Najnowszy numer Teologii Politycznej, nazywany „smoleńskim". Piotr Zaremba poleca, ale i spiera się z nim

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Najnowszy numer „Teologii Politycznej”, nazywany smoleńskim, bywa odbierany jako wyraz korekty stanowiska całego tego środowiska. Tytuł na okładce „Śmierć i polityka” to zapowiedź cofnięcia się do emocji sprzed dwóch lat, do których po roku 2010 „teologowie”, skonfliktowani z PiS, odwoływali się  rzadko.

Jest to zresztą cofnięcie się w dosłownym tego słowa znaczeniu. Fundamentalna debata o smoleńskim doświadczeniu, o wrażeniu wywołanym żałobą, ale też o politycznych kontrowersjach z tej żałoby wynikłych, jest datowana na październik 2010. Ukazuje się zaś wiosną roku 2012.

Z jednej strony ten rejestr szerokiego spektrum stanowisk od radykalnych już wtedy oskarżeń reżyserki Ewy Stankiewicz po próbę chłodnej i dystansującej się od posmoleńskich rewindykacji analizy socjolog Mirosława Grabowskiej jest ciekawym zapisem ówczesnego widzenia rzeczywistości. W wystąpieniach samych gospodarzy: Marka Cichockiego i Dariusza Karłowicza wyczuwamy na przykład ogromne przejęcie antychrześcijańskimi, nihilistycznymi incydentami przy krzyżu na Krakowskim Przedmieściu.

To Karłowicz mówi o krzyżu z puszek po piwie czy o obecności w tamtym miejscu niejakiego Zdzislawa S. pseudonim „Niemiec”, rzezimieszka wmieszanego w prowokację przeciw senatorowi Piesiewiczowi. Było to, dodajmy, przejęcie w pełni autentyczne. Spotkałem się wtedy z „teologami” podczas pamiętnej manifestacji Dominika Tarasa, więc sam je widziałem.

Lecz zarazem dziś część tamtej dyskusji ma już znaczenie głównie archiwalne. Więc chciałbym aby to tu i teraz Cichocki, Karłowicz czy Dariusz Gawin porozmawiali spokojnie o Smoleńsku, o następstwach Smoleńska, z takimi ludźmi jak Bronisław Wildstein, Ewa Stankiewicz czy Wawrzyniec Rymkiewicz. Choćby dlatego, że na ile rozumiem ich obecne stanowisko, zdarzenia z Krakowskiego Przedmieścia uznali za szkodliwe dla Kościoła, konserwatyzmu, prawicy i Polski nie tylko z powodu aktywności tam wesołków Tarasa.

Chętnie bym się też więcej dowiedział o ich całościowej diagnozie. Chętnie bym usłyszał odpowiedź na pytanie, co elita polskiego konserwatyzmu powinna mówić i robić po dwóch latach: rozgrzebanych dochodzeń i wielkich emocji, wojny polsko-polskiej i gigantycznej goryczy także niektórych ludzi z ich środowiska (że przypomnę Magdę Mertę). Te opinie byłyby zapewne ciekawsze, gdyby zostały zderzone z innymi głosami i opiniami.

Bo oczywiście ich własne stanowisko możemy w tym ciekawym numerze w jakiejś mierze wyczytać, tyle że w innych miejscach, i bez takiej dyskusji.  W warstwie czystej diagnozy jest to stanowisko interesujące. Oto Dariusz Gawin opisuje naszą sytuację w konwencji eseju socjologicznego, ale też strony konfliktu charakteryzuje przy użyciu etykietek historycznych, a nawet literackich.

Prawicowa opozycja to dziedzice świata intensywnej polityczności (tak jak przedsierpniowa opozycja czy „Solidarność”), próbujący stawiać swoim rodakom wielkie cele, ale też mający do nich pretensję o to, że tej polityczności nie podchwytują, że chcą spokoju i małej stabilizacji, prawa do siedzenia przed telewizorem i niesłuchania „strasznych prawd”.  Ten z kolei świat większości Polaków, głosujących na PO czy na lewicę, nazywa Gawin „połaniecczyzną” szukając dla niej skojarzeń w XIX-wiecznej literaturze, konkretnie w powieści Sienkiewicza portretującego pozytywistyczne mieszczaństwo.

Obie strony nie umieją znaleźć wspólnego języka, ale co więcej, obie są do pewnego stopnia sparaliżowane. Połaniecczyzna, bo nie ma elit na wzór zachodnich środowisk tego typu. „Kłopot z naszym rządzącym establishmentem polega na tym, że kiedy już uśpi Polaków, sam też idzie spać. Światła w oknach gasną, a na zewnątrz zaczyna się kotłować najczarniejsza noc historii” – to bezlitosna analiza platformerskiego rządu i wspierających go elit.

Z kolei prawicowi zwolennicy polityczności stawiają sobie zbyt maksymalne cele: nagiąć do siebie większość, a ich polityczną reprezentację upokorzyć, jeśli nie unicestwić. Stąd pesymistyczny wniosek co do finału.

„Żadna ze stron nie osiągnie w tej wojnie zwycięstwa na warunkach, jakie obiecuje swoim zwolennikom – to znaczy nie unicestwi strony przeciwnej. Żadna też nie osiągnie prawdziwie trwałego historycznego sukcesu, bo żadna nie jest zdolna do syntezy konfederackiego republikanizmu i liberalnej połaniecczyzny” – to brzmi jak wyrok:

Jest to wyrok przenikliwy. Wyrok kogoś, kto przyjmuje w całej tej historii postawę raczej kibica. Ale tacy kibice są potrzebni, aby ktoś to w miarę obiektywnie opisał – nie tylko jako wojenną kronikę służącą jednej ze stron.

Gorzej jednak, kiedy kibice próbują objaśniać własne polityczne wybory. Wtedy nie są już tak czytelni. A co więcej, im samym można zadawać pytania.

Oto Dariusz Karłowicz w tekście „Konfederaci z Soplicowa”, będącym kopią kilku jego ostatnich tekstów i wypowiedzi (np. głośnego artykułu w „Rzeczpospolitej”) idzie dalej niż Gawin rozdając cenzurki: pochwały i nagany. Obraz jest znowu niby symetryczny: z jednej strony oferująca Polakom błogi spokój PO, z drugiej – permanentna konfederacja PiS. Ale już sam tytuł pokazuje, kogo uznaje Karłowicz za temat bardziej dramatycznego namysłu. I w zasadzie ma prawo – zajmuje się swoimi, próbuje pełnić rolę lekarza. A jednak…

Trudno się nie zgodzić z uwagą o nadmiernym zmilitaryzowaniu życia umysłowego, także tej prawicowej strony. Zacytujmy dłuższy fragment:

„Warto spojrzeć na życzliwe PiS portale. Czytając teksty i komentarze, widzimy atmosferę, która wytwarza coś w rodzaju sytuacji insurekcyjnej bez insurekcji. Sprzyja to militaryzacji ruchu, a więc zgodzie na hierarchię, posłuszeństwo i ogólny wzrost dyscypliny. Ponieważ walka wymaga czytelnej definicji tego, co prawowierne, bardzo wzmaga się potrzeba autorytetu (istnienia centrum definiującego aktualną wykładnię credo). Uderza jak często redaktorzy i blogerzy dyskutują przypadki odstępstw i zdrady. (…) Lista tematów jest wybitnie reaktywna. Znacznie częściej niż sprawy i wartości drogie konfederatom, uwagę autorów zaprzątają przeciwnicy, ich tematy, zachowania i wartości”.

Dostrzegam ten problem. Z mieszaniną rozbawienia i niepokoju czytam teksty, w których brak głębszej myśli jest zastępowany pasją w tropieniu kolejnych odchyleń. Kolejnych zdrad. A polityka staje się jedną wielką wojenną pobudką. Czym ktoś mniej myśli, tym głośniej trąbi.

Tylko, że po intelektualistach i analitykach oczekiwałbym czegoś więcej niż naskórkowych obserwacji. Tę głębszą perspektywę widzę u Gawina, ale już niekoniecznie u Karłowicza. Ten snuje swoje rozważania po przyjęciu fikcyjnego założenia: idealnych, sterylnych warunków prowadzenia politycznego sporu.

Pomijając zjawisko realnej i głębokiej nierównowagi, i to na różnych poziomach (od czysto partyjnego po metapolityczny), lider „Teologii” nie zauważa, że opisuje oblężoną twierdzę. A w niej dużo trudniej o racjonalne myślenie i realną dyskusję (choć czasem pomogłaby ona w odparciu kolejnego ataku), za to pokusa tropienia zdrad jest naturalna. Te zdrady są też czasem realne – przejście z obozu do obozu nie jest bowiem w Polsce tylko i jedynie decyzją ideowo-polityczną, ale do pewnego stopnia życiową.

Zarazem Karłowicz powinien się przyjrzeć sobie. Zarzuca innym reaktywność, choć sam od półtora roku nie wychodzi poza dyskusję o dyskusji. Poza narzekanie na kształt polskiego życia politycznego i umysłowego. Kto mu broni stawiać własne tematy, formułować własną agendę? Że będzie to pisk na tle wrzasku innych? Jarosław Kaczyński w latach 90. też tylko piszczał ze swojej niszy, a stworzył potężny ruch polityczny.

Piętnując zabetonowanie myśli prawicowej, warto się rozejrzeć, czy nie jest to bardziej powszechne zjawisko. I nie mam tu nawet na myśli tylko zjawiska tak zwanych lemingów mainstreamu – kto nie wie, o co chodzi, niech przeczyta wywiad z poetą Andrzejem Poniedzielskim w weekendowej „Wyborczej”. To tak idealny przykład kierowania się wyłącznie stadnymi odruchami, że nawet Agnieszka Kublik, która niejedną taką rozmowę prowadziła, wydaje się z lekka zakłopotana.

Ale też nawet koncepcja „trzeciej drogi”, nawet postawa stania z boku, wykształciła własnych ekstremistów. Ci z kolei tworzą swój kanon – kto nie stoi idealnie pośrodku, jest naturalnie przekupionym oportunistą, albo idiotą. Zwykle zresztą to „idealnie pośrodku” sprowadza się do równie nieprzytomnego, co w przypadku lemingów, młócenia PiS, nawet jeśli z nieco innymi uzasadnieniami. Granica zaś między tym staniem pośrodku, a akcesem do mainstreamu jest niezwykle krucha – wystarczy prześledzić drogę senatora PO Jana Filipa Libickiego.

Karłowicz uzna to wszystko zapewne za męczące szczegóły, ale to jest tak naprawdę istota: obecnej dyskusji i obecnych wyborów. A unosi się nad nimi coś jeszcze.

Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem w ostatniej „Teologii” tekst Agnieszki Kołakowskiej „Powaga”. To kwintesencja sprzeciwu wobec infantylizacji debaty przez lewicowych liberałów i przestróg przed bezmyślną dominacją politycznej poprawności. Jeszcze bardziej przejmujący wydał mi się wywiad Magdaleny Gawin z Maciejem Zarembą Bielawskim, od lat zajmującym się tematem eugeniki. Choć widzi ja z perspektywy Szwecji, jego ostrzeżenie ma charakter uniwersalne. Wraca czas najbardziej nieludzkich teorii, sprzedawanych już jednak pod miękką osłoną ludzkiego prawa do szczęścia. Naprawdę warto to przeczytać.

I należy pochwalić „Teologię”, że jest miejscem, gdzie takie teksty mogą się pojawiać. Zadaję jednak elitarystycznym kolegom pytanie: kto będzie dla nich w przyszłej Polsce partnerem, sojusznikiem opierania się takim pokusom? Lud smoleński czy inne środowiska?

Można narzekać, że ten lud smoleński jest narzędziem nieskutecznym, odstraszającym wielu. Można żądać aby go uzupełniać innym duchem i innym językiem. Ale prawda jest taka, że czas pięknoduchowskiego wybrzydzania trochę się kończy. I chętnie bym o tym z „teologami” podyskutował – serio i bez etykietek wstępnych.

Autor

Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych