Nasi zachodni sąsiedzi co pewien czas objawiają duży talent do manipulowania historią. Najnowszą okazją do kreowania polityki historycznej jest otwarta, wraz z inauguracją piłkarskich mistrzostw Europy, wystawa w Berlinie zatytułowana:
„Górnoślązacy w polskiej i niemieckiej narodowej reprezentacji piłki nożnej – wczoraj i dziś. Sport i polityka na Górnym Śląsku w XX wieku”.
Opisaniem wystawy – jej filozofii – zajęła się polskojęzyczna redakcja stacja „Deutsche Welle” suflująca niemiecki punkt widzenia na relacje polsko-niemieckie.
W artykule na stronie internetowej „DW” znajdujemy taki fragment:
Taką tragiczną postacią, która nie wpisywała się w narodowe wyobrażenia był urodzony w 1916 r. w Katowicach, wówczas Kattowitz, Ernest Otto Wilimowski, „Ezi”, niewątpliwie najlepszy piłkarz przedwojennej Polski, ale w PRL uważany za zdrajcę i wymazany z piłkarskich kronik.
Co dla autorki tekstu z „DW” kryje się pod pejoratywnym określeniem, że postać „nie wpisywała się w narodowe wyobrażenia”?
(Gwoli wyjaśnienia – słowo „naród” w języku „nowoczesnych Niemców”, najczęściej ma negatywne zabarwienie emocjonalne.)
Ano pewnie to, że świetny przedwojenny polski piłkarz Ernest Otto Wilimowski przystał na podpisanie volkslisty zaproponowaną mu przez Niemców w czasie, gdy kolegom Wilimowskiego, np. Januszowi Kusocińskiemu - lekkoatlecie, Tomaszowi Stankiewiczowi – kolarzowi, Dawidowi Przepiórce – szachiście, Marianowi Czajce – kajakarzowi i wielu innym sportowcom ci sami Niemcy zaoferowali co innego – kulę w głowę.
Dla propagandzistów z „Deutsche Welle” podpisanie volkslisty kojarzy się chyba już jedynie z dzisiejszymi dylematami życiowymi, jak zmiana partnera seksualnego, albo kupno nowego samochodu. I tę bajeczkę o polskim braku teleracji dla podpisujących zgodę na przynależność do wojennej „rasy panów” próbują dziś nam podsunąć.
Faktycznie. Podpisanie volkslisty było często koniecznością ratującą życie własne i najbliższych. Polskie władze emigracyjne namawiały nawet Ślązaków i Kaszubów do jej podpisywania, aby się maskować przed wrogiem, zmylić go.
Ale z Wilimowskim sprawa wyglądała chyba trochę inaczej. On podpisał volkslistę, bo chciał kontynuować karierę piłkarską grając ku pokrzepieniu serc obywateli III Rzeszy. Nie groziła mu śmierć za odmowę, a rzekome grożenie mu przez miejscowego funkcjonariusza NSDAP nie znajduje potwierdzenia w źródłach.
Z tego powodu decyzja Wilimowskiego była to nie do zaakceptowania dla wielu jego rodaków. Już w czasie wojny, a nie dopiero po wojnie dla komunistów, co próbuje sprytnie przemycić redaktorka „Deutsche Welle”, aby krytykę Wilimowskiego stępić naturalnym polskim antykomunizmem.
Wybór przez Wilimowskiego wygodnego życia w Niemczech w czasie, gdy wielu jego kolegom Niemcy życie odbierali może być potępiane przez Polaków. Mamy do tego prawo. A próby relatywizowania i upraszczanie tej kwestii przez naszych sąsiadów jest kolejnym dowodem na kreowanie przez nich nowej polityki historycznej.
Istnieje poważne niebezpieczeństwo, że tego rodzaju spłycanie problemów będzie czymś normalnym w planowanym polsko-niemieckim podręczniku do historii.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/134145-polsko-niemiecki-podrecznik-historii-moze-byc-poteznym-narzedziem-kreowania-polityki-historycznej-berlina