Paweł Lisicki: projekt Senatu ewidentnie wzmacnia pozycję rządzących i osłabia opozycję

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Radek Pietruszka
PAP/Radek Pietruszka

Wolność słowa jest zagrożona przez projekt nowelizacji prawa prasowego rodzący się w Senacie RP. To nie jest problem tylko dziennikarzy i redaktorów. To wyzwanie dla wszystkich obywateli Polski - napisali redaktorzy naczelni pism w liście otwartym do senatorów.

Obecnie redaktor naczelny pisma jest obowiązany do opublikowania na wniosek zainteresowanej osoby "rzeczowego i odnoszącego się do faktów wiadomości nieprawdziwej lub nieścisłej" sprostowania albo odpowiedzi "na stwierdzenie zagrażające dobrom osobistym". Projekt zmian w Prawie prasowym przygotowany przez senacką komisję ustawodawczą odchodzi od sprostowań i pozostaje przy odpowiedzi jako jedynej formie reakcji na publikacje prasowe. Miałaby odnosić się ona nie tylko do faktów podanych w materiale prasowym, ale też do zawartych w nim ocen. W ocenie redaktorów naczelnych pism "ta pozornie drobna zmiana będzie mieć dramatyczne konsekwencje"

"Sprostowanie odnosi się do faktów i publikowane jest wówczas, gdy dany artykuł zawiera fałsz, który można wykazać. Obowiązek jego zamieszczenia jest dla nas oczywisty i wynika z dążenia do prawdy. Uważamy, że gazety nie mają prawa kłamać, a gdy zdarza się im popełnić niezamierzone błędy - powinny je sprostować i przeprosić. Nie można jednak odbierać prasie prawa do formułowania opinii. Nie można też zmuszać żadnej redakcji do propagowania poglądów, z którymi się nie zgadza - a właśnie do tego zmierza projekt senatorów" - podkreślili redaktorzy.

Zaznaczyli, że w przeciwieństwie do sprostowania odpowiedź prasowa nie musi się odnosić do faktów, co - w ich ocenie - oznacza, że mogłaby ją wysłać do redakcji każda osoba w jakikolwiek sposób dotknięta publikacją.

"Nietrudno sobie wyobrazić konsekwencje: gazety zapełniłyby się odpowiedziami polityków, biznesmenów, artystów skrytykowanych przez dziennikarzy czy z innych powodów niezadowolonych z opublikowanych artykułów. Działy PR i marketingu firm nauczyłyby się wykorzystywać instytucję odpowiedzi do zamieszczania bezpłatnych reklam. Gazety prawicowe musiałyby publikować jako odpowiedzi artykuły polityków lewicy i odwrotnie - pisma lewicowe krytykowanych przez nie ideologów prawicy" - alarmują naczelni.

Redaktorzy podkreślili, że "takie same rozwiązania wprowadzały rządy pragnące zakneblować media".

"Głośnym przykładem była nowelizacja prawa prasowego dokonana przez rząd Roberta Fico na Słowacji w 2008 r. Protest mediów odbił się echem w całej Europie. Ostatecznie antywolnościowe zapisy wykreślono w zeszłym roku. Dziś polscy ustawodawcy zamierzają powtórzyć słowacki przykład. Póki nie jest za późno, póki spór o polskie prawo prasowe nie przekształci się w ogólnoeuropejski skandal kompromitujący nasz kraj, apelujemy: wycofajcie się z tych projektów" - napisali do senatorów.

List naczelnych opublikowały w poniedziałek m.in. "Dziennik Gazeta Prawna", "Gazeta Wyborcza", "Rzeczpospolita", "Fakt", "Super Express", "Wprost" i "Newsweek". Na tytułowych stronach tych pism znalazła się informacja: "Senat zabija prasę. Polskie media solidarnie protestują przeciwko skandalicznej zmianie prawa prasowego".

List do senatorów podpisało kilkudziesięciu redaktorów naczelnych, m.in.: Jadwiga Sztabińska ("Dziennik Gazeta Prawna"), Adam Michnik ("Gazeta Wyborcza"), Tomasz Wróblewski ("Rzeczpospolita"), Grzegorz Jankowski ("Fakt"), Sławomir Jastrzębowski ("Super Express"), Tomasz Siemieniec ("Puls Biznesu"), Paweł Fąfara ("Polska The Times"), Marcin Kalita ("Przegląd Sportowy"), Jerzy Baczyński ("Polityka"), Tomasz Lis ("Newsweek"), Michał Kobosko ("Wprost"), Paweł Lisicki ("Uważam Rze"), Piotr Mucharski ("Tygodnik Powszechny") i ks. Marek Gancarczyk ("Gość Niedzielny").

W poniedziałek po południu marszałek Senatu Bogdan Borusewicz zaprosił sygnatariuszy listu na spotkanie. Ma ono odbyć się we wtorek o 13.30.

O liście redaktorów naczelnych rozmawiamy z Pawłem Lisickim, kierującym tygodnikiem "Uważam Rze":

Wolność słowa jest zagrożona przez projekt nowelizacji prawa prasowego rodzący się w Senacie RP - napisali redaktorzy naczelni, w tym pan, w liście do senatorów RP, który publikuje dziś niemal cała polska prasa. Co jest istotą waszego apelu?

Paweł Lisicki: W apelu chodzi o sprzeciw wobec przygotowanej przez senacką komisję ustawodawczą nowelizacji, która zastępuje obecne prawo o sprostowaniach prawem o odpowiedziach. Zmiana taka prowadziłaby do drastycznego ograniczenia wolności słowa w Polsce. W przypadku sprostowania trzeba wykazać, że podane przez gazetę lub tygodnik fakty nie miały miejsca. Odpowiedź podobnie jak sprostowanie miałaby być publikowana bezpłatnie. Mogłaby ona jednak być dwukrotnie dłuższa niż tekst, do którego by się odnosiła. Przede wszystkim zaś autor odpowiedzi wcale nie musiałby wykazywać fałszywości tekstu prasowego, wystarczyłoby, że napisałby o "zawartych w tekście [prasowym] ocenach". Łatwo sobie wyobrazić, jakie byłyby konsekwencje takiej zmiany: każdy bohater tekstu dziennikarskiego miałby prawo domagać się publikacji swej polemiki. Jak wyglądałaby wtedy publicystyka polityczna? Zresztą, nie chodzi tu tylko o politykę. Na czym miałaby polegać rola krytyka literackiego, teatralnego czy muzycznego, skoro po publikacji każdej jego oceny trzeba byłoby liczyć się z koniecznością publikacji odpowiedzi?

Czy nie jest jednak tak, że senatorowie słusznie szukają sposobów wzmocnienia praw osób opisywanych przez prasę? Prawo do sprostowań jest dziś przecież w jakiejś mierze fikcją. Najczęściej bywa tak, że zarzuty czy oskarżenia prasa publikuje wielkimi literami na pierwszych stronach, a sprostowania małym drukiem gdzieś daleko.

Nie uważam, żeby prawo do sprostowań było fikcją. Nie jest też prawdą, że to od gazety zależy w jakim miejscu i jakimi literami opublikuje sprostowanie: to właśnie jest przedmiotem rozstrzygnięcia przez sądy. Być może nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale sąd precyzyjnie może określić miejsce i wielkość sprostowania. To, co należałoby zmienić to z pewnością przyspieszyć tempo prac sądów.  Tym jednak projekt senacki się nie zajmuje.

Może zaostrzenie prawa jest konieczne, ponieważ obecne pisano wówczas, gdy nie istniały jeszcze agresywne tabloidy, a media poważne starały się trzymać wysokich standardów postępowania?

Zawsze można dyskutować o zaostrzeniu prawa. Tylko same dobre chęci nie wystarczają. A przygotowana przez Senat zmiana byłaby klasycznym przypadkiem "wylewania dziecka z kąpielą". Jeśli chodzi o tabloidy to akurat w ostatnim czasie przegrały one kilka głośnych procesów i musiały zapłacić spore odszkodowania.

Czym pańskim zdaniem kieruje się Senat, forsując tak kontrowersyjne przepisy? Czy plany senatorów mają poparcie władzy?

Warto się zastanowić, kto na takich zmianach najwięcej by zyskał. Mam wrażenie, że obecna władza ma ogromną przewagę w mediach elektronicznych. Rynek prasowy jest na szczęście znacznie bardziej spluralizowany. Z jednej strony jest wprawdzie "Polityka", "Wprost" czy "Newsweek", z drugiej jednak są "Uważam Rze", "Gość Niedzielny" czy "Gazeta Polska". Oprócz "Gazety Wyborczej" jest "Rzeczpospolita", jest "Nasz Dziennik" i "Gazeta Polska Codziennie". Szkoda, że podobnego pluralizmu nie ma wśród stacji telewizyjnych i radiowych. Dlatego projekt Senatu ewidentnie wzmacnia jeszcze pozycję rządzących i osłabia opozycję. Mam nadzieję, że wywoła on nie tylko sprzeciw dziennikarzy, ale też całej opozycji.

Prej

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych