Wspólnie brońmy Polski i prawdy! Wesprzyj nas

Wolność a komfort własny, czyli jeszcze o zakazie palenia. "Dobro wspólne wymaga wychodzenia poza swoje partykularne interesy"

Jak to możliwe, że elity są w stanie wprowadzić w życie tak wiele rozwiązań, krępujących naszą wolność, pod pozorem działania w imię naszego dobra? Czy to nie dokładnie to samo, co czynili komuniści? Oni także mieli usta pełne frazesów o dobru ludu i w imię tego dobra brali za mordę, mordowali, zamykali w więzieniach. By żyło się lepiej. Nie wszystkim oczywiście.

Czasami dyskusja na jakiś drobny i wycinkowy temat potrafi pokazać istotę znacznie poważniejszego problemu. Ja taką dyskusję niedawno odbyłem, zresztą na temat wielokrotnie już przeze mnie dyskutowany i omawiany. Chodziło o zakaz palenia, obowiązujący od niespełna dwóch lat w Polsce także w prywatnych lokalach gastronomicznych. Moim sprzeciwem oburzył się na Twitterze dziennikarz obywatelski Paweł Janus i to oburzył się do tego stopnia, że napisał na ten temat tekst.

Tekst ów jest dość niemądry. Pan Janus zajął się na przykład omawianiem tego, że „problem palaczy polega na odruchu”. Albo wysnuł wniosek, że skoro proporcje palących do niepalących to w Polsce 3 do 7, zatem zakaz palenia automatycznie zwiększył dochody restauratorów. Zamiast demaskować absurdalność tego stwierdzenia, posłużę się po prostu jednym z komentarzy pod tekstem (autorstwa pana Artura Wojnowskiego):

Przykłady podane w tekście dotyczą trucia bez zgody zatruwanego. ( dziecko, fabryki, itd). Z prywatnymi restauracjami czy też pubami sytuacja jest nieco inna. Zarówno w sferze projektu właściciel zakłada dla kogo otwiera lokal, jak i korzystający z niego ludzie robią to aktem własnej woli. Nikt ich nie zmusza do wejścia. Jeśli więc klient zostanie uświadomiony przed wejściem, to nie widzę powodu, dla którego ludzie nie mogliby mieć prawa do swobodnego organizowania sobie miejsc, w których chcieliby przebywać.

Za bardzo pokrętne uważam argumenty Autora, że to dla "dobra" samego właściciela, ponieważ zwiększa frekwencję, a tym samym zyski. Po pierwsze, proporcja 30/70 dotyczy całego społeczeństwa, a nie korzystających z pubów i restauracji. Gdyby te proporcje obowiązywały w lokalach, byłoby bardzo dziwnym zjawiskiem to, że niepaląca "większość" nie potrafiła choćby własną absencją wymóc na właścicielach zmiany polityki. Potrzebowała do tego dopiero ustawy. Po drugie zostawmy właścicielowi ocenę tego, co jest dla niego korzystne, a co nie jest.

Sam nie palę i nie znoszę zadymionych pomieszczeń, ale nie widzę powodu, dla których takie lokale nie miałyby funkcjonować. A już zupełnym nieporozumieniem jest "analiza" zachowań klientów. Papieros jako substytut rozmowy czy rezultat "braku wiedzy, co zrobić z rękami". Także "obserwacje", sugerujące, że palący gremialnie i bez protestu wychodzą "na dymka". Ja znam ludzi, którzy nieustannie klną pod nosem. I co z tego ?

 

Można jeszcze dorzucać rozmaite argumenty. Są przecież pracownicy, narażeni nieustannie na dym. Itd, itp. Niemniej jednak można sobie wyobrazić bez problemu lokal, gdzie bez wyjątku wszyscy przebywają z własnej i nieprzymuszonej woli. I dla takich przypadków choćby, prawo nie powinno być ograniczeniem.

Nie znam pana Wojnowskiego, nie wiem, kim jest, ale mam do niego szacunek za rzadką w obecnych czasach uczciwość intelektualną. Autor zacytowanego tu komentarza sam nie pali, ale jest w stanie świetnie uchwycić niespójność i nielogiczność zachwytów pana Janusa nad zakazem palenia.

To jednak nie jest w sprawie najważniejsze. Znacznie ważniejsza była wcześniejsza wymiana zdań z Pawłem Janusem na TT. Ja starałem się wyjaśnić, że wprowadzenie zakazu palenia, uzasadnianego dobrem palących i niepalących, tworzy zasadnicze niebezpieczeństwo dla naszej wolności, ponieważ w wyjątkowo jaskrawy sposób potwierdza prawo elit do jej ograniczania w imię rzekomo szlachetnych celów. Pan Janus nijak nie mógł pojąć, o co mi chodzi i cała argumentacja, zawarta w tekście jego autorstwa, to właśnie potwierdza: sfera rozważań o wolności, o zasadach życia społecznego, o paternalizmie państwa pozostaje poza jego i jemu podobnych zasięgiem. Pan Janus widzi nawet nie pojedyncze drzewa, a jedynie niskie krzaczki, natomiast całego lasu kompletnie nie dostrzega.

Mój polemista nie przyjmuje argumentu, że wprowadzając zakaz palenia w prywatnych lokalach (bo co do miejsc sensu stricto publicznych nie ma sporu – urzędy czy publiczny transport – tu palenie może być zakazane, pod warunkiem, że nie mówimy o np. prywatnym teatrze czy prywatnych liniach kolejowych, gdzie istnieje konkurencja) ogranicza się wolność wyboru – właściciela lokalu oraz jego klientów. Dodatkowo stosuje się bardzo niebezpieczną argumentację, zgodnie z którą wszystko to dzieje się dla ich dobra. Pan Janus tego argumentu nie przyjmuje z prostego powodu: bo dla niego to ograniczenie cudzej wolności jest wygodne. On palaczy nie lubi, bo dym mu śmierdzi i tylko to go interesuje. Cieszy się, że palacze zostali zmuszeni do niepalenia w lokalach i na tym kończy się jego horyzont pojmowania. Nie potrafi spojrzeć dalej i dostrzec bardziej generalnej zasady, na której ten zakaz się oparł.

Jest w tym szczególny paradoks. Taka postawa posługuje się bowiem hasłem dobra jeśli nie wspólnego, to przynajmniej dobra większości, ale w istocie rzeczy jest skrajnie egoistyczna i z dobrem wspólnym nie ma nic wspólnego. Dobro wspólne wymaga bowiem właśnie wychodzenia poza swoje partykularne interesy i upodobania w imię obrony bardziej naczelnych wartości. Taką właśnie jest osobista wolność.

Dziś pan Janus z radością akceptuje ograniczenie wolności palaczy, bo to mu akurat pasuje. Nie jest w stanie pojąć, że w podobny sposób w przyszłości państwo może – w bardzo szczytnym celu – ograniczyć jego własną wolność, jeśli uzna, że służy to jego dobru albo po prostu wygodzie jakiejś innej grupy. W tym właśnie tkwi sedno sprawy: znaczna część obywateli nie potrafi zuniwersalizować wartości, na których opiera się zachodni ład. Należy do nich także właśnie wolność osobista, której wczesnymi przejawami były przywileje typu neminem captivabimus. Wolność cenią wtedy, jeśli nie narusza ich komfortu, a gotowi są ochotnie zgodzić się na jej ograniczanie w stosunku do innych, jeżeli to jest po ich myśli. Nie dostrzegają, że legitymizują nie pojedyncze ograniczenie, ale cały system.

Załóżmy, że pan Janus jest amatorem golonki. Golonka jest jednak bardzo niezdrową potrawą – szkodzi bardziej niż pojedynczy papieros. Może zatem warto byłoby ograniczyć możliwość spożywania golonki?

Powie ktoś, że przecież jedzenie golonki nie szkodzi innym, a palenie owszem. Ale przecież w zakazie palenia cały czas obecna jest argumentacja, że służy on także samym palaczom, bo ma na celu oduczenie ich szkodliwego nałogu.

Poza tym można by sięgnąć po identyczny argument, jaki wysuwany jest przeciwko palaczom, gdy twierdzi się, że choroby wynikające z palenia są dodatkowym obciążeniem dla budżetu, który musi łożyć na leczenie raka płuc. Ale przecież amatorzy golonki i w ogóle tłustego jedzenia również są znacznym obciążeniem dla budżetu, bo są bardziej narażeni na choroby układu krążenia, a za ich leczenie także płacimy wszyscy.

To oczywiście argument absurdalny – podobnie jak w przypadku palaczy. Można bowiem wymienić tysiąc czynników, które są skutkiem wolnego wyboru obywatela, a zwiększają znacząco ryzyko. Zgodnie z prezentowaną logiką należałoby dojść do wniosku, że obywatel dokonujący takich wyborów miałby albo ograniczony dostęp do opieki medycznej, albo trzeba by mu tych wyborów zakazać.

Rzecz w tym, że skoro istnieje system, w którym wszyscy składamy się na leczenie, ale nie wszyscy po równo z tego korzystamy, to wszystkich należy w nim traktować identycznie. Gdybyśmy zaczęli uzależniać prawo do korzystania z niego od tego, czy ktoś swoimi decyzjami zwiększa prawdopodobieństwo, że będzie potrzebował opieki, szybko doszlibyśmy do paranoi. Albo niemal wszyscy mieliby zamknięty dostęp do systemu (poza osobami prowadzącymi urzędowo potwierdzony najzdrowszy tryb życia), albo trzeba by szybko zakazać całego mnóstwa czynności: jazdy samochodem, latania samolotem, tłustego jedzenia, późnego chodzenia spać, uprawiania wielu sportów, skakania na bunjee, jachtingu itd., itd.

Ale weźmy inny przykład, gdzie istnieje potencjalna możliwość poważnego zaszkodzenia innym: jazda samochodem. Oczywiście, nie każdy samochód powoduje wypadek z udziałem pieszych. Ale tak samo nie ma żadnych dowodów, że każdy, kto wdycha dym, koniecznie musi zachorować. Za to jeśli do wypadku już dochodzi, jego skutki dla pieszego są zwykle fatalne. Można by zatem, dla dobra pieszych, ale też kierowców, ograniczać, a ostatecznie zakazać indywidualnego transportu samochodowego. Na pewno zrobiłoby się wówczas bezpieczniej.

Pan Janus przytacza też inne, doskonale znane argumenty, nie mające jednak żadnej mocy logicznej. Wśród nich ten na przykład, że „tak robią gdzie indziej”. Owszem, robią, wynika to ze swoistej antynikotynowej poprawności politycznej, owczego pędu decydentów, którzy uwielbiają tego typu kampanie. Dzięki nim mogą się łatwo i małym kosztem pokazać jako dbający o obywateli, a ci, zwykle nie ogarniając całości problemu i pozostając właśnie na poziomie własnego komfortu, bywają zachwyceni. W Polsce zwolennicy wprowadzenia zakazu rekrutowali się właściwie ze wszystkich partii bez wyjątku.

Mógłby ktoś powiedzieć, że życie społeczne polega właśnie na tym, że wprowadza się rozliczne ograniczenia. To jasne. I często muszą one balansować na granicy osobistej wolności i społecznego ładu. W tym wypadku mamy do czynienia z jej drastycznym przekroczeniem. Działanie na rzecz dobra wspólnego polega oczywiście na czymś całkiem innym. Wymaga od ludzi poświęcenia przez wszystkich jakiejś części własnej wygody nie dla czyjegoś prywatnego dobra, ale dla całej zbiorowości. Kwintesencją tego jest choćby stanięcie w obronie własnego państwa. Myślenie zwolenników zakazu palenia idzie w dokładnie przeciwną stronę, a na końcu drogi nie stoi chronienie wspólnego celu, ale własnej wygody.

W całej tej sprawie najbardziej przykre jest, że tak łatwo jest podbechtać ludzi, oferując im większy osobisty komfort kosztem wartości, które powinny ich obchodzić znacznie bardziej. Ale nie obchodzą, póki pomysły decydentów nie wedrą się w sferę dla nich prywatnie ważną. Dlatego właśnie nie ma to nic wspólnego z myśleniem w kategoriach dobra wspólnego.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych

Używasz przestarzałej wersji przeglądarki Internet Explorer posiadającej ograniczoną funkcjonalność i luki bezpieczeństwa. Tracisz możliwość skorzystania z pełnych możliwości serwisu.

Zaktualizuj przeglądarkę lub skorzystaj z alternatywnej.

Quantcast