Trzeba być wariatem, by tańczyć, śpiewać, klaskać, słowem: uwielbiać Pana Jezusa, gdy deszcz pada na głowę tak, jakby ktoś z góry wylewał go wiadrami. A takich „wariatów” gromadzi się od 2003 roku w każde Boże Ciało kilkanaście do kilkudziesięciu tysięcy. Gdzie? W Rzeszowie, podczas koncertu Jednego Serca Jednego Ducha.
Na scenie roi się od znanych nazwisk z nurtu muzyki chrześcijańskiej, ale tu nikt nikogo nie zapowiada. Jedyną „gwiazdą” tego koncertu jest Jezus Chrystus. Tu zaciera się granica pomiędzy sceną a publicznością, bo wszyscy razem śpiewają na chwałę Tego, który pod postacią Chleba Eucharystycznego chodził w tym dniu naszymi ulicami. 7 czerwca zrobią to po raz dziesiąty.
Inicjatorem koncertu był Jan Budziaszek, perkusista Skaldów. W 1981 r., w Meksyku, zobaczył w restauracji, jak kilka zespołów chodziło od stolika do stolika, a ludzie zamawiali swoje ulubione utwory. Nie po to, by posłuchać zespołu, lecz by sobie ten utwór zaśpiewać z jego akompaniamentem.
Zobaczyłem nieprawdopodobnie szczęśliwe twarze ludzi, którzy sami sobie śpiewają. Wtedy przyszła mi do głowy myśl, że człowiek może być naprawdę szczęśliwy tylko wtedy, gdy sam coś tworzy
– opowiada Budziaszek. Tę myśl skojarzył ze zdaniem popularnym w środowisku jazzowym: „chcesz posłuchać dobrej muzyki, zagraj sobie sam”. Powtarzał także:
Objechałem kawał świata. Doszedłem do tego, że jedyne co ma sens, to chwalenie Pana Boga.
Z tych myśli „utkał” pomysł na koncert. Zaczął szukać współpracowników, którzy nie baliby się pomóc w realizacji „szalonego” pomysłu. Znalazł ich po latach w Rzeszowie. Dwóch księży: Mariusza Mika i Andrzeja Cyprysia. Znalazł także muzyków, którzy od początku stanowią podstawę orkiestry. Grupę New Life M, czyli pianistę Joachima Mencla, gitarzystę Roberta Cudzicha, basistę Marcina Pospieszalskiego i perkusistę Piotra Jankowskiego. Zespół, który wie, jak modlić się przy pomocy dźwięków. Chórem „dowodzą” Tamara Kasprzyk-Przybysz i Lidia Pospieszalska. W sumie na scenie jest ok. 250 osób.
We wtorek po Niedzieli Miłosierdzia 2003 r., gdy Budziaszek z oboma księżmi spotkali się w Rzeszowie w sprawie koncertu po raz pierwszy, wśród tekstów czytań znalazł się fragment z Dziejów Apostolskich, opowiadający o gminie pierwszych chrześcijan. Doszli do wniosku, że zdanie „Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących” (Dz 4, 32a) znakomicie oddaje sens spotkania, które chcieli zorganizować. Stąd wzięło się koncertowe hasło: Jednego Serca Jednego Ducha.
Jan Budziaszek jest przekonany, że to nie przypadek, iż koncert odbywa się właśnie w Rzeszowie:
Podkreślam to zawsze i wszędzie: tu jakby inni ludzie mieszkali. Południowo-wschodnia Polska to nie Warszawa, Kraków czy Poznań, a nagle przyjeżdżają tu na koncert ludzie z Nowego Jorku, Los Angeles, Paryża, Moskwy czy Hamburga.
O terminie – dniu Bożego Ciała - zadecydowały przyziemne względy: akurat w tym dniu nie odbywały się żadne koncerty, tak więc wolny termin mieli zarówno muzycy, jak i firmy zajmujące się koncertową techniką. Świadomość, że wieczorne uwielbienie Chrystusa może być wspaniałym zwieńczeniem tego dnia, przyszła później.
Koncert miał być jednorazowym wydarzeniem. I pewnie tak by było, gdyby nie to, że – jak później napisał Budziaszek w „Dzienniczku perkusisty” - „urządzenia techniczne zakpiły z nas”. Mimo problemów technicznych, ten pierwszy koncert miał niesamowity duchowy klimat.
Widocznie Opatrzność chce nam dać jeszcze jedną szansę, żebyśmy nie spoczęli na laurach i nie myśleli, że jesteśmy tacy >>cacy<<. A więc głowa do góry, wszystko co najlepsze jest jeszcze przed nami
- zapisał Budziaszek w „Dzienniczku perkusisty”. A później była jeszcze jedna szansa, i kolejne...
Na pierwszy koncert przyszło ok. 7 tys. osób, na kolejne już kilkanaście tysięcy. Szczytem był rok 2007, kiedy publiczność liczyła ponad 30 tys. osób. Nawet te najtrudniejsze pod względem pogodowym, „mokre koncerty” gromadziły od 10 do kilkunastu tys. ludzi. Ubiegłoroczny – ok. 25 tys.
Harfistka Małgorzata Komorowska z Warszawy nazywa ten koncert „wyznaniem wiary Janka Budziaszka”. To również wyznanie wiary każdego, kto w nim uczestniczy.
Piotr Baron, jeden z najbardziej znanych polskich saksofonistów jazzowych, który grał w orkiestrze JSJD w latach 2007-2010, zapytany, czy widok tak wielkiej liczby ludzi, śpiewających i modlących się, stanowi dla niego jako muzyka napęd, odpowiada:
To nie jest napęd. To jest szczęście, że wiele tysięcy ludzi modli się razem. Nie czułem się połechtany w mojej próżności jako muzyka, że kilkadziesiąt tysięcy ludzi słucha mnie w Parku Sybiraków w Rzeszowie. Byłem raczej „zmiażdżony”, w najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu, potęgą tej modlitwy. To była wielka jedność, zaprzeczenie wieży Babel.
Na źródło tej jedności wskazuje wokalista i gitarzysta Mate.O (Mateusz Otremba) na DVD z 2009 r.: - Jak Pan Jezus jest w centrum, to wtedy jesteśmy razem. Jak nie jest w centrum, to znajdzie się tysiąc powodów, żeby nie być razem. Dzisiaj byliśmy razem.
Jan Budziaszek, komentując ubiegłoroczny „koncert po koncercie”, kiedy część publiczności, nie zważając na to, że chórzystów i części muzyków już nie ma na scenie, śpiewała, tańczyła i bawiła się, powiedział na DVD: - Ducha Świętego (łac. spiritus) się napili i zanim wytrzeźwieją, to to musi kilka godzin potrwać.
Dobrze, że do końca nie wiemy, na czym polega fenomen tego koncertu
– mówi ks. Andrzej Cypryś.
Jest wiele imprez, lepszych czy gorszych, na których tłum też się bawi i szaleje. Ale tłum na tym koncercie reaguje inaczej, ludzie są podniesieni, uduchowieni. To powoduje duch, którego udaje się wykrzesać z serca, a przede wszystkim zwrócić ku Panu Bogu. Fenomen jest chyba w tym: dobrze nam tu być.
Kulminacją każdego koncertu są świadectwa, czyli dzielenie się z zebranymi żywą wiarą. Uczestnikom koncertów JSJD – oprócz opowieści Jana Budziaszka – na pewno pozostanie w pamięci szczególnie poruszające świadectwo Tamary Kasprzyk-Przybysz po śmierci córeczki Nadziei. Albo znanej piosenkarki Eleni, która w 2010 r. opowiadała o śmierci córki Afrodyty, zamordowanej przez jej chorobliwie zazdrosnego chłopaka. Eleni od razu mu przebaczyła, a przebaczenie nazwała „najtrudniejszą miłością”.
Ten koncert pokazuje także, jak piękna może być muzyka inspirowana wiarą i jak wspaniale można się przy niej bawić.
Moja siostra oglądała koncert w Internecie z Anglii z muzułmanami i anglikanami, którzy wspólnie stwierdzili, że jeśli wiara katolików przynosi tyle radości i potrafią tak wspaniale ją wyznawać, to oni chcą natychmiast ochrzcić się w Kościele katolickim
– to jedno ze świadectw, które można przeczytać na stronie internetowej JSJD.
Krzysztof Szmigiel, chórzysta:
Fenomen tego koncertu polega na tym, że ludzie dotykają nieba. Jest im w tym momencie błogo, czują się spokojni mimo zmartwień, bo wiedzą, że tu są bezpieczni, tu jest dobrze.
A jak to było z tym deszczem? Doświadczał on uczestników koncertu nie raz. Najmocniej w 2010 r.. kiedy Podkarpacie nawiedziła powódź. Koncert trzeba było przenieść z Parku Sybiraków na parking przy pobliskiej galerii handlowej. Próba generalna odbyła się jeszcze przy pięknej, słonecznej pogodzie. Tuż przed koncertem puściła się makabryczna ulewa. Technika przestała działać. Firma odpowiedzialna za bezpieczeństwo chciała zamknąć koncert. Ks. Mariusz Mik, który miał poinformować o tym uczestników koncertu, wspomina:
Stanąłem na scenie i... zobaczyłem tysiące ludzi, którzy tańczyli, śpiewali, modlili się i w ogóle ta ulewa im nie przeszkadzała.
Po chwili organizatorzy dostali informację od techników, że za 15-20 minut są w stanie przywrócić nagłośnienie. Tak rozpoczął się niesamowity koncert w strugach strasznej ulewy. Szczególnego dramatyzmu dodawały mu sygnały wozów strażackich i karetek pogotowia, pędzących pobliską ulicą Krakowską w kierunku Ropczyc, na zalewane przez powódź tereny, oraz komunikaty ze sceny, adresowane do kolejnych grup, by gromadziły się przy swoich autokarach, gdyż trzeba wracać, bo drogi do ich miejscowości będą zamknięte.
Jednocześnie patrzyłem na ludzi przed sceną, którzy robili to, co w takiej chwili, przywodzącej na myśl obraz małej apokalipsy, powinni robić uczniowie Pana: wielbili Boga
– opowiada ks. Mariusz Mik.
To, że ten koncert się odbył, to cud. Cudem było też to, że prąd w pływających w wodzie kablach nikogo nie poraził. Wielu młodych zrzucało peleryny i zamykało parasole.
Jaka będzie pogoda w tym roku, zobaczymy. Choć pewnie rację ma Tomasz Zubilewicz, który w 2007 r. powiedział ze sceny, że nie ma dobrej i złej pogody, są tylko dobre i złe stany ducha.
Zapraszamy wszystkich, kto tylko może, w najbliższy czwartek wieczór do Parku Sybiraków na Baranówce w Rzeszowie, na wielkie uwielbienie Pana Jezusa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/133711-zapraszamy-na-wielkie-uwielbienie-w-boze-cialo-w-rzeszowie-my-na-tym-koncercie-dotykamy-nieba
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.