Duma, parada i radny Reboyras
W Chicago odbyła się tradycyjna Parada 3 Maja. Jak co roku, Polacy mogli pokazać się mieszkańcom miasta maszerując Columbus Avenue w parku Granta.
Parada jak parada – nie zamierzam jej tutaj relacjonować minuta po minucie, lepiej zrobi to pewnie Polska Agencja Prasowa. Poniżej kilka osobistych refleksji.
1. Można powiedzieć na pewno, że przez te dwie, trzy godziny przy Parku Granta można było się zanurzyć w polskości: biało-czerwone chorągiewki i inne gadżety, głos Jana Pawła II puszczany z megafonu czy głośne skandowanie „Polska,Polska” przechodzących grup. No i górale – nie sposób było oderwać oczu (bo i tańczący zbójnicy, psy pasterskie i barany), ale i uszu (muzyka, w tym grana przez Trebunie-Tutki).
2. Jak słucha się jeden po drugim dwóch hymnów – wykonanego przez orkiestrę wojskową „Gwiaździstego sztandaru” (z końcowymi słowami „O, powiedz, czy jeszcze gwiaździsty sztandar powiewa/ ponad krajem wolnych, ojczyzną dzielnych ludzi?”) a zaraz potem odśpiewanego a capello – pod kierunkiem ludowej śpiewaczki - („Jeszcze Polska nie zginęła/ póki my żyjemy”) naprawdę trudno nie zdobyć się na refleksję, że – jeśli idzie o wartości – Polaków i Amerykanów łączy bardzo wiele.
3. Dla mnie absolutnym odkryciem parady były katolickie szkoły. Z Chicago, z przedmieść, z innych części stanu Illinois. W całym pochodzie liczącym prawie sto podmiotów, było ich najwięcej, dwadzieścia kilka? Trzydzieści kilka? Setki dzieci – od kilkuletnich szkrabów po nastolatków a nawet dwudziestoletnich studentów. Rozmawiałem z nimi: nikt ich nie zmuszał, przyjechali bo czują się dumni, że są Polakami, choć większość na co dzień mówi już po angielsku.
Szkoły różne osobowością kadry, ale kilka cech mają wspólnych. Powstały przy parafiach katolickich, choć zakładane i zarządzane są głównie przez świeckich. Wszystkie – i te założone przed dziesiątkami lat jak i już w tym wieku, prężnie się rozwijają – to już nie tylko sobotnie szkółki języka, ale nauczające w inne dni i szerzej (np. historii Polski). Wreszcie głęboko tkwią – obok katolickiej, co jasne - w polskiej tradycji patriotycznej i humanistycznej. Wystarczy popatrzeć na patronów – bez ustawiania rankingów: Fryderyk Chopin, Maria Curie-Skłodowska, Mikołaj Rej, Emilia Plater, Henryk Sienkiewicz, Helena Modrzejewska, Mikołaj Kopernik, gen. Tadeusz Kościuszko, Jan Paweł II, Czesław Miłosz, Jan Kochanowski, gen. Władysław Anders, Jan Brzechwa, Czesław Miłosz. W tym gronie znaleźli się od zeszłego roku Maria i Lech Kaczyńscy, których za honorowych patronów przyjęła szkoła pw. Św. Ferdynanda w Chicago.
Jeśli dodać do tego, że w Chicago i okolicach działają 52 parafie katolickie z polskimi księżmi pokazuje to jak wielką i dobrą pracę wykonują duszpasterze. I to pracę nie przez wielkie „P”, ale na miejscu, w twardych realiach amerykańskiego życia. Tutaj kościół musi walczyć o własne utrzymanie. Jak to ujął jeden z polskich księży w miejscowej gazecie, zaskoczony „że tutejszy kościół jest bardzo nastawiony na materialną stronę egzystencji. Są to bezwzględne realia życia. Każda parafia musi mieć płynność finansową, by się utrzymać. Inaczej jest po prostu zamykana”. Te realia wymuszają, że księża muszą być blisko swoich owieczek. A wierni łożąc na parafię uzyskują bezpośredni wpływ na finanse i decyzje. Ta demokracja skutkuje całą masą przykościelnych inicjatyw, w tym rozkwitem szkół. W tak bardzo konkurencyjnym świecie kościołów, wybór dotyczy także parafii katolickich. Sam pamiętam własne zdziwienie, gdy w jednej z parafii waszyngtońskich każdej niedzieli publikowano zestawienie wszystkich datków i wydatków parafii (co do centa), a parafialna rada podawała nawet stan bankowego konta na piątek poprzedzający niedzielną mszę. W takim środowisku kwitną pasterze są bardzo blisko wiernych i kwitną tak charyzmatyczni księża jak opisywany przeze mnie ks. Maciej Galle (http://wpolityce.pl/dzienniki/dziennik-pawla-burdzego/26243-slowo-boze-na-motorze-ks-maciej-galle-opiekuje-sie-parafianami-w-chicago-kocha-boga-matke-boza-i-szybkie-motocykle).
4. Pomimo różnorodności organizacji, często zakładanych przez XIX-wiecznych przodków - w Chicago działają np. legendarny „Sokół”, założone z myślą o Ojczyźnie we wrześniu 1939 r. Legion of Young Polish Women oraz Związek Polek w Ameryce – założony w 1889 r. związek bratniej pomocy – działa w najlepsze w 16 stanach). Są świetnie zorganizowani górale, związki architektów, inżynierów, policjantów-Polaków, wreszcie nawet co najmniej dwa zrzeszenia motocyklistów, to cały ten polski potencjał (w samym Chicago mieszka 200 tys. Amerykanów polskiego pochodzenia, w przyległym powiecie Cook do tego pochodzenia przyznaje się dalsze 500 tys.) nie przekłada się na polityczną siłę.
– Tak jak pan, ja też zauważyłem, że nie ma burmistrza. Postaramy się w przyszłym roku bardziej – mówił mi Frank Spula, prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej, największej polonijnej organizacji w USA.
Chwilę wcześniej z trybuny honorowej chwalił się, że przywiózł z Polski podarunek od prezydenta Komorowskiego – biało-czerwony sztandar. Będzie go można obejrzeć w siedzibie Kongresu.
Burmistrza miasta, w którym co dziesiąty mieszkaniec przyznaje się do polskich korzeni, nie czuł się zobowiązany aby wpaść na trybunę choć na chwilę. Kongresmen Quigley był krótko. Senator z Illinois Mark Kirk zapewne by przyszedł, ale kuruje się po groźnym wylewie. Nie było żadnego radnego-Polaka, bo pomimo tak wielkiej polskiej populacji, nie ma wśród 50 radnych żadnego przedstawiciela Polonii. Był za to najbardziej „polski” radny okręgu 30 (obejmującego Jackowo) Ariel Reboyras.
Prezes Spula przywiózł z Polski flagę, radny Reboyras (był tam 10 dni) wspaniałe wspomnienia (Warszawa, Tatry, „kościoły piękniejsze niż w Portoryko”) i znajomość kilku polskich słów.
– Boże błogosław Polskę, błogosław Amerykę. Ja tu jestem reprezentować polskie ludzie - powiedział mi radny całkiem dobrą polszczyzną.
Został na trybunie do końca (to jego dziesiąta parada pod rząd), po czym ściskał dłonie wszystkim, którym mógł.
– Jesteśmy jedną rodziną – powiedział na koniec, zapraszając mnie na... sumę do kościoła na Jackowie, na którą wybierał się o 12.30 w niedzielę.
Myślę, że większość polskich działaczy polonijnych mogłaby się uczyć od radnego Reboyrasa jak pasterz powinien dbać o swoje wyborcze owieczki...
Aha, na trybunie honorowej, obok konsula generalnego w Chicago, był też przybyły z Polski zastępca szefa TVP Polonia Sławomir Zieliński przepasany – jak inni polscy oficjele - biało-czerwoną szarfą. Czyż potrzebna jest lepsza pointa?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/131876-duma-parada-i-radny-reboyras-trudno-nie-zdobyc-sie-na-refleksje-ze-jesli-idzie-o-wartosci-polakow-i-amerykanow-laczy-bardzo-wiele