Niezwykle poruszająca rozmowa w Naszym Dzienniku z Katarzyną Madej, wdową po pilocie, o gen. Andrzeju Błasiku

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. J. Michalski
fot. J. Michalski

Katarzyna Madej wdowa po por. pil. inż. Arkadiuszu Madeju, który zginął w katastrofie samolotu Su-22 w 2001 r. w Powidzu, opowiada Naszemu Dziennikowi jak była i jest wdzięczna gen. Błasikowi za wsparcie, którego jej udzielił, kiedy nikt inny z wojska nie interesował się jej losem ani jej syna - sieroty po oficerze Wojska Polskiego.

Opisuje ona ogrom tragedii, jaka ją spotkała w wyniku śmierci męża, który zginął 13 czerwca 2001 r. w katastrofie lotniczej w Powidzu:

Byłam pewna, że umrę, bo tego nie da się przeżyć, musiałam znosić rzeczy nie do zniesienia, ból rozpaczy był tak wielki, że śmierć byłaby ulgą. Przez długie miesiące wierzyłam, że umrę, że Arek nie pozwoli mi tak cierpieć i zabierze mnie ze sobą. Mijały miesiące, a ja zwijałam się z cierpienia, leżałam bezsilna na podłodze i wyłam. Musiałam przeżyć drugie urodziny Piotrusia, święta Bożego Narodzenia. W naszym mieszkaniu w Witkowie wszystko stało tak jak przed 13 czerwca 2001 r., nasze ubrania, kapcie, szczoteczki do zębów. Uciekałam przed rzeczywistością, nie potrafiłam zatrzymać się w jednym miejscu, spałam u rodziców, siostry, cioci, babci, u znajomych, nigdzie dłużej niż 3 dni, i tak było ponad rok.

Wdowa po pilocie mówi o rozczarowaniu w stosunku do wojska, które szybko zapomniało o niej i jej synu:

Początkowo myślałam, że Ojczyzna zapewni mi i dziecku poczucie bezpieczeństwa, że będzie się o nas troszczyć i pamiętać zgodnie z pięknymi deklaracjami, jakie padły tuż po katastrofie, gdzie oddał życie w służbie Ojczyźnie bohater - mój mąż, tata mojego małego synka. Myślałam, że skoro był wojskowym, to wojsko otoczy nas jakąś opieką. Wydawało mi się wręcz oczywiste, że ktoś będzie interesował się naszym losem. Jednak realia okazały się inne.(...) Nikt z wojska przez długie lata nie interesował się tym, czy nie trzeba nam w jakiś sposób pomóc, czy sobie radzimy. (...) Przez lata nie otrzymałam od wojska żadnego wsparcia, nie było nawet odrobiny zainteresowania. Najbardziej bolało mnie, że nikt nie interesuje się moim synem, że nie ma dla niego symbolicznej paczki na święta, dofinansowania na wakacje czy jakiegokolwiek namacalnego dowodu, że ktoś ze strony wojska pamięta, że tu mieszka i rośnie syn oficera Wojska Polskiego, pilota, który zginął w służbie Ojczyźnie.

Wszystko zmieniło się dopiero w grudniu 2008 r., kiedy w skrzynce na listy znalazła zaproszenie na spotkanie wigilijne w Dowództwie Sił Powietrznych:

Na zaproszeniu widniał podpis: dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik. Dla mnie to było tak, jakbym dostała korespondencję z zaświatów. Długo się zastanawiałam, czy mam tam jechać, ale bardzo chciałam zobaczyć, jak to spotkanie będzie wyglądało. Mimo że nikogo w dowództwie nie znałam, pojechałam na to spotkanie wigilijne. Moje wzruszenie było ogromne, bo po tylu latach zobaczyłam znowu ludzi w mundurach. Spotkało mnie tam bardzo ciepłe przyjęcie. Od razu podeszła do mnie Ewa, żona generała, i powiedziała: "Boże, ty jesteś wdową? Dziewczyno, myślałam, że jesteś czyjąś córką. Ty jesteś taka młoda, mów mi po imieniu".

Katarzyna Madej opisuje swoje wrażenia ze spotkania z gen. Błasikiem:

Byłam wtedy bardzo wzruszona, płakałam i trudno mi było rozmawiać. Generał Błasik był bardzo życzliwy i serdeczny. Wiedział, że mam dziecko, przekazał dla Piotrusia prezent. Pamiętam, że w reklamówce z logo dowództwa synek dostał bombkę, maskotkę, słodycze. Gdy wróciłam do domu, powiedziałam do niego: "Syneczku, to jest od taty z pracy, od dowódcy". Moje dziecko było bardzo szczęśliwe, że dostało coś od taty z pracy, dla niego było to bardzo ważne. Nie rozstawał się z maskotką, którą dostał od generała. Powiedział: "Mamo, chcę podziękować temu dowódcy", i narysował dla generała laurkę. Zawiozłam ją do Dowództwa Sił Powietrznych, tak nawiązała się później nasza przyjaźń z Andrzejem, bo okazało się, że ten dowódca nie rzucił tej laurki gdzieś w kąt, ale się ucieszył, a nawet wzruszył, że mógł mojemu dziecku sprawić taką ogromną radość małym prezentem.

Na kolejne spotkanie wigilijne, w grudniu 2009 r. generał poprosił, żeby wdowa przyjechała z synem.

Nagle podszedł do niego gen. Błasik i powiedział: "Chodź, mały, zrobimy sobie zdjęcie". Zero jakichkolwiek barier, zero wywyższania się, dla syna było to niesamowite przeżycie.

I dodaje:

generał Andrzej Błasik był jedyną osobą, która nie zajmowała się tylko pilotami czynnymi zawodowo, ale również rodzinami tych, którzy już nie żyją. Chwała mu za to, zrobił dla nas naprawdę wiele. Poświęcił czas i energię, żeby nas odnaleźć, poznać, wysłuchać, wesprzeć.

Po ostatnim spotkaniu wielkanocnym w 2010 r. nastąpiła katastrofa smoleńska i wielki dramat wdów, w tym Ewy Błasik:

doskonale zdawałam sobie sprawę, co czuje każda komórka jej ciała, jak boli ją taka tragedia.

Ewa Błasik podobnie jak Katarzyna Madej została opuszczona  przez wojsko. Co więcej, musiała stale konfrontować się z bezwzględnymi atakami na jej męża.

Było mi bardzo przykro słuchać informacji puszczonych w eter, że rzekomo gen. Błasik był w kabinie i wywierał presję (...) Rosjanie na pewno chcieli zatuszować swój bałagan i celowo obciążyć polskiego generała, a nasze media bezmyślnie to rozdmuchały. Dlaczego teraz milczą, gdy powinny głośno trąbić o tym, że tak nie było?

(...) Mam nadzieję, że przyjdzie czas, gdy ucichną złe emocje, a prawda wyjdzie na wierzch i honor zostanie im zwrócony, że bohaterowie będą bohaterami. Wierzę w to, że publicznie zostanie oczyszczony honor gen. Błasika, a jego zasługi docenione. To był człowiek honoru, wielkiego serca, ambitny i uczciwy. Andrzej miał silny charakter i wytrwale dążył do tego, co sobie zaplanował. Byli jednak w wojsku ludzie, którzy zazdrościli mu, że jego kariera idzie tak szybko do przodu. Myślę, że nawet ci, którzy mu zazdrościli i nie byli przyjacielsko do niego nastawieni, nie są w stanie zaprzeczyć, że był uczciwym człowiekiem i dobrym dowódcą. Jestem dumna, że go znałam, moje życie od momentu poznania Ewy i Andrzeja stało się dużo bogatsze. Wspólnie robili tak wiele dobrego dla innych. Mogli skupić się tylko na własnym szczęściu, woleli jednak pochylać się nad ludźmi, których spotkała w życiu tragedia. Bardzo nas, wdowy, wspierali. A teraz Ewa stała się jedną z nas.

MiKo, Nasz Dziennik

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych