Jak podaje "Nasz Dziennik", prokuratura zarządziła przeszukanie posesji resortu spraw zagranicznych. Według informacji gazety ze źródeł zbliżonych do Komendy Stołecznej Policji, czynności zaplanowano na najbliższe dni.
To sprawa bez precedensu w historii polskiej dyplomacji. Śledczy podejrzewają, że na terenie resortu Radosława Sikorskiego doszło do zniszczenia dowodu Tomasza Merty. Niewykluczone, że w jednej z podległych mu jednostek znajdzie się również obrączka, która zaginęła po katastrofie. Prokuratura sprawdza, w jaki sposób polskie MSZ weszło w posiadanie rzeczy należących do wiceministra kultury. A co gorsza, czy i dlaczego podjęło nielegalną próbę ich zniszczenia. A później usiłowało cały proceder zatuszować przed zrozpaczoną rodziną i organami ścigania.
Sprawa zniszczenia dowodu Tomasza Merty wyszła na jaw po tym, jak okazało się, że dokument wydany rodzinie po katastrofie na Siewiernym nosi wyraźne ślady nadpalenia. Tymczasem z materiałów rosyjskich, które trafiły do Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, wynikało, że zachował się w stanie wręcz idealnym. Śledczy musieli się więc zmierzyć z problemem autentyczności dowodu. Dochodzenie w tej sprawie prowadzi Wydział V Śledczy Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Jak ustalił „Nasz Dziennik”, dowód Tomasza Merty znajdował się w worku, który po przewiezieniu do Polski pocztą dyplomatyczną z Ambasady RP w Moskwie urzędnicy zamierzali zutylizować, mówiąc wprost – spalić. Prokuratura podejrzewa, że stało się to właśnie na terenie resortu spraw zagranicznych.
Co więcej, osoby, które się tego dopuściły, doskonale zdawały sobie sprawę z zawartości przesyłki nadesłanej pocztą dyplomatyczną. I jakie ma ona znaczenie dla rodziny Tomasza Merty.
Wiedział o tym na pewno dyrektor generalny Służby Zagranicznej i dyrektor Biura Pełnomocnika do spraw Ochrony Informacji Niejawnych. Pierwszy z nich sprawdzał osobiście zawartość worka. Natrafił przy tym na „miękką rzecz”, zapewne był to portfel, w którym znajdował się dowód osobisty Merty. Mimo to zapadła decyzja o zniszczeniu całej przesyłki. Wrzucono ją w płomienie. Proceder przerwano po telefonicznej rozmowie dwojga urzędników resortu – tak zapewne powstały ślady nadpaleń na dowodzie.
"Nasz Dziennik" dodaje, że fakt zniszczenia rzeczy należących do wiceministra kultury, na które przecież tak czekała rodzina, resort postanowił zataić.
Przed organami procesowymi i bliskimi Tomasza Merty. Nikt nie złożył żadnego oświadczenia w tej sprawie, nie sporządzono żadnego protokołu z czynności zniszczenia przesyłki nadanej pocztą dyplomatyczną, choć przecież oczywiste jest, że sprawie powinien zostać nadany formalny bieg. Nikt też – i to jest chyba najgorsze w tej historii – nie powiadomił i tak już ciężko doświadczonej i straumatyzowanej rodziny. Co więcej, wdowa była zwodzona i łudzona, że rzeczy męża może odnaleźć w jednostce Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim.
I Magdalena Pietrzak-Merta rzeczywiście szukała rzeczy męża w Mińsku Mazowieckim, przerzucając kilogramy garderoby, jaka pozostała po ofiarach katastrofy.
Z informacji, do których dotarł „Nasz Dziennik”, wynika, że decyzję o otwarciu worka podjął dyrektor generalny służby zagranicznej, argumentując, że rzeczy w takim kiepskim stanie nie mogą zostać oddane rodzinie.
Magdalena Pietrzak-Merta do dziś nie rozumie, dlaczego skierowano ją po odbiór rzeczy męża właśnie do Mińska, skoro resort doskonale wiedział, że tam ich nie znajdzie, bo próbowano je spalić.
– Gdybym wiedziała, że tych rzeczy nie ma, nie przeglądałabym tak skrupulatnie tych wszystkich strasznych znalezisk, jak to robiłam. Od ręki dostałam m.in. dokumenty męża. Skazując mnie na poszukiwanie rzeczy, o których MSZ wiedziało, że nie można ich znaleźć w Mińsku, narażono mnie na wielką traumę. Potem okazało się, że zrobiono to tylko po to, by podtrzymywać kłamstwo, dla jakichś pokrętnych i niewytłumaczalnych dla mnie powodów. Nie przyszłoby mi do głowy, że MSZ może mieć coś wspólnego z rzeczami mojego męża. A to dlatego, że nie miało nic wspólnego z żadnymi innymi. Rosjanie pakowali je w obrzydliwe worki, jednak przedmioty te często były mokre, więc w plastikowych workach pleśniały. Potem Żandarmeria Wojskowa starała się, by rzeczy po osobach zmarłych tragicznie w katastrofie jakoś przygotować do prezentacji rodzinom. Nikomu z nas nie przyszło do głowy, że to MSZ przejmuje przedmioty naszych bliskich. Nie była mi w ogóle znana jakakolwiek ścieżka, która wskazywałaby na to, że to MSZ „dotyka” rzeczy którejkolwiek z ofiar – relacjonuje Merta.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/134701-nasz-dziennik-sledczy-wkraczaja-do-msz-w-trybie-pilnym-prokuratura-zarzadzila-przeszukanie-posesji-resortu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.