Pod względem sportowym to Euro jest jednym z najlepszych turniejów, jakie oglądałem. Mnóstwo bramek, pięknej walki i zaskakujących wyników. Dziś można liczyć na kolejny odcinek według tego scenariusza.
Nawet, gdy na boisku mamy trochę "piłkarskich szachów" – jak w spotkaniu Anglików z Francuzami czy we fragmentach meczu Hiszpanów z Włochami. Bo są to szachy na najwyższym poziomie.
Dziś szachów nie będzie, bo w obu meczach grupy B czeka nas gra o wszystko. Temu, czego uniknęli Polacy, muszą stawić czoła Portugalczycy i Holendrzy.
Ci pierwsi spotykają się z Danią, która już jest sensacją, bo pokonała wielkich faworytów z Holandii. Mieli co prawda mnóstwo szczęścia przy nieskuteczności Pomarańczowych, ale i tak zachwycili zadziornością i umiejętnością utrzymania korzystnego wyniku.
Portugalia, pokonana przez Niemcy, ale grająca bardziej widowiskowo, musi pokazać, że umie trafiać do bramki. Nie wystarczy, że Cristiano Ronaldo wykona kilka efektownych zwodów. Musi strzelać i wypracowywać sytuacje kolegom. Współczuję Duńczykom, którzy od pierwszej minuty będą musieli desperacko bronić się przed biegającym z nożem na gardle piłkarzami z Półwyspu Iberyjskiego. Wydaje się, że nie ma dla nich innej możliwości niż nastawienie się na szczelną obronę i grzeczne wyczekiwanie na okazje do kontrataków.
Emocje we Lwowie będą jednak tylko przystawką przed daniem głównym – hitem rozgrywek grupy B i być może całej pierwszej fazy turnieju - spotkania wicemistrzów świata z wicemistrzami Europy.
Mecze Holendrów z Niemcami można porównać do potyczek Polski z Rosją. Też zawsze przy tej okazji wspomina się o tle historycznym, o napaści III Rzeszy na kraj Beneluksu i okupacji.
Po wojnie Holendrzy 30 lat budowali reprezentację, przechodząc tak chude okresy jak 6-letnią serię meczów bez zwycięstwa. Wszystko odmieniło się w 1974 roku, który jest momentem ich największego triumfu, a jednocześnie największej porażki.
Wówczas niemiecki as Gerd Muller najpierw w półfinale mundialu w słynnym meczu na wodzie okazał się katem Polaków, a parę dni później w finale – właśnie Holendrów. Wicemistrzostwo świata superdrużyny wywołało gigantyczny niedosyt i rozpoczęło niekończącą się batalię o wyższość nad Niemcami. Batalię pisaną wielkimi meczami.
Jak ten z 1988 roku, gdy Holendrzy zdobyli jedyne mistrzostwo Europy po pokonaniu w półfinale Niemców – gospodarzy turnieju. Dwa lata później piłkarze ulegli emocjom do tego stopnia, że Rudi Völler i Frank Rijkaard opluli się, wylecieli z boiska, Niemcy wygrali 2:1 i później znów zdobyli mistrzostwo świata.
Holendrzy chcą też zemścić się za dotkliwą listopadową porażkę w meczu towarzyskim. Przegrana 0:3 aktualnych wicemistrzów świata mocno zabolała.
Atmosferę spotkań tych drużyn świetnie opisał w „Rzeczpospolitej” Paweł Wilkowicz:
Nie ma dla Holendra piękniejszego zwycięstwa w futbolu niż to nad Niemcami. W drugą stronę to aż tak mocno nie działa. Ale Holendrzy tak długo Niemców zaczepiali, aż ci zaczęli się odpłacać i dziś przed i po każdym spotkaniu obie strony okładają się złośliwościami, ogrywając tę wojnę choćby w reklamach.
Jak w tej słynnej zakładów bukmacherskich, w której pod galerią zdjęć zapłakanych niemieckich kibiców jest podpis po holendersku: „A nie byłoby jeszcze przyjemniej, jakbyś miał z tego jakieś pieniądze?". Na samych złośliwościach nie zawsze się kończy. W powojennych czasach zamieszki na granicy holendersko-niemieckiej wybuchały tylko z powodu futbolu. I była tylko jedna parada w Amsterdamie, która dorównała tej na cześć wyzwolenia w 1945 r.
To było w 1988 r., gdy z Niemiec wracali z Pucharem Henri Delaunaya mistrzowie Europy, jedyne holenderskie pokolenie zwycięzców: Marco van Basten, Ruud Gullit, Frank Rijkaard, Ronald Koeman i reszta. Płynęli barką przez Amsterdam, a ludzie wskakiwali do kanałów, wrzucali tam rowery. W finale w Monachium Holendrzy pokonali wtedy ZSRR. Ale na wielu transparentach przyniesionych na trasę przejazdu (autobus jechał z lotniska w Eindhoven przez cały kraj), a potem rejsu reprezentacji przez kanały, było napisane: „Nasz finał był w Hamburgu". Bo tam Holandia pokonała w półfinale Niemców.
Odsyłam do całości korespondencji z Charkowa.
O wyniku Oranje będzie decydował m.in. poziom egoizmu dnia Arjena Robbena – który z Duńczykami w nieskończoność próbował tej samej akcji schodzenia ze skrzydła do środka boiska i strzałów obok bramki lub nad nią. Problem w tym, że on z tego zagrania nie potrafi zrezygnować, więc koledzy muszą trzymać kciuki za jego celownik i pamięć, by przypomniał sobie, jak strzelać bramki Niemcom – przed siedmioma laty w jednym meczu zrobił to dwukrotnie.
Zwycięstwo daje Niemcom awans do ćwierćfinału, a Holendrów prawie wyrzuca z turnieju.
To będzie wspaniały mecz!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/134278-wojna-futbolowa-na-placu-boju-w-charkowie-wieczorem-holandia-gra-z-niemcami-mecz-na-ktory-patrzec-bedzie-caly-swiat
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.