Słowo „Niemcy” w kontekście ludobójstwa paść nie może, bo Niemcy, przewodzące w Europie, nie mogą kojarzyć się źle

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP / EPA
fot. PAP / EPA

A właściwie to nie miejmy pretensji do Obamy. Sami zapracowaliśmy, że nas wrabiają w odpowiedzialność za wojnę, zagładę i szczególnie sławne „polskie obozy smierci”.

Po wojnie bardzo szybko zdjęliśmy odpowiedzialność za zbrodnie z Niemców i obarczyliśmy nią bliżej nieokreślonych hitlerowców. Główna Komisja do Badania Zbrodni Niemieckich po paru latach została przemianowana na Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich. Mój niedawno zmarły żydowski przyjaciel Samuel Dombrowski, obywatel Niemiec, mówił – przecież na żadnej mapie nie było państwa „Hitleria”, nie było państwa „Nazistan”, - były tylko Niemcy! Moi prześladowcy – mówił Samuel - w getcie łódzkim czy w Auschwitz, nie wrzeszczeli na mnie po hitlerowsku, ani po nazistowsku, tylko po niemiecku. A my wciąż hitlerowcy i hitlerowcy, żeby nie urazić najpierw przyjaciół z NRD, a potem całych Niemiec. Teraz nie powinniśmy się dziwić.

I teraz już raczej tego nie zmienimy. Gdybym dziś powiedział w Europarlamencie – niemieckie obozy zagłady, Niemcy przeżyją wtedy szok – cóż za nietakt? Jakie niemieckie? Nazistowskie przecież! Wezmą mnie za raroga i o polityce rolnej już z nimi nie pogadam, a gadać muszę.

Zresztą już się im naraziłem, gdy w ubiegłej kadencji zażądałem sprostowania notki biograficznej wiceprzewodniczącego Europarlamentu Ingo Friedricha, który miał wpisane rok i miejsce urodzenia – 1943, Kutno (Wartheland). Nie było dziecka winą, że się urodziło tam, gdzie tatuś akurat przebywał służbowo, ale Kutno nawet w w 1943 roku, to była Polska, a nie żaden Kraj Warty. Niemcy zgodzili się, acz niechętnie i po mojej interwencji z biografii pana przewodniczącego Friedricha dyskretnie zniknął Wartheland, zostało samo Kutno. Zresztą nazwa dla Niemców przyjemna, bo oni bitwę nad Bzura nazywali bitwą pod Kutnem i dumni byli, że ja wygrali.

Ale zostawmy historię, w każdym razie gdybym dziś w Brukseli o niemieckich zbrodniach zaczął mówić, byłby towarzyski skandal i polityczny zgrzyt. A w Ojczyźnie zostałbym niechybnie oskarżony, ze znów pisowiec obciachu nam narobił.

Więc już pewnie tak zostanie, że zbrodnie popełniali naziści w Polsce, że obozy śmierci były polskie, że Żydów w Jedwabnem wymordowali Polacy przy niewielkiej tylko pomocy gestapowców, że – jak opisała „Wyborcza” - Polak doniósł na Żydów, a żandarmi ich wymordowali.

Słowo „Niemcy” w kontekście ludobójstwa paść nie może, bo Niemcy, przewodzący w Europie, nie mogą kojarzyć się źle, a tym bardziej nie mogą czuć się źle. Zresztą Niemcy w czasie wojny ogromnie wycierpieli, byli strasznie bombardowani, no i ze swojego Heimatu zostali wypędzeni, podczas gdy udziałem Polaków była repatriacja, czyli szczęście powrotu do ojczyzny.

Trzeba iść śladem prośby ministra Sikorskiego – niemieccy przyjaciele, bądźcie nam przywódcami w Europie, a przeszkadzający w tym przywództwie nieprzyjemny balast waszej historii, my Polacy weźmiemy na nasz polski garb. Od dawna staraliśmy się, żeby go dźwigać.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych