Zniknięcie ze sceny politycznej Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska nie zakończyłoby „wojny” polsko-polskiej, bowiem konflikt, którego doświadczamy nie jest pochodną Smoleńska. Nasza rzeczywistość jest nim przesiąknięcia od dekad. „Oligarchia i demokracja” w wydaniu polskim to tożsamość III RP.
W błyskotliwym eseju w najnowszym numerze „Teologii Politycznej” Tomasz Stefanek i Piotr Szlagowski opisują obecny spór między Polakami z perspektywy dzieł starożytnych filozofów. Autorzy przypominają m.in. arystotelesowską podstawę podziału ustrojów na oligarchię i demokrację, czyli bogatych i biednych (despotów i niewolników), gdzie jedni są przepełnieni pogardą a drudzy nienawiścią. Zwracają oni uwagę, że przełomowym momentem historii tego konfliktu stała się afera Rywina, gdy napięcie między elitami a społeczeństwem dosłownie wybuchło. Katastrofa smoleńska i jej następstwa doprowadziły zaś do eskalacji tego podziału. Nie czuję się na sile by polemizować z erudycyjnym tekstem autorów i przyznaję, że nie mam do tego kwalifikacji. Nie zamierzam również go tutaj omawiać. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na końcówkę tekstu duetu autorów „Teologii Politycznej”.
„Od kwietnia 2010 roku, a w szczególności od momentu rozstrzygnięcia ostatnich wyborów prezydenckich, wspólnota polityczna trwa w bezruchu, obezwładniona przez bezwzględny konflikt trakcyjny. „Stásis” stanowi dziś dla nas wyzwanie natury nie tylko politycznej, ale również intelektualnej. Zamiast ekscytować się kolejnymi jej odsłonami, wypada zapytać, w jakim kierunku podążą Polacy po jej zakończeniu, kiedy głosy armat ucichną, a zmęczeni przywódcy zwaśnionych obozów udadzą się na zasłużoną emeryturę”- piszą autorzy.
Zgadzam się, że morderczy konflikt między PO i PiS-em powoduje, że Polska jest w obezwładniona. Platforma Obywatelska dzięki straszeniu Kaczyńskim mogła pozwolić sobie na nieudolność w rządzeniu, które daje szczególnie mocno o sobie znać od początku tego roku. PiS natomiast przez ten konflikt rozpada się na coraz mniejsze kawałki, tracąc znakomitych polityków ( Dorn, Kowal, Ziobro, Poncyliusz etc), bez których potencjalne rządzenie w Polsce będzie znacząco utrudnione. Można oczywiście zrozumieć, że konflikt między „zdrajcami” i „patriotami” jest potrzebny do mobilizacji elektoratu. Jest to zrozumiałe z punktu widzenia partyjnych interesów. Problem zaczyna się wtedy, gdy staje się on definicją tożsamość obydwu ugrupowań. Niestety Platforma nie jest w stanie egzystować bez zagrożenia w postaci PiS-u, które jednak już nie wystarcza by mamić Polaków. Właśnie dlatego PO zdradzając w 2005 roku idee IV RP i sprzedając się establishmentowi, który miała wraz z PiS-em ostatecznie obalić, już zawsze będzie potrzebowała „faszystów z pochodniami” na horyzoncie, by móc teraz ten establishment chronić. Platforma wkupując się łaski „salonu” musiała zgodzić się na narrację, która jest prowadzona przynajmniej od 1989 roku, gdy „zajączkowe” elity Solidarnościowe zamieniły wroga jakim byli komuniści na „prawicowych ajatollahów”. Jednak wymiana liderów, którzy poszli na taki kompromis niczego nie zmieni. Niestety propaganda uderzająca w każdego, kto był na prawo od Unii Wolności zakotwiczyła się w umysłach młodych Polaków wychowanych na „Gazecie Wyborczej”. Antyprawicowa mowa nienawiści eksplodowała w czasie rządów PiS, jednak była ona „skutkiem” a nie „przyczyną” pewnych zjawisk.
Dlatego nawet jeżeli głosy tuskowych i pisowskich armat ucichną, a „zmęczeni przywódcy zwaśnionych obozów udadzą się na zasłużoną emeryturę”, to i tak podział między „światłymi Polakami” a „moherami” nie zniknie. Pogarda tych, którzy „wybierają przyszłość” i oddzielają arbitralnie przeszłość grubą kreską do tych, którzy domagają się sprawiedliwości dla donosicieli, oligarchicznych biznesmenów i kolaborantów czerwonego reżimu nie zniknie wraz ze śmiercią „wrzeszczących staruszków”. Zawsze ktoś będzie ajatollahem, antysemitą, oszołomem i zacofańcem. Dlatego też jeszcze długo będziemy mieli do czynienia ze zdrajcami, namiestnikami i lemingami. Katastrofa smoleńska nie jest więc w moim przekonaniu żadnym aktem założycielskim „nowej Polski”. Może natomiast być znaczącym zwrotem akcji w opowieści zwanej III RP, który uświadomi Polakom w jak nieudolnym państwie żyją. A ta wiedza z pewnością nie zakopie rowu między Polakami. I nie jest to wcale do końca fatalna sytuacja. Naród istnieje właśnie dzięki gorącym sporom, które wygrywają ostatecznie z żałosną postpolityką, którą próbował w Polsce uprawiać Tusk. Ostatnie dwa lata pokazały, że mrzonkami okazały się próby zbudowania wymarzonego przez michnikowszczyznę „Zgromadzenia Narodowego”, które w światły sposób rządziłoby wiecznie Polską. 10/04 wyrwał z drzemki architektów III RP tak samo jak 09/11 pokazał światu jak płytka była wizja Fukuyamy o „końcu historii”. Przemysł pogardy jaki został uruchomiony po przełomie w 89 roku nie mógł zakończyć się ścięciem kantów tego narodu. I chyba nie do końca miał to na celu…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/132222-ucichniecie-armat-niczego-nie-zmieni-przemysl-pogardy-nie-idzie-na-emeryture
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.