Nasza analiza. Gowin zbuntowany? A może złamany? Przyszłość tego polityka może się rozstrzygnąć niedługo i mieć wpływ na losy rządu

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Minister sprawiedliwości Jarosław Gowin przed posiedzeniem rządu, 25 bm. PAP/Rafał Guz
Minister sprawiedliwości Jarosław Gowin przed posiedzeniem rządu, 25 bm. PAP/Rafał Guz

Przebywam w Krakowie, a tam o Jarosławie Gowinie rozmawia się częściej niż gdzie indziej, bo to jego teren. Dyskutuję z miejscową prawicową inteligencją i wśród niej Gowin jest dziś mało popularny. Ludzie bliscy PiS, ba nawet nieliczni ludzie bliscy Janowi Rokicie, uważają go za postać dwuznaczną, czasem wręcz za zdrajcę tradycyjnych wartości.

Lista wymienianych przewin Gowina jest długa: od tego, że odbiera wyborców prawdziwej prawicy aby napędzać ich coraz bardziej centrolewicowemu rządowi Tuska, po przypomnienie sytuacji, gdy klajstrował aferę hazardową, a dziś nie ma wyraźnego zdania na temat Smoleńska. Z drugiej strony jednak Gowin stał się też dyżurnym przedmiotem napaści mediów liberalno-lewicowych, które chyba jednak wyczuwają w nim prawdziwe zagrożenie. Kim jest tak naprawdę? Komu wadzi? Kogo reprezentuje?

Z rozbawieniem można wspomnieć debatę w „Dzienniku” sprzed paru lat, kiedy to Gowin ścierając się z wówczas jeszcze posłem PiS Janem Ołdakowskim mówił o politykach PO jako ludziach przystojnych i eleganckich, którzy górują nad mniej estetyczną opozycją. Dziś okazuje się, że przyszedł czas i na eleganckich - Wyborczej garnitury Gowina bynajmniej nie uspokajają. Przedstawia go konsekwentnie jako „taliba”.


Zarazem obserwując ze sceptycyzmem liczne kompromisy (także moralne) tego polityka ze swoją własną partią, można też dostrzec jego realne osiągnięcia. W poprzedniej kadencji wątłemu konserwatywnemu skrzydłu PO nie dane było zbytnio wpływać na kształt państwa, nie bardzo mieli zresztą na to pomysł (choć sam Gowin podtrzymywał werbalnie wierność projektowi IV RP). Ale udawało im się przynajmniej powstrzymywać obyczajowe i cywilizacyjne nowinki. Było jasne, że wraz z PSL i prawicą są w stanie je zastopować w parlamentarnych głosowaniach (parę razy do nich zresztą doszło, na przykład w sprawie wartości chrześcijańskich w radiu i telewizji), więc Tusk z reguły się cofał.


Ludziom uważającym, że wszyscy politycy kierujący się autentycznie katolickim światopoglądem powinni się znaleźć w jednej partii, przypomnę, że z  różnych powodów PiS wciąż nie ma szans aby wszystkich takich ludzi skupić. Wielu autentycznie konserwatywnych wyborców obawia się Jarosława Kaczyńskiego jako radykała, rewolucjonisty, ma inne poglądy społeczno-gospodarcze, lub po prostu go nie lubi. Więc popierają PO jako mniejsze zło, ale uspokajają swoje sumienia wybierając na jej listach polityków nie kojarzących się z tak zwanym postępem. Można się na to zżymać, ale dzięki temu katolickie poglądy wciąż są bardziej wpływowe niż sama czysta prawica. To dlatego obecność Gowina w PO budzi taką furię Czerskiej z przyległościami.

Powstaje jednak pytanie, na ile trwała to sytuacja. Jeszcze kilka dni temu jednemu z najbliższych Gowinowi konserwatystów posłowi Jackowi Żalkowi z Podlasia udało się zablokować w komisji, wnioskiem proceduralnym, tzw. liberalne projekty dotyczące In vitro. Ale to być może jeden z ostatnich takich sukcesów. Bo frakcja konserwatywna w klubie PO jest relatywnie słabsza niż w poprzedniej kadencji – opisując jej ostatnie spotkanie media obliczają ją na 40 posłów. A jeśli tak, to razem ze 136 posłami PiS, 20 posłami Solidarnej Polski i 28 ludowcami nie jest ona już zdolna do skutecznego odrzucenia takich przedsięwzięć jak choćby konwencja przeciw przemocy wobec kobiet (w rzeczywistości radykalny manifest feministyczny i prohomoseksualny), ustawy o związkach partnerskich czy o In vitro.


Słychać, że grupa jest szersza niż 40 osób, z drugiej jednak strony sporo tam ludzi labilnych, jeśli nie bojaźliwych. Takich którzy przy silnej presji Donalda Tuska zawsze  się ugną. Naturalnie najtwardsi spośród nich mogą szachować groźbą swojego odejścia – to pozbawiłoby rząd Tuska większości. Ale czy ktokolwiek w tę groźbę wierzy?


Może byłoby inaczej, gdyby mieli silnego lidera. Ale Gowin takim liderem nie był i nie jest. Teraz nie jest nim podwójnie, bo jako minister sprawiedliwości ani nie ma czasu na organizowanie frondy w Sejmie, ani nie bardzo może to zrobić – jest zobowiązany do lojalności wobec premiera.
Jak na dłoni widać skutek zręcznego manewru Tuska wprowadzającego niewygodnego polityka do rządu. Na dokładkę Gowin naprawdę zamierzał budować swoją pozycję takimi projektami jak deregulacja, więc szybkie wycofanie się z rządowej ekipy wyjątkowo mu się nie uśmiecha.

Mając pod bokiem strachliwych konserwatystów i hamletycznego konserwatystę numer jeden Tusk może przetestować swoją siłę forsując któryś z radykalnych światopoglądowych projektów. No chyba, że z badań opinii mu wyniknie, że nie warto tego robić ze względu na nastroje wyborców.
Innym powodem, dla którego się do takiej konfrontacji nie pali, jest skomplikowany kontekst rozgrywki wewnątrz PO. Na przykład ostatnio Gowina zaczęli ostro atakować … schetyniści z Rafałem Grupińskim i samym Schetyną na czele. Choć niedawno byli z politykiem z Krakowa w sojuszu, dziś są podobno, to wieści z jądra Platformy, zainteresowani destabilizacją. Ostry konflikt Tuska z konserwatywnym skrzydłem jego własnej partii mógłby doprowadzić nawet do wymiany premiera. Stąd Grupinski z taką pasją powołuje się na wolę Tuska, gdy sam Tusk stawia na wygaszenie tego sporu.


Ale też trudno sprowadzać cały problem tylko do personalnych rozgrywek. Tuskowi może się dziś nie opłacać rozpętywanie ideologicznej wojny, zwłaszcza że ma otwarty inny front – związany z forsowaniem niepopularnej reformy emerytalnej.  Ale też sam jest pod coraz silniejszą presją: wpływowych środowisk, które go popierają,  i przede wszystkim instytucji europejskich. Polska ma być taka jak inne kraje. Postępowa.


Z kolei Gowin twardo kontestując feministyczną konwencję postawił na szali swój autorytet. Jeśli Tusk się cofnie, po paru tygodniach o tym zapomnimy.


Ale jeśli nie, to klucząc i – po ewentualnej przegranej całej sprawy na forum parlamentu -  unikając wycofania się z rządu obecny minister sprawiedliwości może już wkrótce stać się politykiem „złamanym”.  Tusk uzna to zapewne za swój sukces, może go dalej używać do szachowania na zewnątrz Palikota, a wewnątrz partii szukać z nim doraźnych sojuszów przeciw Schetynie.  Ale z czasem taki „złamany” Gowin może mu się wydać niepotrzebny.


Warto też pamiętać, że w przeciwieństwie do takich polityków jak Radosław Sikorski. Hanna Gronkiewicz-Waltz, Grzegorz Schetyna czy nawet Krzysztof Kwiatkowski, minister sprawiedliwości nie ma szans na ubieganie się o przywództwo nad całą Platformą - zbytnio odstaje od partyjnego mainstreamu.  Dlatego strategia „trzymania buzi na kłódkę” i czekania na swoją kolej,  dla niego ma ograniczoną atrakcyjność.


Ma szansę najwyżej na rolę lidera jednego ze skrzydeł PO, a w dalszej przyszłości – być może - na reorganizatora jakiejś części prawicy. W takim jednak przypadku jego obecna ewentualna kapitulacja raczej mu odgrywanie którejś z tych ról utrudni.


Jego szansą jest wyrazistość. Czy ma szansę pozostać wyrazistym prowadząc równocześnie grę z Tuskiem? Będzie to coraz trudniejsze – PO zmierza bowiem prostą drogą w kierunku partii centrolewicowej. Można ten proces nieco opóźnić, ale chyba już nie można zatrzymać.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych