Dziennikarstwo – pasja, czy trampolina do kariery. "W Warszawie studiuje żurnalistykę ponad 20 tysięcy naiwnych"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

(Felieton ukazał się na portalu SDP, który serdecznie polecamy!)

Już nie czwórkami, ale „czterdziestkami” pchają się kandydaci na dziennikarskie wydziały. Np. w Warszawie studiuje żurnalistykę ponad 20 tysięcy naiwnych, że się w tym zawodzie załapią. Część po prostu dlatego, że nie bardzo wie, co ze sobą zrobić. Studiują dziennikarstwo, bo rodzice (z kasą) widzą w latorośli przyszłą „Olejnik” lub „Lisa”.

Nic z tego. Pani Monika pobije rekord Dziedzicowej, a obywatel blond - Tomek pójdzie w…

No właśnie dokąd zmierzają polscy dziennikarze, którzy zdołali się wybić. Otóż coraz częściej bardzo wielu traktuje ten zawód jedynie jako trampolina do kariery. Pasja, misja – to już się przeżarło. Teraz mamy kapitalizm i liczy się szmal, bo to konkret. Liczy się – i owszem – pozycja społeczna pozwalająca rządzić i decydować o losie innych. Stąd parcie, by zdobyć mandat posła, a jeszcze lepiej takiego z przedrostkiem euro. Strasburg nie z gumy, ale na I-szym, II-gim roku studiów jeszcze o tym się nie myśli. Za to dobrze jest upatrzyć sobie – wcześniej – „ojca” lub „mamusię” chrzestną. Można potem latać za takim idolem z „sitkiem” (mikrofonem) lub z kamerą. W końcu dostrzeże i przytuli. I wędrują redaktorzy ze stołków lub stołeczków w miękkie fotele. W dziennikarstwie coraz trudniej utrzymać normalny etat z ubezpieczeniem zdrowotnym i emerytalnym. Pomocnik działacza, polityka to – przynajmniej do wyborów – pewniejsza i bardziej intratna pozycja.

Młodzi nie są głupi, a na pewno bystrzy. Widzą jak najwyżsi urzędnicy państwa zamieniają etaty premiera, prezesa Narodowego Banku Polskiego na posady w banku zagranicznym lub kupionym przez obcych. I trudno uwierzyć, że byłych naszych decydentów chcą tam ze względu na urodę lub ze względu na wybitne zdolności. Kupuje się ich wiedzę i to taką którą posiedli z racji pełnionych funkcji, wiedzę szczególnie chronioną. „Obcy” zatrudniają „byłych”, bo „byli” mają jeszcze znajomości i „stosunki”. Sprzedana tanio Polska boleśnie tego dowodzi.

„Dziennikarz" to brzmi dumnie. Oj, chyba już nie tak bardzo. Młodzi chcą być tak popularni jak Tomasz Lis. On zaś poinformował ostatnio na filmowym festiwalu w Gdyni, że chciał „zagrać” u Wajdy. Pan Andrzej kiedyś ponoć zamierzał użyć urody super blondyna, ale już teraz nie chce. Ale w końcu „Newsweek” to też coś. Jeśli się go nie spaprze. Durczok, który pierwszy poparł raport generał Anodiny ma już zapewnioną opieką i lądowisko – gdyby co. Inni na razie mogą przeskakiwać z komercyjnej do publicznej, albo na odwrót. Jest jeszcze wielki biznes,  który przygarnia użytecznych. Póki co. Póki ich wiedza zdobyta na państwowym wysokim stołku może być jeszcze praktycznie wykorzystana. A więc decydować się trzeba szybko. Jak? Najlepiej popytać byłych „pampersów”.

Niektóre jednak decyzje „zapowiadających się”, robiących postępy i karierę – zaskakują. Pamiętam jak onegdaj będąc w kierownictwie TVP nalegałem by dać pełne etaty niektórym dziennikarzom WOT. Dobrze - moim zdaniem wówczas – rokującym. Była wśród nich Iwona Sulik. I potem  - choć nie zgadzałem się z wieloma jej argumentami demonstrowanymi w czasie programów – uważałem, że to zdolna dziennikarka. Dobrze opanowywała materiał. Dobrze się przygotowywała. A tu nagle dowiaduję się, że poszła „na służbę” do Pani Marszałek. A więc jednak – nie okazała się dziennikarką z krwi, raczej z kości. No, trudno.

Szkoda tylko, że zostają klepacze, dyspozycyjni ponad przyzwoitości miarę i lizusy. W radio jest to jeszcze bardziej zakamuflowane – choć wystarczy przez internet wejść na radiowe strony (a prawie wszystko drukują) i spokojnie sobie poczytać, gdy nie popędza bezmyślny gadacz. Za to w telewizji „strach i nędza kolejnej Rzeczpospolitej” bije po oczach. I rzecz nie tylko w tym, co jest prezentowane na ekranie, ale właśnie czego nie ma.

Oto np. Francja – tyle tam się dzieje. A tu skromniutka komentatorka od lat nie powiedziała nam nic ciekawego. Odbębnia stand-upery i to tak jakby chciała swoje korespondencje po najmniejszej linii oporu jak najszybciej mieć z głowy. Walewska, Skłodowska-Curie przewracają się w grobie. Chyba są złe na obywatelkę Tadeusiak. A był dobry frankofil red. Dobiecki, to go spuścili z publicznej. Można go posłuchać w „Polsacie”, choć tam jest skromniutki, no bo coraz grubszy Gugała coraz mniej miejsca zostawia innym na ekranie.

Łza się w oku kręci: Wańkowicz, Pruszyński, Kapuściński. Dziennikarze – reporterzy, a potem wspaniali pisarze. To jest naturalna droga rozwoju.

No, ale ci, którzy zostali (choć też próbowali np. ambasadorowania) jednak są. Jak długo? Za ich popularność wszyscy zapłaciliśmy ciężkie miliony. Bo to przecież nie od razu gęba lub buzia zostają powszechnie zapamiętane. Popularność to skutek częstego eksponowania mordeczki. Gdyby pysk krowy lansować bez przerwy też miała by szansę zostać idolem.

Przy pasji łatwiej o wypełnienie misji. Jeśli jednak traktuje się pracę w dziennikarstwie tylko jako trampolinę do kariery – każde słowo z ekranu to zgrzyt żelaza po szkle, a uśmiech do widza to nieznośne natręctwo od którego bolą zęby, nawet sztuczne.

Stefan Truszczyński

17.05.2012 r.

 

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych