Przyzwyczailiśmy się do tego, że salon nie może znieść wizji pomnika Lecha Kaczyńskiego w stolicy Polski. Teraz okazuje się, że nawet ulica jego imienia w Warszawie jest niebezpieczeństwem i brak potępiania takiego pomysłu prowadzi do „przyzwolenia”. A to już niemal horror.
Kilka dni temu Jarosław Kaczyński przyznał w rozmowie z naszym portalem, że przed Muzeum Powstania Warszawskiego mógłby stanąć pomnik prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a ulica Towarowa mogłaby nosić jego imię. Jest to pomysł bardzo racjonalny i zdawałoby się, że możliwy do „przełknięcia” przez wszystkich, którzy nie chcą pomnika prezydenta na Krakowskim Przedmieściu. Okazuje się, że jednak, że również ta wizja uhonorowania tragicznie zmarłego prezydenta RP jest belką w oczach jego oponentów, którzy zarzucają prezesowi PiS próby wymuszenia „na społeczeństwie oraz na władzach centralnych i lokalnych, by pokłoniły się przed jego oceną działalności brata”.
„W tym sensie mamy do czynienia z permanentną wyprawą łupieską Jarosława i jego licznej drużyny po chwałę dla samego siebie”- zauważa Marek Beylin z „Gazety Wyborczej”.
Ktoś może zapytać: "czego się Adamski podniecasz i czepiasz? Przecież to „Wyborcza”, która codziennie pokazuje bezwarunkową i bezkompromisowa pisofobię!" Słuszny argument. Jednak tekst Beylina szybuje ponad skalę irracjonalizmu, do którego z każdym miesiącem po 10/04 jesteśmy przyzwyczajani.
„W tych uporczywych zabiegach wyraża się przekonanie, utopijne i autorytarne zarazem, że da się społeczeństwu narzucić obraz przeszłości i autorytet bez względu na to, co ono samo na ten temat myśli. Nie jest przecież tajemnicą, że duża część Polaków nie uważa Lecha Kaczyńskiego za wybitnego prezydenta i nie sądzi, by tragiczna śmierć w katastrofie przydawała komukolwiek wielkości. Z samego współczucia nikomu nie stawia się pomników ani nie nazywa ulic”- pisze publicysta Wyborczej.
Paradne? Nie, to już „Brazil” Terrego Gilliama w czystej postaci. Beylin wchodzi na kolejny poziom absurdalnego rozumowania. Ja oczywiście rozumiem, że spora część polskiej elity, która mianowała się arbitralnie wodzami narodu marzy o Polsce bez jakichkolwiek dowodów sympatii dla tych „z którymi się nie rozmawia”. Czy jednak ludzie „na pewnym poziomie” nie widzą, że strzelają sobie w stopę? Skoro kontrowersyjność eliminuje prawo do posiadania ulicy swojego imienia to nigdy takiej ulicy nie powinien mieć nie tylko Adam Michnik, ale również Bronisław Geremek, Tadeusz Mazowiecki i cała śmietanka „Familii”. Nie jest przecież tajemnicą, że duża część Polaków nie uważa Bronisława Geremka za wybitnego polityka i nie sądzi, by tragiczna śmierć w wypadku samochodowym przydawała komukolwiek wielkości. Nieprawdaż?
Beylin oburza się, że media milczą na temat propozycji prezesa PiS i straszy swoich intelektualnych kompanów z pisofobiczej armii zbawienia, że „milczące znużenie” prowadzi do przyzwolenia i zgody na to, by Jarosław Kaczyński narzucał „nam przez wymuszenie obraz własnej wielkości”. Nie zamierzam pisać tutaj o osiągnięciach prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Zgadzam się z Bronisławem Wildsteinem, który zauważył, że polityka Kaczyńskiego pozostaje do dziś jedynym spójnym i wartościowym projektem państwowym, z jakim mieliśmy do czynienia w III RP. Jednak nie to powoduje, że Kaczyńskiemu należy się ulica jego imienia i pomnik. Lech Kaczyński zginął tragicznie w wyjątkowych okolicznościach. I właśnie śmierć w tak symbolicznym miejscu i czasie najważniejszego polityka w kraju, automatycznie predestynuje go do posiadania nie tylko ulicy, ale również pomnika w ważnym miejscu dla Polaków. Beylin oczywiście nie miałby pewnie nic przeciwko pomnikowi Aleksandra Kwaśniewskiego, który był realnie bardziej kontrowersyjnym politykiem niż Kaczyński (zapomnijmy o medialnym matrixie, który wykreował nieprawdziwy obraz Kaczyńskiego). Gdyby Kwaśniewski zginął w Smoleńsku jadąc z misją upamiętnienia pomordowanych tam oficerów to podejrzewam, że polska prawica nie protestowałaby przeciwko uhonorowania go ulicą jego imienia. I nie wynikałoby to tylko ze względu na jego działalność na Ukrainie i pomoc w wojnie z terroryzmem. Jednak tutaj nie chodzi o racjonalność. PiSofobia jest ciężką chorobą, którą niełatwo jest wyleczyć. To się w końcu wysysa z mlekiem „capo di tutti capi”, gdy się wchodzi na „salony”. Trudno z tym uczuciem więc dyskutować. W III RP swoją ulicę ma Kubuś Puchatek i smerfy. Kaczyński ma żarty o „kaczce po Smoleńsku”. I to jest dramat.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/132423-kubus-puchatek-wazniejszy-niz-lech-kaczynski-pisofobia-jest-jednak-nieuleczalna
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.