Dlaczego premier scedował wszystko na rzecz obcych władz i obcych komisji? - pyta w "ND" ojciec Natalii Januszko w pierwszym wywiadzie prasowym

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. KBWLLP
fot. KBWLLP

Przed ponad dwoma laty wydarzyła się niezrozumiała katastrofa, w której zginęło aż 96 osób. Dla nas najważniejsza była oczywiście nasza córka Natalia - tak jak dla pozostałych rodzin najważniejszą ofiarą tej katastrofy była bliska im osoba. Ale zginęli też m.in. prezydent, generałowie i politycy. Dlatego ten temat nie jest zamknięty. Zwłaszcza że do dziś władze nie zrobiły niemal nic, by tę sprawę rzetelnie wyjaśnić i zamknąć

- mówi Grzegorz Januszko, ojciec Natalii, stewardesy na Tu-154M, najmłodszej ofiary katastrofy smoleńskiej w pierwszym wywiadzie prasowym, jakiego udzielił "Naszemu Dziennikowi".

Jak twierdzi, patrząc na niemoc i niechęć rządu do rzetelnego wyjaśnienia przyczyn katastrofy, nie może dłużej przyglądać się temu w milczeniu.

Dlatego przyłączam się do tych wszystkich osób, które dokładają olbrzymich starań, by wyjaśnić przyczyny tej katastrofy. W tym kontekście chciałbym podziękować posłowi Antoniemu Macierewiczowi, który ma ogromne zasługi chociażby z tego względu, że robi wszystko, aby ten temat nie został zamknięty i zamieciony pod dywan. Powołana przez niego do życia komisja parlamentarna pokazuje, że już przy odrobinie dobrej woli można wiele zdziałać. W tym miejscu chciałbym jeszcze dodać, że w demokratycznym państwie takie działania powinny być normą. Zastanawiam się więc, dlaczego strona rządowa nie może z tą komisją i jej ekspertami współpracować - chociażby po to tylko, by zweryfikować jej ustalenia, które bez merytorycznego uzasadnienia są ciągle podważane

- podkreśla.

Lecąc do Brukseli, nie liczyłem na to, że dojdzie tam do jakiegoś olbrzymiego przełomu. Zdaję sobie bowiem sprawę, że te badania, których podjęli się wspomniani profesorowie, są bardzo żmudne i wymagające wielkiej pracy. Przyznam, że spotkanie i rozmowa z profesorami wywarły na mnie ogromne wrażenie i jestem pełen podziwu wobec tego, co udało im się osiągnąć. Ponadto choć może się wydawać, że to wysłuchanie niewiele zmieniło w sposobie patrzenia Zachodu na kwestię katastrofy polskiego samolotu rządowego, to jednak proszę pamiętać, że kropla drąży skałę. Już dziś widzimy, że coraz więcej polskich i zagranicznych naukowców jest zainteresowanych współpracą ze wspomnianymi profesorami i to jest dla nas - rodzin - pewien promyk nadziei w momencie, gdy podobnego zainteresowania umiędzynarodowieniem śledztwa nie widzimy po stronie rządu

- mówi, podkreślając że obecny stan oficjalnego śledztwa budzi ogromny niepokój.

Kwestii, które mnie zastanawiają i niepokoją, jest wiele. Najbardziej jednak niepojęte jest dla mnie to wielkie, nieograniczone zaufanie naszych głównych polityków do władz rosyjskich i do MAK. Ani ci pierwsi, ani też komisja pani generał Tatiany Anodiny nie wzbudzają cienia zaufania. Wystarczy zagłębić się w historię i prześledzić publikacje dotyczące MAK, by się przekonać, jakiego rodzaju jest to instytucja i że te obawy są jak najbardziej słuszne. Dlaczego więc premier scedował wszystko na rzecz obcych władz i obcych komisji? Dlaczego pozwolił, by to Rosjanie decydowali o tym, co i czy w ogóle możemy dostać, czy się dowiedzieć? Naprawdę nie widzę też powodu, dlaczego ujawnione przez pracujących w Stanach Zjednoczonych naukowców rozbieżności dotyczące katastrofy i jej przebiegu budzą taką agresję wielu osób i środowisk. To są problemy skupione wokół nauk ścisłych, a więc da się je ustalić naukowo. Kto zaś jest bardziej kompetentny, by to zrobić, jak nie ci panowie, którzy cieszą się w świecie opinią świetnych fachowców i za swoje badania otrzymują najbardziej prestiżowe nagrody?

- pyta, wskazując, że nie dostrzega najmniejszych chęci ze strony rządu do znalezienia przyczyn za pomocą ekspertów od nauk ścisłych.

Najbardziej zastanawia mnie, jak to jest możliwe, że spadając z tak niskiej wysokości i przy stosunkowo małej prędkości, ten samolot roztrzaskał się w drobny mak. Przecież ten wrak nie wygląda, jakby spadł z kilkunastu metrów. On wygląda jak plastikowa zabawka, którą ktoś rozwalił młotkiem. Chciałbym też poznać wszystkie okoliczności związane z tym, co nastąpiło już po katastrofie, czyli kto tam poleciał, jakie przeprowadził badania i co stwierdził. Tak jak mówiłem, jest to pole do dyskusji dla ekspertów, gdyż to są sprawy w sferze nauk ścisłych. I choć wypowiadam się jedynie we własnym imieniu, sądzę, że wiele rodzin by się zgodziło, iż ciągłe rewelacje i spekulacje nie sprzyjają temu, żebyśmy mogli, na ile jest to możliwe, w spokoju przeżywać naszą żałobę. Jeśli więc udałoby się naukowo rozwikłać część tych rozbieżności, tym lepiej. Praca profesorów z USA rzeczywiście jest nieoceniona. Oni sami podczas rozmów z nami podkreślali, że swoje badania udowadniają w bardzo ostrożny sposób, także z tego względu, że nie mają pełnych danych i dowodów. Niemniej ich pomiary są naprawdę przełomowe. I wydaje mi się, że takie osoby - które w Stanach Zjednoczonych i na świecie cieszą się świetną opinią - nigdy nie pozwoliłyby sobie na jakieś uchybienia, niedociągnięcia i niemerytoryczne wnioski, czy też nie podpisałyby się pod czymś, co jest totalnym nonsensem. Dlatego też chciałbym, by ci, którzy wysuwają wobec ustaleń wspomnianych profesorów jakieś zarzuty (choć nigdy nie słyszałem, by były to zarzuty merytoryczne), odważyli się na bezpośrednią konfrontację z nimi

- postuluje ojciec Natalii Januszko.

Odnosi się także do zarzutów, wysuwanych przez stronę Rosyjską, o niewystarczającym przygotowaniu pilotów.

Polscy piloci cieszą się w świecie bardzo dobrą opinią i są w czołówce pod względem techniki i umiejętności. A piloci zajmujący się lotami VIP-ów muszą być najlepsi. Wysuwanie wobec załogi Tu-154M argumentów typu, że mieli za mało wylatanych godzin, jest niesłuszne. Bo proszę pamiętać, że liczy się nie tylko liczba godzin, ale także startów i lądowań oraz warunków, w jakich latali. A ci piloci mieli na koncie loty w naprawdę ekstremalnie trudnych warunkach. Przed tą straszną katastrofą w podobnym składzie lecieli chociażby z misją na Haiti i spisali się naprawdę świetnie, o czym może świadczyć fakt, że gdy wracali o godzinie drugiej w nocy do Warszawy, na lotnisko przyjechał gen. Andrzej Błasik, aby im osobiście pogratulować i podziękować za świetnie wykonane zadanie. Piloci 36. SPLT wielokrotnie lądowali na lotniskach słabo wyposażonych, nieposiadających podstawowych urządzeń, bez których piloci linii pasażerskich na całym świecie nie wyobrażają sobie lądowania - jak chociażby bez ILS-u. Naprawdę różnica pomiędzy lotniskiem chociażby w Heathrow a lotniskiem wojskowym w Smoleńsku jest kolosalna. Każdy pretekst jest jednak dobry, by rzucić oskarżenie. Gdyby piloci byli starsi, to wysunięto by na pewno zarzut, że popadli w rutynę. Skoro byli młodzi, to zarzucono im brawurę. Kolejny zarzut, że załoga nie była zgrana. Przecież to byli młodzi ludzie i świetnie się ze sobą dogadywali. Mało tego, w swoim towarzystwie spędzali także wolne chwile. Jak więc można mówić, że byli niezgrani?!

- pyta, przypominając, że załoga latała ze sobą wielokrotnie.

Z tego, co opowiadała Natalia - pracownicy lubili latać z prezydentem i jego małżonką, gdyż Lech Kaczyński był osobą spokojną, raczej małomówną i niekonfliktową, podczas gdy pani prezydentowa okazywała wszystkim wielką serdeczność, otaczała ich taką, powiedzmy, matczyną troską i załoga bardzo to sobie ceniła

- wspomina.

 

mall, więcej w "Naszym Dzienniku"

 

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych