Minister edukacji Krystyna Szumilas nie ma w sobie niczego kontrowersyjnego. Jest nieśmiała, milcząca i grzeczna, koledzy partyjni często mówią o niej "szara myszka". Nauczycielka matematyki z gatunku tych, co nie podniosą głosu na uczniów, a rozhukanych klas trochę się nawet boją.
Jako szefowej resortu przyszło jej głównie administrować zmianami przeprowadzonymi przez jej poprzedniczkę Katarzynę Hall. Choć sama brała udział przynajmniej w ich firmowaniu - jako wiceminister. Ale to nie ona dała swoją twarz zmianie programów szkolnych, która po pierwszej klasie liceum wymusza na uczniu specjalizację, w związku z tym redukuje zakres edukacji ogólnej (a historię sprowadza w drugiej i trzeciej klasie do postmodernistycznego wyboru zagadnień). Nie ona odpowiada też za kolejne fazy chaosu związanego z sześciolatkami. To znaczy teraz już ona odpowiada, ale nie ona to wszystko wymyślała.
Nie wymyślała, a jednak wzięła odpowiedzialność. Co więcej, okazała się ostatnio zdolna do posunięć stanowczych a kontrowersyjnych - już na własny rachunek. Kiedy pod skrzydłami platformerskiego prezydenta Komorowskiego wynegocjowano w teorii bardzo ograniczony kompromis w sprawie lekcji historii między zwolennikami i przeciwnikami reformy, zablokowała go. Argumentując, że jest już za późno, choć program nowego przedmiotu "Historia i społeczeństwo" wchodzi w życie dopiero w roku szkolnym 2013/2014.
Koledzy z PO narzekają na nią, że boi się mediów i nie umie dbać o PR. Ale problem jest dużo poważniejszy. Bo Szumilas to miły parawanik zasłaniający program rządu Tuska wobec oświaty. Nigdy nie wyłożony, nie zadeklarowany, wręcz ukrywany. Ale realny.
Tak napisałem o tym programie w komentarzu dla jutrzejszej "Rzeczpospolitej":
PO edukację traktuje głównie jako źródło oszczędności . Temu służą zmiany programowe w liceach przygotowane przez minister Hall, a firmowanie w milczeniu przez jej następczynię. Mają one wpychać młodego człowieka jak najwcześniej na jedną edukacyjną ścieżkę, z której nie ma odwrotu. Aby nie wydziwiał, nie szukał dodatkowych kierunków, ale jak najszybciej, jak ujął to kiedyś minister Boni, zaczął "pracować na nasze emerytury". Tej wizji przyklaskuje "Gazeta Wyborcza", bo jej powiedziano, że w nowym systemie uczeń nie będzie kuł, a "dyskutował".
PiS zgłaszający wniosek bardziej skupił się na szczegółach. Referujący wniosek poseł Sławomir Kłosowski postawił MEN szereg zarzutów dotyczących polityki finansowej i organizacji szkolnego życia.
Krystyna Szumilas jest złym ministrem edukacji, najgorszym od 1989 roku, nie ma predyspozycji, aby sprawować ten urząd w tak odpowiednim momencie, nie ma umiejętności ani pomysłu na edukację. Straciła resztki autorytetu, jaki posiadała w środowisku nauczycielskim, nie podejmuje dialogu ze związkami zawodowymi, opozycją, odrzuca projekty obywatelskie
- wyliczał.
Miał celne trafienia (zarzut dotyczący lawinowo rosnących w 2010 roku tzw. przestępstw szkolnych - obecny rząd zrezygnował z jakichkolwiek kroków wzmacniających szkolną dyscyplinę). Sugestywnie opisywał bezwład w sprawie przygotowań do edukowania sześciolatków czy zbyt lawinowy, a tłumaczony demograficznym niżem, proces zamykania szkół.
Ale nie pokusił się o zdefiniowanie istoty platformerskiego podejścia do edukacji. A zajęty szczegółami, w paru sprawach podłożył się Donaldowi Tuskowi. Ten poprosiwszy o głos zaraz po wnioskodawcy, posiłkował się danymi i bon motami przywiezionymi mu do pustawego Sejmu na kartce przez Igora Ostachowicza. Na przypomnienie, że 700 szkoł w kraju nie miał ciepłej wody, twierdził, że za rządów PiS było aż 3000 takich placówek i wypominał Kłosowskiemu, że ten był wtedy wiceministrem edukacji.
Bombardowany technikaliami, premier sam w technikalia uciekł. Mówił efektownie, ale kontrowersję wokół lekcji historii zbył kilkoma zdaniami:
Obaj jako historycy wiemy, jak niefunkcjonalne i nieskuteczne było powtarzanie kursu historii powszechnej w trzech odsłonach. Będziemy tak działali, by młody Polak był wyedukowany jak najlepiej a nie najgorzej.
Dopiero Mariusz Błaszczak, a także posłanka Solidarnej Polski Renata Wróbel spróbowali dotknąć istoty sporu, który ma charakter ideowy, a już na pewno ideowe konsekwencje. Szef klubu PiS cytował Alberta Einsteina, że młody człowiek powinien opuszczać szkołę jako "harmonijna osobowość, a nie jako specjalista".
Działania MEN są sprzeczne z maksymą genialnego fizyka
- mówił. Za to szkoda, że żadne z nich nie przypomniało roli minister Szumilas w zablokowaniu kompromisu w sprawie lekcji historii.
Naturalnie, los wniosku jest przesądzony, zwłaszcza, że nawet SLD i Ruch Palikota zadeklarowały w tej sprawie swoistą neutralność (wstrzymają się od głosu). Spór jednak się nie kończy, a dopiero zaczyna. Zwłaszcza, że poza partiami są jeszcze społeczne środowiska, które rzuciły rządowemu podejściu do spraw edukacyjnych zasadnicze wyzwanie. Obywatelska Komisja Edukacji Narodowej utworzona w ostatnią sobotę przez zacne grono naukowców, ale także nauczycieli i działaczy dawnej "Solidarności" to być może kropla, która będzie drążyć skałę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/133080-wojna-z-szara-myszka-nie-z-edukacyjnym-programem-po-piotr-zaremba-wokol-votum-nieufnosci-dla-krystyny-szumilas
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.