Anglia zagrała jak Włochy i odpadła. Taktyka oparta na bronieniu dostępu do własnej bramki i szukaniu okazji do chaotycznych kontrataków nie powinna popłacać i nie popłaciła. To Włosi, którzy przyzwyczaili cały świat do murowania swojego pola karnego – grają ofensywnie i widowiskowo. O catenaccio można już chyba na dobre zapomnieć.
Spójrzmy tylko na statystyki. Włosi oddali aż 35 strzałów, w tym 20 celnych. Anglicy tylko 9, z czego ledwie 4 zmierzały w prostokąt za plecami Buffona. Kolejne 12 uderzeń piłkarzy z Półwyspu Apenińskiego było zablokowanych przez obronę Wyspiarzy. Z blisko 50 strzałów nie wpadł żaden. Anglia może mówić więc o szczęściu, że dotrwała do rzutów karnych. Gdyby je wygrała, futbol znów okazałby się niesprawiedliwy. Zawodnicy z Italii lepiej wytrzymali ten mecz kondycyjnie i psychicznie, a stoickie, by nie powiedzieć zuchwałe uderzenie z 11 metrów Andrei Pirlo będzie długo pamiętane, zwłaszcza przez Joe Harta.
Ten mecz był jak na razie pierwszym na naszym Euro, w którym nie wystarczyło 90 minut do wyłonienia zwycięzcy i pierwszym, w którym nie padły bramki - miejmy nadzieję, że ostatnim.
W strefie medalowej mamy tych, których mieć mieliśmy, z tym wyjątkiem, że faworyzowaną, acz nieskuteczną Holandię zastąpili uskrzydleni Portugalczycy. W ćwierćfinale skorzystali oni ze szczęścia spotkania ze słabiutkim zwycięzcą słabiutkiej grupy A – Czechami.
W środę zagrają z Hiszpanią i jeśli zdołają przerwać budowane na dziesiątkach podań akcje obrońców tytułu, mogą po ośmiu latach znów zagrać o złoto. Nie jest to niemożliwe i na pewno nie byłoby sensacją. Bo Portugalia wygląda na drużynę o wiele głodniejszą sukcesu od Hiszpanów.
Drugi półfinał, rozgrywany na Stadionie Narodowym w Warszawie, zetknie ze sobą Niemców i Włochów.
W 2006 roku na niemieckim mundialu te drużyny spotkały się w półfinale. Wielu uznało ten mecz za najlepszy w turnieju. Do 119 minuty utrzymywał się bezbramkowy remis. Włochów ratował Gianluigi Buffon broniąc w końcówce m.in. kapitalny strzał Łukasza Podolskiego. Chwilę później trafił Grosso, a po kolejnej minucie Del Piero. Kilka dni później Niemcy musieli zadowolić się brązowymi medalami, a Włosi zdobyli Puchar Świata. Czterech Niemców pamiętających to spotkanie może zagrać w czwartek i wziąć rewanż.
Wspominając klasyczne mecze między tymi drużynami trzeba cofnąć się do prehistorii, bo aż do roku 1970, gdy również w półfinale mundialu miała miejsce jedna z najbardziej dramatycznych dogrywek w historii. Po regulaminowym czasie było 1:1 (Niemcy wyrównali w ostatniej minucie – przegrywając przez 83 minuty). W doliczonym - najpierw prowadzili Włosi, Niemcy wyrównali i wyszli na prowadzenie, Włosi doprowadzili do remisu, by wreszcie strzelić decydującą bramkę na 4:3. Padło 5 goli w 17 minut!
Z ośmiu meczów na dużych imprezach czterokrotnie lepsi byli Włosi i tyle samo razy padał remis. Niemcy mogą więc przełamać tę beznadziejną passę, zwłaszcza że na ukraińsko-polskim turnieju grają najrówniej i chyba najładniej. Tyle, że teraz czeka ich bez wątpienia najtrudniejszy mecz.
Tym, którzy znajdą się w czwartek na Stadionie Narodowym można tylko zazdrościć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/135013-wlosi-pra-do-przodu-jak-nie-oni-po-karnych-wyrzucaja-anglie-z-euro-znamy-wszystkich-medalistow