„Z dziennika leminga”. „Po właściwej stronie mocy”. „Jednak trzeba uważać, z kim się człowiek umawia, z kim pije”.

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Bezpieczna przystań lemingów, fot. wPolityce.pl
Bezpieczna przystań lemingów, fot. wPolityce.pl

Wczoraj naprawdę się przestraszyłem. Rozmawiałem z ludźmi, którzy krytykują rząd i ... niemal dałem się im przekonać. A wszystko przez takich dwóch... Ale wszystko po kolei.

Poszedłem na spotkanie z kolegami ze szkoły podstawowej. Miła atmosfera, piwko, klubik. Aż tu nagle znalazłem się w samym środku politycznych dyskusji. Brylowali tacy dwaj... Gogusie. Pożal się Boże polityczni eksperci. Studiują politologię i dziennikarstwo, od lat mieszkają w USA.

I dalej, jak zaczęli gadać, jeździć po naszym rządzie. Że to nie do pomyślenia, żeby w USA media i rząd zajmowali się atakowaniem opozycji, że nie może być tak, że premierowi uchodzi wszystko na sucho, bo Amerykanie nienawidzą oponenta politycznego, że gdyby prezydent zginął w katastrofie to całe państwo walczyło by o prawdę, że w Polsce rząd nie realizuje interesów narodowych, że nie reprezentuje narodu, że nie ma sukcesów.

Mimo moich protestów i replik, nic do nich nie dochodziło. Byli tępi na racjonalne argumenty. Zbijali każdą uwagę. Cytowali premiera, raporty dot. niezrealizowanych obietnic itp. Aż chciałem wyć z bezsilności.

O dziwo wielu moich znajomych uwierzyło w tę czarną propagandę rodem z pisowskiej nasiadówki. W obliczu zmasowanej kampanii, znajdującej poklask wśród znajomych, dałem za wygraną.

O zgrozo, po kilku piwach to, co mówili, nawet zaczęło do mnie trafiać. Kilka kolejnych łyków. Rozkręcałem się, w końcu przyznałem im rację. Po kolejnym kuflu zacząłem krzyczeć coraz głośniej, wypominać kolejne blamaże i wpadki rządzących.

A z tym Euro to zupełnie dali ciała, przecież miał być skok cywilizacyjny, a tu taka dupa. Oni nic nie robią, tylko PRowskie sztuczki, omijanie prawa, unikanie debaty. Obchodzi ich tylko własny stołek i robienie w balona Polaków. Trzeba z tym skończyć

- wykrzyczałem w końcu. W tej atmosferze płynęła nasza rozmowa.

Zakumulowaliśmy się z kolegami, staliśmy się niemal braćmi. „Tak, ten rząd nie jest mój. Jest do bani!” – takie myśli miałem w głowie, gdy szedłem nad ranem do domu. Ledwie wszedłem do pokoju, kląc na mizerne dokonania premiera padłem na łóżko…

Nie wiem, jakby się to wszystko skończyło, gdyby mój kolega z akademika nie zostawił na stole najnowszej „Polityki” i „Wyborczej”. Męczony kacem i wyrzutami sumienia, pełen obaw i zagubienia usiadłem do lektury. Głowa bolała mnie niemiłosiernie, chciało mi się pić, ale czytałem. Przeczytałem oba numery od deski do deski, chłonąłem każdy artykuł i normalność powoli wracała.

Wieczorem jednak gdzieś w sercu wciąż odczuwałem niepokój i niepewność. Postanowiłem pójść do znanego klubu na spotkanie.

Jak zwykle lokal przy Nowym Świecie wypełniony po brzegi. Usiadłem przy stoliku. Zamówiłem herbatę (z alkoholem wolałem nie przesadzać po ostatnim wieczorze). Na środku sali stał Sławek, miał jakiś wykład. Jak zwykle mówił spokojnie i z przekonaniem, bił od niego obiektywizm i profesjonalizm. Rozglądałem się po słuchaczach, na sali sami najlepsi. Zaczynałem wsłuchiwać się w słowa Sławka. Rosła we mnie duma, wracał spokój i pewność siebie. W głowie wszystko znów mi się uporządkowało. Już teraz wiedziałem, kto jest dobry, a kto, zły, kto pluje i dzieli Polaków, a kto prowadzi nas po drodze rozwoju ku dobrobytowi.

Tak, teraz wiem, że jestem po dobrej stronie. Ale mało brakowało.

Po wykładzie poszedłem do Sławka. Podziękowałem mu za mądre słowa, że mnie uratował, że pozwolić znów widzieć świat w odpowiednich barwach.

Opowiedziałem mu o pułapce, w jaką wpadłem, o chwilowej słabości, o zagubieniu. Po moich słowach, Sławek mądrze spojrzał na mnie i spytał, co to za koledzy, sączyli mi do ucha takie głupoty.

- A tacy dwaj: Tomek Pisalski i Marek Kaczor… –

Sławek omal nie krzykną. Wstał z krzesła, obrócił się do mnie i powiedział wzburzonym tonem

- PISalski, KACZOR! Stary, z kim ty się spotykasz. I ty się dziwisz, że potem masz problemy – rzucił i poszedł do innych gości.

Wtedy mnie oświeciło. Dzięki Sławek! Teraz to wszystko zrozumiałem. Stałem się ofiarą podłej partyjnej pułapki, zastawionej przez nikczemników. Uff, mało brakowało. Trzeba jednak sprawdzać, z kim się człowiek spotyka, z kim siada przy piwie…

Następnym razem będzie ostrożniejszy.

Z dziennika leminga

CZYTAJ: Z dziennika leminga. „Przyglądam się okładce. „Völkischer Beobachter”, 20 marca 1933”

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych