Państwo polskie jest chore. "Te przedłużające się budowy to nie są zwyczajne wpadki, które zawsze mogą się zdarzyć"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP
PAP

Takie stwierdzenia słychać dzisiaj coraz częściej. Narasta ilość alarmujących opisów symptomów tej choroby. Dlaczego i ja wpisuję się w ten coraz donioślejszy ostrzegawczy chór? Skłoniła mnie do tego niepokojąca refleksja sprowokowana śmiesznym, ale w gruncie rzeczy żałosnym zdarzeniem. W „Wiadomościach” TVP obejrzałem relację z tzw. gospodarskiej wizyty Tuska na rozgrzebanych, niekończących się budowach drogowych. Bez względu na to, co myślę o premierze Tusku i jego ekipie, jestem pewien, że bardzo im zależy i robią, co w ich mocy, aby móc się pochwalić zbudowanymi w końcu autostradami. Zastanawiałem się, dlaczego pomimo ogromnych wysiłków i równie ogromnych pieniędzy to się nie udaje?

Śmieszność Donalda Tuska wygłaszającego porzekadło: „Pańskie oko konia tuczy” okazała się dla mnie bardzo inspirująca. Uświadomiłem sobie z całą jasnością, że te przedłużające się budowy to nie są zwyczajne wpadki, które zawsze mogą się zdarzyć przy wielkich – albo małych – inwestycjach. To jest niewydolność systemowa. Tak jak u nieuczciwego sportowca, który używa dopingu, w pewnym momencie „dopalacze” przestają działać i zwiększanie dawki nie przynosi efektu. Tak dzieje się między innymi w budownictwie drogowym. Rezerwy proste zostały wyczerpane i doszliśmy do ściany. Organizm zaczyna się sypać. Cofnijmy się trochę. Lansowane po roku ‘90 liberalne doktryny tak jak każda gospodarka rabunkowa przynosiły efekty w krótkim okresie. Teraz ujawniają się i narastają słabości. Obawiam się, że jeśli nie zaczniemy szybko przeciwdziałać, czeka nas zapaść. Groźna i bolesna dla kolejnych pokoleń Polaków, groźna dla kraju. Polska gospodarka traci zdolność do realizacji wielkich ambitnych projektów i przedsięwzięć. Dlaczego tak uważam?

Wrócę na chwilę do lat swojej młodości. Do niezapomnianego spływu kajakowego Czarną Hańczą i Kanałem Augustowskim. Wiele malowniczych śluz. Największa dwustopniowa z początku XIX wieku w Paniewie. Zbudował ją polski inżynier, oficer, późniejszy powstaniec listopadowy. Przy pomocy okolicznych chłopów i przy użyciu furmanek okazałą budowlę wzniesiono w dwa lata. Byłem urzeczony i pod wrażeniem zdolności technicznych i organizacyjnych tamtych pokoleń.

W okresie studiów, przy okazji jakiejś sprawy w gdańskim NOT spotkałem inżyniera zafascynowanego okresem Polski międzywojennej. Opowiadał mi o budowie Gdyni i Centralnego Okręgu Przemysłowego. Zapytał mnie, czy wiem, ile czasu upłynęło od narysowania pierwszych kresek na deskach projektantów do chwili, gdy przez bramę Huty Stalowa Wola wyjechała pierwsza lufa armatnia. Aby zrobić działo, potrzebna jest naprawdę dobra stal – podkreślił. Jeden rok – brzmiała odpowiedź. Rozumiem i podzielam jego entuzjazm dla tamtego okresu. W porównaniu z II Rzeczpospolitą obecne dokonania inwestycyjne, zważywszy na postęp techniczny, nie są imponujące. Obawiam się, że dzisiaj nie zbudowalibyśmy ani Gdyni, ani COP-u. Tamte przedsięwzięcia wymagały ogromnego zbiorowego wysiłku, gotowości do poświęceń w imię miłości ojczyzny, entuzjazmu i mężów stanu na miarę Eugeniusz Kwiatkowskiego.

Celowo pomijając powojenny okres odbudowy kraju i czasy PRL-u, przejdę do transformacji po roku ’90. Polegał on głównie na przemianach społeczno-ekonomicznych oraz redukowaniu różnych branż przemysłowych, likwidowaniu rzekomych reliktów komuny, dużych zakładów pracy. Kolejno znikały wielkie organizmy gospodarcze. Słowo restrukturyzacja stało się synonimem zwolnień i bezrobocia. W sferze stosunków pracy postępowała erozja stałego zatrudnienia. Dzisiaj już mniej niż połowa pracujących Polaków ma stały stosunek pracy. Przeciwko zagrożeniom i złym skutkom tego zjawiska przestrzegał i protestował NSZZ Solidarność. W 2010 roku Związek wydał raport „Polska praca jest chora”. Raport opisywał prowadzoną na naszym rynku pracy, intensywnie i z całą bezwzględnością gospodarkę rabunkową. Maksymalnie eksploatuje się zasoby pracy, bez inwestowania w ludzi, bez inwestowania w przyszłość. Powtórzę: to klasyczna gospodarka rabunkowa, w której po szybkich doraźnych zyskach przychodzi głęboka zapaść, zostaje tylko spalona ziemia. Rządzące elity forują filozofię „radź sobie sam”. Jej praktycznym wyrazem jest na przykład plaga fałszywego samozatrudnienia, będąca formą ucieczki pracodawców od Kodeksu pracy i od składek ZUS. Co do szkodliwości tzw. „umów śmieciowych” dzisiaj zgadzają się wszyscy. Jednak nie robi się nic, żeby ograniczyć to zjawisko.

Wielkie inwestycje pojawiły się w III Rzeczpospolitej dopiero po wejściu do Unii Europejskiej. Podjęto i uruchomiono wiele projektów dotyczących infrastruktury. Zaczęły się problemy z ich realizacją. Czy to są tylko zwyczajne wypadki przy pracy, które mogą zdarzyć się zawsze? Odpowiedziałem już na to pytanie. Twierdzę, że to, co się dzieje, to niewydolność systemowa. Dlaczego? Bo stają się regułą wszędzie tam, gdzie potrzeba dobrej współpracy i kooperacji wielu ludzi. Elementem polskiej transformacji w obszarze produkcji była tzw. restrukturyzacja przedsiębiorstw. Łączą się z tym pojęciem dwa inne brzydkie słowa: dywersyfikacja (różnicowanie) i outsourcing (zasoby zewnętrzne), jednym słowem – atomizacja dużych podmiotów na mniejsze z większym zakresem specjalizacji. Ten zabieg miał służyć obniżaniu kosztów. Ale miał też inny skutek. Jeden duży organizm realizujący wspólny cel stawał się grupą odrębnych podmiotów, spośród których każdy, zgodnie z zasadami prawa handlowego, a także zgodnie z ludzką naturą, zaczął kierować się własnym interesem. Dzisiejszy wykonawca otoczony jest kilkustopniowym łańcuchem podwykonawców i kooperantów. Zdarzają się firmy kredytujące się niepłaceniem wynagrodzeń pracownikom oraz podwykonawcom. Budujemy najdroższe na świecie drogi i stadiony, a w łańcuchu pośredników brakuje pieniędzy na zapłacenie końcowym wykonawcom. Kwitnie korupcja.

System oparty na filozofii „radź sobie sam”, polegający na atomizacji społeczeństwa w wymiarze indywidualnym w połączeniu z atomizacją podmiotów gospodarczych okazał się zabójczo niewydolny. Każde nieuczciwe ogniwo w łańcuchu powiązań skutkuje negatywnym sprzężeniem zwrotnym, co powoduje, że mamy jeden z najniższych w Europie poziomów kapitału społecznego. W naszym kraju nie ufamy sobie nawzajem i staramy się zabezpieczać przed oszustami. Oznacza to ogromne zwiększenie kosztów międzytransakcyjnych. Stanęliśmy w obliczu barier dla dalszego rozwoju.

Państwo polskie jest ciężko chore. Co robić, żeby je uzdrowić? W życiu społecznym trzeba przywrócić zasadę solidaryzmu społecznego, mozolnie odbudować wzajemne zaufanie ludzi do siebie, tzw. kapitał społeczny. W oparciu o wartości odbudować poczucie wspólnoty narodowej – patriotyzmu. Innej drogi nie ma, w innych krajach już to wiedzą.

Janusz Śniadek

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych