Wyborcza wiktoria Francois Hollande'a we Francji może przynieść Polsce zarówno rzeczy dobre, jak i bardzo złe. Dobre to przede wszystkim rozbicie tandemu Merkel-Sarkozy, który z coraz większą arogancją zarządzał Europą, nie patrząc na ducha zapisów traktatowych. Miało być tak, jak chciał Berlin po konsultacjach z Paryżem, i tak zresztą było.
Możliwe konsekwencje negatywne to przede wszystkim dalsza ofensywa lewicy w sferze światopoglądowej i obyczajowej. Bo może skończyć się tak, że Hollande wejdzie w buty Sarkozy'ego, zapomni o urazach wobec Angeli Merkel (popierała Sarkozy'ego), i odbuduje duet niemiecko-francusku. A konformizm na tym polu będzie chciał rekompensować lewicową ofensywą w sferze społecznej. Już w czasie kampanii zapowiadał przecież materialne uderzenie w szkoły katolickie.
Zobaczymy. Powodów do niepokoju nie brakuje, ale warto zauważyć, że sporo konserwatystów w Europie, także w Polsce, nie trzymało kciuków za Sarkozy'ego. Arogancja duetu Merkozy była więc naprawdę trudna do zniesienia, skoro przełamała tradycyjne lojalności polityczne.
Jest jeszcze ważne pytanie: dlaczego Sarkozy przegrał?
W bezpośrednim starciu zdecydował fakt, że nie potrafił przekonać do siebie wyborców Frontu Narodowego. Marine Le Pen zdobyła w pierwszej turze ponad 17 proc. głosów, a przed drugą oświadczyła, że odda pusty głos. I trudno jej się dziwić - przed wyborami Sarkozy upokarzał ją długo utrudniając zebranie podpisów 500 głosów radnych - co jest wymogiem prawnym. No i jak wiadomo nie od dziś, prawica twarda szczerze nie lubi prawicy miękkiej, i odwrotnie. Bo porażka Sarko może spowodować okres chaosu w jego partii (UMP), co da Frontowi Narodowemu szansę na zwiększenie wpływów.
Do tego doszedł kryzys.
W tej porażce jest jednak coś jeszcze: oto dynamiczny, energiczny polityk z piękną żoną zostaje pokonany przez kogoś, kto ma przydomek "budyń", i kogo nawet ostrożne agencje światowe opisują jako "polityka bez charyzmy"? Jak to możliwe w dobie demokracji medialnej?
Możliwe, jeżeli spojrzymy na sprawę inaczej. Oto polityk-celebryta z małżonką celebrytką u boku, w słowach nadaktywny, w czynach niekonsekwenty, kochający splendor, bogatych przyjaciół, kąpiący się w PR-ze i "eventujący" gdzie się da i jak się da, przegrywa z kimś, kto tego wszystkiego nie ma, ale za to nawet na zdjęciach wygląda poważniej, jakoś normalniej, mniej egzotycznie.
Egzotyki Sarkozy'emu nie brakowało. Jego ulubienica, przez jakiś czas minister sprawiedliwości, piękna Rachida Dati (pochodząca z biednej rodziny imigrantów z Afryki północnej), pojawiała się w pracy w strojach kupionych za 4 tysiące euro, i w nie mniej kosztownych kreacjach pozowała do zdjęć. I do dziś przekonuje, że postępowała słusznie, bo przecież reprezentuje "godność swego kraju". I przykładów tego stylu było więcej.
W Sarkozym było coś, jakaś nutka, z Berlusconiego. Oczywiście, było tego nieporównanie mniej niż w oryginale, ale jednak coś było. Nie tylko egotyzm, nie tylko samozachwyt - ale także rodzaj oderwania od rzeczywistości, samozwańczej półboskości, jakiś taki klimat lekkiego teledysku. Czyli coś, co się wielu się podoba, ale co - zwłaszcza w czasach trudnych - może naprawdę zmęczyć. Zmęczyć aż do głębokiej niechęci.
Tak o tym zjawisku mówił Bronisław Wildstein w Salonie Dziennikarskim Floriańska 3:
On zaczął od razu denerwować ludzi. Miał bardzo ostentacyjne zachowania. Spotkanie u Fouqueta po wygranych wyborach, czyli w najdroższej paryskiej restauracji, na którą stać ludzi o naprawdę wyjątkowym statusie materialnym. To afiszowanie się w wielkim świecie Francuzów irytowało. Owszem, prezydent ma być monarchą, ale monarchą w duchu Henryka IV, który lubi zadawać się z ludem. To jest republika. (...) Sarkozy był strasznie niekonsekwentny. Narzuca się słowo może zbyt daleko idące, ale on potrafił zachowywać się wręcz histerycznie. On potrafił, gdy nadszedł kryzys, powiedzieć ni stąd ni zowąd: "właściwie to ja może jestem socjalistą, jeśli chodzi o gospodarkę". Miał wyraźny rys populistyczny, to rozglądanie się po nastrojach, dominacja wizerunku, tego PR-owskiego elementu.
Na tym tle nawet niecharyzmatyczny Hollande jawił się atrakcyjnie, jako uosobienie stabilności i - jak mówi Wildstein - stanowczości.
We Francji prawica przegrała dziś z lewicą. Ale, co być może ważniejsze, postpolityka przegrała z polityką, a niepowaga z powagą.
Klęska Sarkozy'ego w tej sferze niesie więc nadzieję. Jeżeli okazałoby się, że w Europie nadchodzi "koniec ery picu", to byłoby się z czego cieszyć.
A w tym starciu musimy być po stronie polityki, bo przecież postpolityka - co wiemy z polskiego przypadku - prowadzi wcześniej czy później do nieszczęścia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/131914-we-francji-prawica-przegrala-dzis-z-lewica-ale-co-byc-moze-wazniejsze-postpolityka-przegrala-z-polityka-a-niepowaga-z-powaga
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.