Adam Rotfeld: "Niemcy zadbali o to, by przymiotnik „niemiecki" zniknął ze sformułowań związanych z II wojną"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/EPA
PAP/EPA

Adam Daniel Rotfeld,  były minister spraw zagranicznych,  który we wtorek odebrał z rąk Baracka Obamy Medal Wolności USA przyznany  pośmiertnie Janowi Karskiemu, opowiada na łamach "Rzeczpospolitej" o przebiegu wydarzenia. Wydarzenia, które miało być podniosłą uroczystością honorującą pośrednio wszystkich Polaków, a skończyło się skandalem.

Rotfeld mówi, że w tekście pisanym, które otrzymał przed uroczystością, nie było sformułowania "polskie obozy śmierci". Innymi słowy - ktoś z ekipy dopisał to sformułowanie:

Ten autor przemówienia chciał się zapewne popisać nie tyle swoją erudycją, ile stylem i językiem. Być może zwracał uwagę tylko na styl, a nie na meritum tego, co pisze.

Czy Barack Obama czytał przemówienie? W czasie gdy z jego ust padło sformułowanie „polskie obozy", rozglądał się po sali.

Miał promptery. Ale ja, niestety, ich nie widziałem. Próbowałem zajrzeć. Ale siedziałem z tyłu, w drugim rzędzie. A on mówił do sali, niewiele słyszałem. Kiedy wspomniał o Karskim, to chciałem się lekko unieść, żeby przynajmniej przeczytać, co mówi. Obama jest wysoki, więc mi zasłaniał. Ale to było napisane.

Zdaniem Rotfelda - "publiczność amerykańska już na zawsze zapamięta, że używanie określenia „polskie obozy" jest niedopuszczalne":

Poinformowały o tym główne amerykańskie media. To już nigdy nie zostanie zapomniane. Tak jak nie została zapomniana niefortunna wypowiedź Geralda Forda, kiedy w kampanii wyborczej w 1976 roku nazwał Polskę krajem wolnym. Wtedy pomyślałem sobie, że on jest chyba niedoinformowany. Tym razem miałem podobne odczucie. (...)

Obama jest przedstawicielem nowego pokolenia, dla którego ważniejsze są sprawy Azji i Pacyfiku niż Europy i Atlantyku. Nam się wydaje, że on zna szczegóły historii II wojny światowej. Że wie o losach Polski pod rządami niemieckich okupantów. Tak nie jest. Ale ludzie, którzy przygotowują dla prezydenta Stanów Zjednoczonych wystąpienie w tej sprawie, powinni mieć precyzyjną wiedzę. Z tego punktu widzenia mogę zapewnić, że już nigdy w Białym Domu taka formuła nie będzie użyta ani też przez żadnego amerykańskiego polityka, który się zawodowo zajmuje sprawami międzynarodowymi.

Zdaniem - Rotfelda - sprawa z wpadką Obamy uświadamia nam raz jeszcze, że potrzebne jest uruchomienie w USA akcji edukacyjnej:

Takiej, jaką myśmy w Polsce podjęli w 2005 roku. „Rzeczpospolita" odegrała wtedy bardzo istotną rolę, zapoczątkowała międzynarodową kampanię, żeby używać prawidłowej formuły: niemieckie hitlerowskie obozy na terenie okupowanej Polski.

Rotfled dodaje: jeśli my nie będziemy bez przerwy przypominać o tym, jaka była prawda o II wojnie światowej, to nikt tego za nas nie zrobi:

Niemcy w swoim czasie zadbali o to, żeby przymiotnik „niemiecki" zniknął ze sformułowań związanych z II wojną. Pojawił się na to miejsce skrót „nazi". Wiele osób nie wie, co znaczy. Myślą, że to jakiś skrót, jacyś przybysze z innej planety.

Nie jest to identyfikowane z żadnym państwem?

Jak słusznie powiedział prof. Norman Davies, Polska nie uczestniczyła w debacie o zbrodniach  II wojny, bo była po drugiej stronie żelaznej kurtyny. Jeśli to brać pod uwagę, to dużo osiągnęliśmy, gdy staliśmy się częścią świata demokratycznego. Nie trzeba sobie jednak robić złudzeń: tego typu sprawy nigdy nie będą załatwione raz na zawsze. Wymagają one nieustannego wysiłku. Łudzą się ci, którzy sądzą, że wystarczy powołać osobę odpowiedzialną za wizerunek Polski, albo powierzyć ten mandat MSZ. Potrzebna jest i osoba, i mandat, ale jest to zadanie wszystkich polskich instytucji i wszystkich dorosłych obywateli. Wszyscy musimy dbać o ten wizerunek. I tam, gdzie to możliwe, reagować. Środki masowego przekazu mają szczególną odpowiedzialność, ponieważ powielają stereotypy. Ludzie aktywni i szanowani w sferze wielkiej prasy, radia, telewizji, mają swoich przyjaciół za granicą. Taki prywatny kontakt i prywatne oddziaływanie mają nieporównanie większe znaczenie niż pisanie pism przez pierwszego, drugiego i trzeciego sekretarza ambasady czy posyłanie listu ambasadora do redakcji gazety, która zamieszcza  go na 36. stronie w lewym dolnym rogu.

Powstaje jednak pytanie, czy premier polskiego rządu - który z powyższego wyciągnąłby wnioski i przedsięwziął odpowiednią akcję - nadal otrzymywałby nagrody, w tym nagrodę im. Walthera Rathenaua?

Sil

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych