Do "Gazety Wyborczej" prowadzącej od miesięcy krucjatę przeciw Karcie Nauczyciela dołączyła "Rzeczpospolita". Na jej łamach pojawił się właśnie kolejny tekst wzywający do jej likwidacji i nazywający zapisane w niej uprawnienia nauczycieli „ekstraprzywilejami”.
W tym przypadku kanonadę zaczął sam Leszek Balcerowicz, który kilka dni wcześniej, też w "Rzeczpospolitej", poparł pomysł prywatyzacji szkół (czyli w praktyce zbywania ich przez państwo rozmaitym stowarzyszeniom, po to aby omijać przepisy korzystne dla pedagogów. Ale ostrzał i "Wyborczej" i "Rzeczpospolitej" to tak naprawdę wstęp do ofensywy samego rządu. Podczas debaty nad votum nieufności dla Krystyny Szumilas premier Tusk zasugerował możliwość zajęcia się Kartą.
Nie jestem przeciwny szukaniu oszczędności – stan naszych finansów wręcz nas na to skazuje. Nie podoba mi się, kiedy opozycja, także ta prawicowa, przyjmuje rolę rzecznika wszelkich żalów ludzi, którzy pilnują swoich ekonomicznych przywilejów. Nie stoję też dogmatycznie na stanowisku, że pensum nauczyciela musi wynosić, jak teraz, 20 godzin.
Ale z argumentów formułowanych przez Balcerowicza i wspierających go publicystów wynika, że na szkołę patrzą oni wyłącznie jako na kolumny liczb. Nie rozumiejąc jej specyfiki, a organizując coś na kształt kampanii podsuwającej samorządom łatwą drogę uwolnienia się od rozmaitych obciążeń, a ludziom – wroga który rzekomo żyje ich kosztem.
Po pierwsze, pomysł wielkiego dociążenia nauczycieli, i dzięki temu zwolnienia części z nich, pojawia się w momencie, kiedy ten problem rozwiązuje się w dużej mierze z innych przyczyn. Mamy niż demograficzny, a reforma programowa Katarzyny Hall, która dociera właśnie do liceów redukuje dodatkowo godziny takich przedmiotów jak fizyka, geografia, chemia czy informatyka. Nauczyciele będą więc w następnym roku szkolnym kosztować dużo mniej, a wielu z nich dotknie utrata pracy lub w każdym razie pełnego etatu.
Jeśli teraz powiązać te zmiany z radykalnym zwiększeniem pensum (publicysta "Rzeczpospolitej" Bartosz Marczuk pisze o 30 godzinach tygodniowo) w wielu szkołach etaty straci większa część kadry, w tym jedyni nauczyciele wymienionych wyżej przedmiotów. A trudno jest prowadzić lekcje z gronem pedagogicznym złożonym w znacznej części z ludzi dochodzących, szukających dodatkowej pracy gdzie indziej.
To albo droga do skrajnego pogorszenia jakości pracy takich placówek, albo wręcz wstęp do ich likwidacji. Kasowanie szkół nie jest zaś ruchem pożądanym. Przerywa często ważną tradycję, jest źródłem kłopotów dla tych, którzy w takich szkołach już się uczą. I oddala ucznia od szkoły – taki sens ma przecież zmniejszenie gęstości szkolnej sieci. O zapaści jedynych szkół w mniejszych miejscowościach nie wspomnę.
Po drugie, nie będę się kłócił o to, czy polonista sprawdzający klasówki i wypracowania powinien pracować tyle samo, co wuefmen. Ale warto aby wszyscy mieli świadomość, że nauczyciel dociążony powiedzmy 10 dodatkowymi godzinami, nie będzie tylko dłużej stał przy tablicy. Dostanie więcej klas. Każda taka klasa to iluś dodatkowych uczniów, których trzeba znać, śledzić ich postępy, być dostępnym dla nich i dla ich rodziców. Przy kilku lub nawet kilkunastu klasach, taka dostępność staje się fikcją. Warto aby i to powiedzieli ekonomiczni cudotwórcy rodzicom, którzy mają być zainteresowani oszczędzeniem na nauce ich pociech.
Po trzecie, dokładanie obciążeń dla samych obciążeń (Marczuka drażnią na przykład dłuższe wakacje nauczycieli) to kompletny absurd. Nauczyciel pracuje w Polsce tyle ile pracuje, z najróżniejszych powodów. Nie ma na przykład w polskich szkołach ponadpodstawowych tradycji wspólnego odrabiania lekcji czy zajęć popołudniowych – co jest typowe dla wielu szkół zachodnich. To dawałoby być może nauczycielom dodatkowe zajęcie, ale przecież nic na siłę. Nie po to się powinno nieistniejącą tradycje tworzyć aby dodatkowo obciążyć i ucznia i nauczyciela.
Po czwarte, nazywanie pewnych uprawnień nauczyciela „ekstraprzywilejami” po to aby mu je teraz w atmosferze triumfu odebrać, to działanie podmywające same podstawy instytucji szkoły. Wiadomo, że po roku 1989 wobec mirażu atrakcyjniejszych karier, nauczyciel zaczął mieć kłopot ze swoim autorytetem. Wcale nie zawsze z powodu własnej winy. I to także ten młodszy i ambitniejszy, ten z powołania.
Aby mieć w szkołach takie jednostki, warto wyposażyć je w choćby pozorne gwarancje wzmacniające ich prestiż. Nie jestem zwolennikiem tworzenia kasty pedagogów nieusuwalnych, to absurd. Ale jeśli nauczyciel stanie się osoba, którą można wyrzucić przy okazji pierwszej kontrowersji wokół jego pracy, to przy dużym uzależnieniu szkół do lokalnych układów, stanie się on podnóżkiem swoich uczniów i ich rodziców. A to wcale nie jest sytuacja zdrowa. Choćby to brzmiało niepopularnie, w relacji z ludźmi niedojrzałymi, potrzebne są pewne atrybuty formalnej władzy i własnej stabilizacji.
Nie jestem przeciwnikiem korekt w Karcie Nauczyciela. To co nieżyciowe, warto w niej wyrzucić. Ale wizja ładowania całego dokumentu do kosza, po to aby nauczyciel stał się przepracowanym, długo trzymanym w zakładzie i wystraszonym „usługowcem” jest wizją groźną, nieżyciową i w gruncie rzeczy infantylną.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/134496-nasilajaca-sie-w-mediach-niemadra-krucjata-przeciw-nauczycielom-to-akt-infantylizmu-a-nie-racjonalnosci
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.