Nie zachwycali przez pięć spotkań. Wygrywali czasem na stojąco, chwilami od niechcenia, jakby oszczędzali siły, jakby byli już syci tym, co zdobyli w ostatnich latach. W finale pokazali, że nigdy, przenigdy nie wolno ich lekceważyć. Roznieśli bezradnych, zmęczonych i opuszczonych przez szczęście Włochów.
Hiszpanie zdominowali światowy futbol zdobywając po kolei mistrzostwo Europy, świata i znów Europy. „Marca” kilka minut po meczu na stronie internetowej zakrzyknęła tylko: „Gracias, gracias, gracias!” Cóż więcej mogą powiedzieć hiszpańscy dziennikarze i kibice poza jak najgłośniejszym podziękowaniem najlepszej drużynie w historii piłki?
Włochom ten mecz się nie ułożył – szybko wymuszona zmiana i szybko stracony gol, a w drugiej połowie konieczność gry w osłabieniu spowodowały, że grało się dwa razy trudniej, zwłaszcza, że mistrzowie nie zaniedbali niczego. Zablokowali Balotellego, zagęszczali każdy kawałek boiska, nie pozwolili Pirlo znajdować uliczek na podania do napastników, a sami zamiast wymieniać dziesiątki podań, szukali okazji do uruchomienia zawodników tymczasowo (czasem na kilka chwil) pełniących rolę napastników. Znów rozpoczęli mecz bez nominalnego atakującego, a mimo to zdobyli cztery (!) bramki. Hiszpanów znów można tylko podziwiać i zachwycać się ich grą. Za dwa lata na mundialu w Brazylii ponownie wystąpią w roli murowanego faworyta do zdobycia złota. (Oczywiście obok gospodarzy, którzy konsekwentnie budują młodziutką, a już znakomicie funkcjonującą drużynę.)
Mimo to Włochom należą się wielkie brawa za znakomitą grę w całym Euro. Prandelli odmienił tę drużynę i sprawił, że Italia zamiast widza męczyć, zachwyca.
To był piękny finał godny tego wyjątkowego turnieju. Za cztery lata we Francji mistrzostwa odbędą się poszerzonej formule 24 drużyn. Na poziom rozgrywek wpłynie to zapewne negatywnie, bo po fazie grupowej odpadnie ledwie 8 zespołów, co oznacza, że do awansu wystarczy już naprawdę niewiele. W ostatnich spotkaniach ekipy pewne dalszej gry wystawiać będą rezerwowe składy i oszczędzać siły na 1/8 finału. Na boiskach Polski i Ukrainy po raz ostatni oglądaliśmy więc w zasadzie w każdym meczu walkę o wszystko. I niemal każde spotkanie mogło się podobać.
Z Euro 2012 zapamiętamy wielkie emocjonujące mecze, jak Anglii ze Szwecją, Portugalii z Danią czy włoską kanonadę w ćwierćfinale z Anglią (mimo bezbramkowego wyniku). Zapamiętamy bezprecedensowy mecz przerwany burzą w Doniecku w czasie potyczki Ukrainy z Francją. Zapamiętamy rodzenie się wielkiej drużyny Włoch, na którą przed turniejem mało kto stawiał. Zapamiętamy pielgrzymki po kolejnych awansach Cesare Prandellego i jego sztabu. Zapamiętamy irlandzkich kibiców śpiewających wzniosłe pieśni na stadionach i frywolne na ulicach pod adresem polskich policjantów. Piłkarze wszystkich mieszkających w Polsce ekip zapamiętają polskich fanów futbolu – rekord 24 tysięcy ludzi na treningu Holendrów, fantastyczną atmosferę wokół obozowiska Włochów, Irlandczyków czy Portugalczyków i na ulicach polskich miast. Zapamiętamy wreszcie finałowy pogrom, jaki nie zdarzył się nigdy wcześniej.
Zapamiętamy też jeden dobry mecz Polaków (z Rosją) i wstydliwą postawę w pozostałych, a także lękliwego trenera, który przez dwa i pół roku nie był w stanie zbudować drużyny zdolnej do pokonania przeciętnej Grecji czy Czechów, a po turnieju stwierdził, że jeszcze raz zagrałby dokładnie tak samo. Zapamiętamy płacz Boenischa i lamenty Błaszczykowskiego, który wieczorami przed meczami martwił się za małą liczbą biletów, jakie dostał od PZPN. Zawodnikom do poziomu polskich kibiców jest równie daleko, co do poziomu piłkarskiej elity kontynentu.
Jak wiele innych sfer polskiej rzeczywistości, również futbol trzeba budować od podstaw.
PS. Zapamiętamy też tradycyjnie złą otoczkę turnieju w wykonaniu Telewizji Polskiej. Pomijam już studio na dachu fabryki słodkości, w którym brylowali tacy fachowcy jak Zbigniew Hołdys. Wystarczy spojrzeć na ostatni wieczór. Na stadion do Kijowa przenieśliśmy się, gdy uroczystość zakończenia turnieju była na finiszu, co trzeba nazwać skandalem. Wcześniej oglądaliśmy reklamy, a jeszcze wcześniej Włodzimierza Szaranowicza i jego pogawędkę z gośćmi. Jak to jest, że tylko w telewizji publicznej zdarzają się takie rzeczy? Że nie potrafią tam zorganizować transmisji z wydarzenia zaplanowanego niemalże co do sekundy?
Szaranowicz jest szefem sportu w TVP, ale dziś znów udowodnił, że to miejsce nie dla niego. Po zakończeniu meczu szybko pojawiły się reklamy, a potem znów wesoła gromadka w studiu, której rozmówce towarzyszyły fragmenty meczu. W tym czasie na stadionie w Kijowie trwała radość piłkarzy i kibiców – jedyne takie obrazki, których widzowie TVP zostali pozbawieni. Wcześniej przez półtorej godziny Dariusz Szpakowski przekonywał Polaków, że z numerem 6 na koszulce w reprezentacji Hiszpanii gra niejaki „Czabi”, w meczu Polaków zachwycał się grą Jakubowskiego, w 90. minucie meczu z Czechami fantazjował o wierze w sercach naszych zawodników, mylił się w odczytywaniu decyzji sędziów, i – co już przestało dziwić – ponownie udowodnił, że repertuaru swoich kalek językowych nie poszerzył mniej więcej od mundialu we Włoszech. Nie życzę TVP przywileju transmitowania kolejnych wielkich imprez. Za wyjątkiem Jacka Laskowskiego poziom komentowania rozgrywek był taki, jak całej tej firmy. Polską Ekstraklasę w Canal Plus ogląda się lepiej niż największe turnieje w Telewizji Polskiej. Dobrze, że za chwilę zaczną się Igrzyska Olimpijskie, na których będzie mniej Szpakowskiego, a więcej Przemysława Babiarza.
Na szczęście po każdym meczu można było przełączyć telewizor na Polsat Sport, gdzie mieliśmy ciekawsze dyskusje, fachowe analizy, relacje z miejsc, w których oglądano mecze. A wszystko podane pełniej i bardziej rzeczowo niż w TVP. I to bez fragmentów spotkań.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/135451-campeones-dominatorzy-hiszpanie-w-potrojnej-koronie-pierwsza-taka-druzyna-i-ostatnie-takie-euro