Polacy nie mogą być "normalnymi Europejczykami". Powinni być raczej "Izraelczykami"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Czytam właśnie autobiografię Margaret Thatcher pt. "Moje lata na Downing Street" (Dream Books, Warszawa 2012). I w niej znajduję ważny argument na rzecz państwa narodowego, który warto przywołać, właśnie teraz, tuż przed świętem 3 maja:

Ostateczne zwycięstwo aliantów udowodniło, iż narody muszą współpracować w obronie ogólnie przyjętych zasad, bez względu na to, czy chcą w ten sposób przeciwstawić się złu, czy też osiągnąć pewne konkretne korzyści. Stwierdzenie to może brzmieć jak szumny frazes, jednak gdy politycznym przywódcom brakuje odwagi i dalekowzroczności, a narodom poczucia lojalności wobec własnego państwa, wówczas staje się ono głęboko prawdziwe. Przecież słabe narody nigdy nie mogłyby skutecznie przeciwstawić się Hitlerowi; co więcej, narody rzeczywiście słabe nie usiłowały mu stawić czoła. W przeciwieństwie do niektórych powojennych mężów Europy wydarzenia drugiej wojny światowej utwierdziły mnie w przekonaniu, że doprawdy nie należy się obawiać państwa narodowego. Zawsze byłam bowiem zdania, iż wyłącznie silne państwa narodowe są w stanie zbudować skuteczny internacjonalizm. To one w razie zagrożenia międzynarodowego ładu mogą liczyć na lojalność swych obywateli. Jeżeli będą dążyły do wyparcia tego narodowego elementu, z pewnością zakończy się to ich upadkiem, gdyż nie będzie nikogo, kto poczuwałby się do ponoszenia najmniejszych ofiar w imię obrony swego kraju. Taka forma internacjonalizmu stanie się niczym więcej jak własną karykaturą, gdzie królować będzie wieczna dyskusja i załamywanie rąk.

Mądre słowa, potwierdzone przez historię. To przecież - jak zauważa Thatcher - oparte na państwach narodowych NATO postawiło tamę sowieckiemu zagrożeniu. Także dziś to NATO jest nośnikiem twardego bezpieczeństwa, nie Unia Europejska.

Obrona państwa narodowego to więc działanie w imię ideałów humanizmu, który nakazuje stawianie czoła złu. Złu, które wcześniej czy później znów nam zagrozi.

Broniąc państwa narodowego bronimy również demokracji, która w strukturze ponadnarodowej nie jest możliwa. Jest fikcją, karykaturą. Widzimy to w Unii Europejskiej, w której za fasadą reprezentacji, coraz bardziej przezroczystą, rządzą albo unijna biurokracja, albo najsilniejsi z graczy.

W Polsce mamy dziś sytuację niebezpieczną. Z jednej strony retoryka władz wciąż zachowuje elementy odwoływania się do państwa narodowego - a więc "Polska", "Polacy", flagi, sztandary, rocznice. Z drugiej strony, konsekwentnie podważane są fundamenty tożsamości wspólnoty, która owo państwo tworzy. Mamy więc uderzenie w kod historyczny, w tak ważny dla polskości Kościół, wreszcie w jedność Polaków (sianie nienawiści na Śląsku).

Owo uderzenie w nasze fundamenty, próba w sumie prowincjonalnego wtopienia w "Europę" (jakby gdzieś owa idealna "Europa" rzeczywiście konkretnie istniała) odbywa się pod hasłami "rozwoju" i "dobrobytu". Ale to też argument bałamutny. Tylko państwo narodowe jest w stanie, nadludzkim wysiłkiem, ale jednak, wyciągnąć nas z peryferyjności (sztuka ta udała się np. stawiającym na własny wysiłek Korei Południowej, Brazylii i Turcji, a nie udała się np. opierającym się na unijnej pomocy Grecji i Hiszpanii). A my wciąż jesteśmy na peryferiach, i to bardzo, o czym najlepiej świadczy dwumilionowy "eksport" tego, co najcenniejsze - a więc młodych Polaków.

Nie będziemy, w najgorszym scenariuszu, czyli rezygnacji z podmiotowości, dekadencką, socjalistyczną Wielką Brytanią lat 60. i 70., z którą rozprawiła się Thatcher. Nie mamy tych elit, tych zasobów, tej siły kultury, nie mieliśmy imperium, nie jesteśmy wyspą. Nie będziemy nawet Księstwem Warszawskim, bo ono jednak miało być tylko początkiem; będziemy Królestwem Polskim z lat 20. i 30. XIX wieku, niezdolnym do samodzielnego działania, tępiącym tych, którzy chcą Polski ambitnej.

Wielu Polaków widzi, że zmierzamy jako wspólnota narodowa w bardzo niedobrą stronę. Niestety, wciąż jest ich zbyt niewielu, i wciąż za mało robią. Wielu działa, wielu wspomaga, ale zbyt często także ludzie dobrej woli nie wychodzą poza głosowanie czy klikanie - a to stanowczo poniżej tego, co konieczne.

W pewnym sensie Polacy nie mogą być "normalnymi Europejczykami". Dziejowo i geopolitycznie - ciśnienia zewnętrzne i wewnętrzne są tak duże, że to samo się nie utrzyma.

Polacy muszą być więc raczej "Izraelczykami" - czyli narodem, który wie, że za darmo nie ma nic. Że stale trzeba pilnować swojego miejsca na ziemi. I że sojusznicy są ważni, ale ostatecznie liczy się to, co masz w ręku.

Motto tegorocznych obchodów rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja powinno brzmieć: nikomu na świecie na Polsce specjalnie nie zależy, zależeć szczególnie musi więc Polakom.

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych