Jeszcze słowo o „reakcji” Rotfelda. Dlaczego tym razem Lis i „Wyborcza” milczą? Widocznie nie na dobrym imieniu Polski im zależy

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/EPA
Fot. PAP/EPA

Adam Daniel Rotfeld, jako oficjalny reprezentant polskiego państwa, obecny był w Białym Domu, gdzie odebrał Medal Wolności dla Jana Karskiego. W milczeniu wysłuchał, jak Barack Obama mówił o „polskich obozach śmierci”. Wysłuchał, pouśmiechał się, medal odebrał, o fałszu w wypowiedzi prezydenta nie wspomniał.

Dopiero później, w wypowiedziach dla mediów, mówił o skandalicznym zwrocie. Wtedy zebrał się na odwagę. Wielu komentatorów dziwiło się, że Rotfeld nic nie powiedział, że nie dał od razu sprostowania. Oczywiste jest, że Rotfeld powinien zabrać głos na miejscu, bowiem tylko wtedy można było doprowadzić do zadośćuczynienia krzywdzie, jaka Polskę spotkała. Prezydent Obama mógłby od razu sprostować swoją wypowiedź, czyniąc zadość nam, prawdzie i – co najmniej istotne – ochraniając się przed krytyką w czasie kampanii wyborczej. Jednak Rotfeld nic nie zrobił.

Jednak czy to powinno dziwić? Wątpliwe. Sądząc po wynikach dyplomatycznych działań Rotfelda on w Waszyngtonie zachował się w sposób dla siebie typowy. Gdy trzeba było stanąć w obronie polskich interesów, być może narażając się na krytykę, wolał schować głowę w piasek i uciec od problemów. Zdaje się, że tak Rotfeld robił nie tylko w czasach kierowania przez siebie MSZ, ale też w ostatnich latach, w polsko-rosyjskiej komisji ds trudnych. Nic więc dziwnego, że i u Obamy nie zabrał głosu. Dla Rotfelda dobre imię Polski zdaje się nie być szczególnie wielką wartością. A na pewno nie na tyle dużą, by narażać się na krytykę i złamanie protokołu dyplomatycznego.

Podobny napad politycznej tolerancji na szkalowanie dobrego imienia widać było u innego człowieka ze sztandaru postkomunistycznych i liberalnych elit, Władysława Bartoszewskiego. Kilkanaście lat temu (w 2000 roku) podczas swojej wizyty w Knesecie wysłuchiwał oskarżeń pod adresem Polski. Poseł izraelski Ruby Rivlin z partii Likud mówił wtedy, że Polacy są współodpowiedzialni za to, co działo się na polskiej ziemi podczas Holocaustu. Potem dodał, że w zbiorowej i indywidualnej pamięci Żydów "zostało niestety tak wielu Polaków, którzy stali po stronie nazistowskich morderców i nawet uczestniczyli aktywnie w prześladowaniu, upokorzeniu, wygnaniu i na koniec także mordowaniu milionów Żydów”.

Sam fakt, że jakieś państwo było okupowane podczas drugiej wojny światowej, nie zwalnia go od rachunku sumienia, który powinno zrobić za czyny swoich synów

– mówił izraelski polityk. I Bartoszewski w milczeniu przysłuchiwał się takim wypowiedziom. On podobnie, jak Rotfeld, nic nie powiedział i podobnie jak Rofteld po wszystkim buńczucznie stwierdził:

Gdyby nie fakt, że ostatnim mówcą był minister Szymon Peres, laureat pokojowej Nagrody Nobla, polityk wielkiego ludzkiego wymiaru, nie omieszkałbym wstać i ostentacyjnie opuścić salę obrad.

Nie wstał jednak i nie opuścił. Nie zabrał również głosu odcinając się od tez stawianych przez izraelskiego polityka. Kilka lat później pytany, dlaczego odparł:

byłby to początek bardzo przykrej dyskusji.

Dla kogo przykrej? Nie tłumaczył.

Przykre jest jedno: że tak ważni ludzie, stawiani za wzór, będący częścią obecnej władzy nie są w stanie stanąć w obronie dobrego imienia Polski i Polaków. Wiele im brakuje do klasy, odwagi i patriotyzmu Lecha Kaczyńskiego, który - jak ostatnio przypomniał redaktor naczelny wPolityce.pl Jacek Karnowski - nie wahał się stanąć w obronie Polski i Polaków. On będąc w Knesecie stanął na wysokości zadania i obronił dobre imię Polski, oskarżanej o mordowanie żydów.

Dwie diametralnie różne reakcje na plugawe słowa pod adresem Polski dobrze symbolizują różnice w przywiązaniu do polskości widoczne u konserwatystów i obozu dzisiejszej władzy. Dla ludzi, którzy mają Polskę w sercu, konwenanse schodzą na dalszy plan, gdy trzeba bronić dobrego imienia Polski, gdy jest ona kłamliwie oskarżana o zbrodnie, których nie popełniła, które dotykały ją samą. Inaczej jest z ludźmi ze środowiska obecnej władzy. Oni nie przywiązują wielkiej wagi do wizerunku Polski. Zbyt mocno przywiązali się do własnego wizerunki i marketingowych sztuczek.

Tę różnice w podejściu do Polski oddaje również reakcja na zachowanie Rotfelda. Media tzw. mainstreamowe milczą, nie krytykują go, nie pytają dlaczego nie miał odwagi, dlaczego milcząco zgodził się na oskarżanie Polski. Nikt nie pytał, ani Tomasz Lis, ani Wyborcza. Dlaczego? Bo oni dobre imię Polski mają za nic. Ono jest przez nich wykorzystywane, jako pałka na konkurentów politycznych. I świetnie pokazuje to sytuacja sprzed pięciu lat.

Mało już osób pamięta, że to właśnie Lis i „Wyborcza” kilka lat temu prowadziły nagonkę na posłów PiS. Nagonkę za to, że „w milczeniu słuchali antysemickich wypowiedzi w Argentynie”. W swoim programie Lis grzmiał, że posłowie nie reagowali na antysemickie wypowiedzi, że będąc posłami dawali przyzwolenie na wypowiedzi świadczące źle o Polsce i Polakach.

Co pięciu posłów PiS robiło na zjeździe, gdzie był dziki antysemityzm? Żaden nie powiedział "dość"?

- pytał Lis.

Lawina oskarżeń ruszyła i trwała dobre kilka tygodni. Szybko pałeczkę przejęła „GW”, która atakowała tych posłów PiS, którzy nie odcięli się od obecnych w Argentynie. Wszystko kręciło się, ku uciesze salonu.

I tym razem okazało się, że nagonka miała inny cel niż walkę o dobre imię Polski. Lis pokazał zmanipulowany film, w którym nie pokazano reakcji atakowanych posłów PiS na antysemickie słowa, padające na spotkaniu w Argentynie. Zarzut, że pozostały one bez komentarza, upadł, gdy wyjaśnienia złożył jeden z obecnych na spotkaniu oraz po zapoznaniu się z całym filmem. Okazało się, jakie były intencje autorów nagonki na PiS.

Nawet dobre imię Polski media z Czerskiej i Lis są w stanie przerobić na polityczną pałkę na swoich przeciwników. I okładają bezlitośnie. Nie ma wątpliwości, że okładaliby i Rotfelda, gdyby nie był „swój”. Gdyby pojechał tam, ktoś nielubiany, nieakceptowany przez salon, ktoś w kogo warto przyłożyć, bo może pociągnąć konkurencję polityczną na dno, wtedy by się waliło. Polska nie ma tu znaczenia.

Wysłanie do Białego Domu kogoś, kto zareagowałby na słowa Obamy, nie było jednak możliwe z tego samego powodu, dla którego nie atakuje się dziś Rotfelda i nie zadaje mu trudnych pytań. Obecna władza, jak i przywołane media, Polskę traktują jak własne poletko. Przyznanie Medalu Wolności było tylko kolejnym zabiegiem PRowskim, który pomógł wskazanej przez decydentów osobie.

W świecie, który kalkuluje i handluje Polską i jej dobrym imieniem na patriotyzm nie ma miejsca. Na oskarżenia pod adresem ojczyzny a i owszem, jeśli są korzystne...

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych