 10 kwietnia w Warszawie (jak i w całym kraju) zapanowała wyjątkowa atmosfera żalu i smutku. Nie tylko zresztą wśród działaczy i sympatyków PiS. Marek Migalski doskonale o tym wie, podobnie jak wszyscy, którzy teraz radośnie powtarzają jego "rewelacje" o "smoleńskim obiedzie". Dlatego dzisiejszy wpis europosła to już nawet nie jest cynizm czy manipulacja. To po prostu zachowanie niegodne przyzwoitego człowieka. Migalski stroi się w piórka obrońcy pamięci Lecha Kaczyńskiego, ale tak naprawdę podskakuje na smoleńskich trumnach.

Migalski przy tym nawet nie jest jakiś specjalnie demoniczny. Jest po prostu żałosny. Na Twitterze z jego "smoleńskiego obiadu" śmieją się nawet lemingi. Przecież nawet słabo zorientowani w wydarzeniach 10 kwietnia 2010 roku ludzie pamiętają, że posłowie obecni wówczas w Katyniu przyjechali tam pociągiem. A podróż ze Smoleńska do Warszawy koleją trwa kilkanaście godzin. Nic dziwnego, że przed drogą ci ludzie mogli chcieć coś zjeść.

Wiem, zajadającemu się w restauracjach Brukseli i Strasburga Migalskiemu może się wydawać, że "obiad" to muszą być spożywane z celebracją 3-4 dania plus wino i deser (podobnie myśli zapewne senator Libicki, który zapragnął zobaczyć zdjęcia z tego obiadu). Ale "obiad" to przecież też zjadana na szybko zupa i parę ziemniaków. Tak zapewne wyglądał ów złowróżbny "smoleński obiad".

Ale co tu tłumaczyć? Migalski to dobrze wie. Dobrze wie, że nikt tam w Smoleńsku nie objadał się kawiorem, a wszyscy byli pogrążeni w szoku i jeszcze długo mieli być. Mimo to świadomie tworzy pożywkę dla kolejnych ataków na swoich dawnych kolegów – wbrew faktom, zdrowemu rozsądkowi, ale przede wszystkim wbrew zwykłej przyzwoitości.

Nie przeszkadzało mi, że Migalski występuje w tabloidach kupując stringi – cóż, tak niektórzy teraz robią politykę. Nie przeszkadzało mi też, że zmienił partię polityczną i atakuje niedawnych sojuszników – to w polskiej polityce sytuacja codzienna. Ale zniżanie się do takiego poziomu, jak dzisiejszy wpis, tworzenie prymitywnych insynuacji – to już co innego. Pewnie będzie okazja spotkać jeszcze Marka Migalskiego przy różnych okazjach, ale przyrzekam, że ja temu panu ręki nie podam. I nie radzę tego robić żadnemu uczciwemu człowiekowi.

Zwykle unikam tego typu deklaracji, ale w tym przypadku jest jak najbardziej uzasadniona.

Bloger Rybitzky na Salonie24.pl, 15 lipca 2012 r.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych