Tbilisi, 12 sierpnia 2008 r. wiec przed parlamentem: czas chwały Prezydenta Lecha Kaczyńskiego

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

27 kwietnia wejdzie na ekrany kin film Rennyego Harlina „5 dni wojny” opowiadający o konflikcie zbrojnym między Gruzją a Rosją, a właściwie o agresji Moskwy na kaukaską republikę. Film ma gwiazdorską obsadę - gra Val Kilmer, a w rolę Mikchaila Saakaszwilego wcielił Andy Garcia. Można obejrzeć różne wersje zwiastunów filmu. Są też takie (choć nie wszystkie, niestety), w których pojawiają się migawki ze słynnego wiecu przed parlamentem Gruzji wieczorem w dniu 12 sierpnia 2008 r., gdzie tak pięknie zapisał się w naszej pamięci śp. Prezydent Lech Kaczyński.

Przyznam, że zainspirowany jednym z takich zwiastunów sięgnąłem do dostępnych w sieci relacji filmowych z tego wiecu. I po raz kolejny mogłem się wzruszyć przemówieniem Prezydenta Kaczyńskiego. Emocjonalne, mocne, godne. Odwołujące się do najpiękniejszych tradycji polskich, które można streścić w słowach „Za wolność naszą i waszą” . Romantyzm, ale i realizm męża stanu, który rozumiał, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, a pojutrze Litwa, a może i Polska. Razem z naszym Prezydentem i inni przywódcy krajów środkowoeuropejskich: prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko, Prezydent Litwy Valdas Adamkus, Prezydent Estonii Toomas Hendrik Ilvers i Premier Łotwy Ivars Godmanis. Solidarność! Polityka w jej najpiękniejszej postaci. Idea przeciw brutalnej sile, słowo przeciw czołgom. Gwałt, któremu można skutecznie dać odpór. A pamiętajmy, że misja Pana Prezydenta miała pełne poparcie Prezydenta USA, G.W.Busha.

Oglądając te obrazki, nie mogłem odeprzeć od siebie myśli, że to właśnie za ten zryw, Lech Kaczyński musiał zginąć. I jakaś siła, miejmy nadzieję, że kiedyś oficjalnie dowiemy się jaka, sprowadziła Jego wraz z towarzyszącymi mu osobami do smoleńskiego błota. Za karę. Bo nie siedział cicho, jak prawie wszyscy inni na świecie. Tak, jak siedzą cicho teraz.

Ale oglądając relację z wiecu w Tbilisi uzmysłowiłem sobie jeszcze jedną rzecz. I tu, Państwo wybaczą, ale muszę przyznać, że cały czas ogarnia mnie pusty śmiech (i tak już zostanie do końca niniejszego tekstu). Bo w gruzińskiej wyprawie towarzyszył Prezydentowi minister Radek Sikorski. O, wydaje mi się, że już i część z Państwa się uśmiecha. Bo pomyślmy, co Pan Minister miałby tam robić? Szczególnie, że pierwotnie dystansował się od tej idei. Ale ostatecznie zmienił zdanie i wsiadł do samolotu z Lechem Kaczyńskim. Prezydent, jak podały media, był zaskoczony zmianą decyzji, ale generalnie odnotował ten fakt z satysfakcją: „nie twierdzę, że nie jestem zdumiony, ale mimo wszystko jestem zadowolony”.

A mnie nie dawało spokoju, co się takiego stało, że Pan Minister zmienił nagle zdanie i, mimo pierwotnych obaw i zastrzeżeń (gotowy jestem się założyć, że głównie obaw), poleciał w tą niebezpieczną wyprawę? Oczywiście, to mogła być wola włączenia się w szlachetną misję, a przy okazji chęć przeżycia, tak po męsku, przygody. Trudno powiedzieć na ile takie wyjaśnienie jest prawdopodobne, ale znając dokonania Pana Ministra na tym stanowisku (także te późniejsze), to trzeba stwierdzić, że nie kojarzy się raczej z przebojowością i przesadną odwagą, szczególnie w relacjach z naszym potężnym wschodnim sąsiadem. No chyba, że trzeba było stoczyć bój w hotelu o kablówkę. Ale też pamiętajmy, że nie był to rosyjski hotel.

Druga możliwość, to tak jak podawały media sympatyzujące z rządem Donalda Tuska, Pan Premier wysłał Pana Ministra by służył radą i pomocą. Tak, to nawet możliwe, bo przecież oprócz delegacji polskiej byli tam przywódcy z innych państw, jacyś goście z pribałtyki o dziwnych nazwiskach, no i ten „banderowiec” Juszczenko. Tak, Prezydent Kaczyński potrzebował tu pomocy. I nieważne, że sam ten wyjazd organizował i wszystkich zapraszał osobiście. Zdecydowanie potrzebny był w tym gronie ambasador europejskości.
Jest jeszcze trzecia możliwość, zgodna z inną teorią powtarzaną już nieoficjalnie, także przez osoby z otoczenia Donalda Tuska: Premier wysłał Radka Sikorskiego, by „pilnował” Prezydenta i jego gości. Oczywiście powstaje naturalne pytanie, przed czym albo przed kim miał pilnować przywódców Pan Minister? Mam nadzieję, że nie przed rosyjskimi czołgami – takie poświęcenie, to jednak za dużo nawet, jak na mocarne barki naszego absolwenta Oksfordu! A może miał pilnować, by sami członkowie delegacji nie zrobili głupstw? Wiadomo, nie ma bardziej skorego do głupot towarzystwa niż czterech Prezydentów i jeden Premier w obcym państwie, w którym toczy się wojna. Jeszcze by się upili i poszli „gdzieś w miasto”, zupełnie jak jeden znany minister w trakcie pobytu w Londynie.

Tylko, że jak tak spokojnie analizuję wszystkie powyższe możliwości, to nic mi tu nie pasuje. Co skłoniło mnie do sformułowania jeszcze jednej hipotezy. Zacząłem zastanawiać się, z czego słynie Pan Minister, co jest jego marką rozpoznawczą, mówiąc światowo „brandem”, i co mogło skłonić Pana Premiera do zaproponowania Prezydentowi Kaczyńskiemu włączenia Ministra w skład delegacji. I bingo! Znalazłem! To znane powszechnie poczucie humoru Radka Sikorskiego! To fundowane na gruncie oksfordzkich studiów, czerpiące pełnymi garściami z Latającego Cyrku Monty Pythona, wysublimowane, ba! powiedziałbym wyrafinowane niczym zawsze nienaganna toaleta Pana Radka. I od razu widzę innych wielkich Oksfordczyków ze wspaniałym poczuciem humoru: Żorża Ponimirskiego i Nikodema Dyzmę! (tak, wiem, że są to postacie literackie, z czego jeden nigdy nie był nawet w Anglii, ale jeżeli psychiatra może być szefem resortu obrony, Joanna Mucha Ministrą Sportu a jeden trener aikido ekspertem u Moniki Olejnik od lotnictwa, to oni mogą być Oksfordczykami i basta!). Tak więc stało się dla mnie jasne, że Pan Premier postanowił służyć Panu Prezydentowi, tym co miał najlepsze: poczuciem humoru swojego wiernego Ministra. A pamiętajmy, to był czas, gdzie na linii Prezydent, Minister Spraw Zagranicznych mocno iskrzyło. Jakie więc musiało być poświęcenie Radka Sikorskiego. Ale wiadomo: wszystko dla Polski! I trzeba przyznać: pomysł Pana Premiera był doskonale trafiony, bo przecież wyprawa była stresująca, wręcz niebezpieczna i ktoś z niebanalnym dowcipem i dystansem do siebie i rzeczywistości mógłby okazać się bezcennym towarzyszem podróży. Wyobraźmy sobie: samolot w strefie wojny, lecą bomby, myśliwce dookoła, a na pokładzie Minister z gracją zastanawia się nad polskimi korzeniami Prezydenta, a wtedy jeszcze pretendenta do prezydentury w USA, Baracka Obamy? Albo rozprawia z wdziękiem o meandrach natury kobiecej (i anatomii), tak jak nie odważyłby się nikt inny. Jestem przekonany, iż znany ze swej atencji do pań Lech Kaczyński byłby na pewno zachwycony.

I tylko Pan Prezydent nie potrafił docenić gestu Premiera i poświęcenia Ministra i w czasie wiecu postawiono biednego Radka Sikorskiego, gdzieś na tyłach sceny wśród trzeciorzędnych urzędników gruzińskich, z których pewnie żaden nie studiował na Oksfordzie. Miała być przygoda, a było wystawanie wśród pewnie spoconych, choć rozentuzjazmowanych gruzińskich policjantów, którzy mogli co chwila z wdzięczności rwać się do całowania gości z Polski. O Boże! I pewnie z żadnym nie dałoby się pogadać o Oksfordzie, czy choćby o Obamie. I jeszcze całe szoł ukradł Lech Kaczyński. Pewnie też podziw tamtejszych, słynących z urody, kobiet. Ech. Niewdzięczne jest czasami życie osoby odpowiedzialnej za opowiadanie dowcipów.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych