Największa partia opozycyjna musi zawalczyć o niezdecydowanych. Partia, która dzisiaj jeszcze nie istnieje, może ją ubiec

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Fot. Sławomir Kamiński / AG

Sondaże poparcia dla partii politycznych (CBOS, SMG/KRC dla "Faktów" TVN oraz TNS OBOP dla 'Gazety Wyborczej") publikowane w ciągu ostatniego tygodnia pokazują kilka ciekawych rzeczy:

Jedynym w miarę uzasadnionym wnioskiem dotyczącym poziomu poparcia dwóch największych partii jest to, że dystans między nimi ulega powolnemu, ale systematycznemu zmniejszeniu. W badaniu przeprowadzonym przez CBOS wynosi 7 proc., SMG/KRC - 5 proc., a w najnowszym sondażu TNS OBOP - tylko 2 proc.

To zjawisko jest najlepiej widoczne w badaniu realizowanym dla "Gazety Wyborczej", na którym da się zauważyć pewien trend. Otóż, partia rządząca traci wyraźnie poparcie. Zaś największa partia opozycyjna utrzymuje swoje bez większych zmian.

W tym badaniu widać, że w ciągu pół roku poparcie dla PO spadło aż o 15 proc. - z 42 proc. do 27 proc. Partia Donalda Tuska zaliczyła dwa duże tąpnięcia w listopadzie 2011 r. oraz w lutym 2012 r. W tym samym czasie Prawo i Sprawiedliwość zanotowało nieznaczny wzrost z 24 proc. w październiku 2011 r. do 25 proc. w ostatnim pomiarze.

A zatem zmniejszający się dystans między oboma ugrupowaniami to wynik złych notowań dla PO, która płaci cenę za swoje rządy. Stabilne poparcie PiS to dowód na to, że strategia zwierania szeregów i zaostrzania języka w sprawie katastrofy smoleńskiej nie zaszkodziły partii Jarosława Kaczyńskiego.Trzeba dodać, że tak mały dystans (na granicy błędu statystycznego) to zjawisko nowe.

Co te wyniki oznaczają dla PO?

Przede wszystkim to, że straszenie PiS-em już nie działa na wyborców partii rządzącej, którzy są coraz bardziej rozczarowani miernymi efektami jej rządów. Nie oznacza to jednak darmowej premii dla opozycji. Rosnąca grupa rozczarowanych zasila bowiem przede wszystkim trzecią największą partię - tj. partię niezdecydowanych (ok. 20-22 proc.), o których bić się mogą wszyscy.

Po drugie, jeśli ten trend się utrzyma Platforma będzie musiała sobie odpowiedzieć na filozoficzne pytanie, co dalej. Przecięcie się linii poparcia dla PO i PiS może mieć niespodziewane skutki dla całego układu sceny politycznej. Partii Jarosława Kaczyńskiego jak dotąd nie udało się w sondażach zamawianych przez media pokonać Platformy.

Zbliżające się mistrzostwa Europy nie budzą wielkiego entuzjazmu wśród Polaków. Pomimo wszędobylskiej propagandy sukcesu i raczej mało wyszukanych akcji promocyjnych Euro 2012 nie będzie wydarzeniem przełomowym. A już na pewno nie stanie się kołem zamachowym polskiej modernizacji.

Brak ukończonych autostrad, przepłacone obiekty sportowe, o których utrzymanie po mistrzostwach nikt się martwi, przypudrowany syf na kolei. Jednym słowem, jeden wielki plac budowy od Karpat po Bałtyk, na którym co jakiś czas coś się psuje i wymaga dodatkowych napraw. Kibice może i dolecą samolotem, ale co mają zrobić Polacy, którzy ruszą tłumnie na wakacje i utkną w wielokilometrowych korkach?

Sen o Euro pryśnie szybciej niż wydawało się piłkarskim magikom. Zresztą niektórzy zaangażowani w jego organizację już nas przygotowują na jedno wielkie rozczarowanie. Zapowiadany spadek inwestycji drogowych po Euro 2012 oraz gigantyczne kłopoty z realizacją obecnych nadaje dodatkowego sensu hasłu "Polska w budowie".

Partia, która przejmie władzę w następnych wyborach nie powinna się jednak zbytnio cieszyć, ponieważ otrzyma w spadku tę "Polskę w rozsypce". Dodatkowo obciążoną rachunkami za gigantyczne zadłużenie, rozrastającą się kastę urzędniczą,  brak koniecznych reform, przeciwdziałających m.in. katastrofie demograficznej, która nas niechybnie czeka oraz drastycznymi podwyżkami, które spowoduje wprowadzenie pakietu klimatycznego.

I w tym miejscu dochodzimy do wątku wybieralności PiS. Jak pokazują sondaże, partia Jarosława Kaczyńskiego nie traci na radykalizacji języka (od wysłuchania publicznego w sprawie katastrofy smoleńskiej w PE kierownictwo PiS coraz głośniej wracało do hipotezy zamachu, która wybrzmiała w drugą rocznicę katastrofy). Strategia polegająca na integracji wewnętrznej i usunięciu kierowanych własnymi ambicjami "elementów niepewnych" przyniosła skutek.

Ale teraz rozpoczyna się równie istotna gra o zdobycie poparcia wśród tzw. niezdecydowanych. Do najbliższych wyborów są jeszcze dwa lata. Wybory do Parlamentu Europejskiego nie budzą takich emocji, jak parlamentarne, ale dla PJN i SP będą grą o być albo nie być. Dlatego PiS, które będzie chciało przypieczętować swój monopol na prawicy, nie może sobie ich odpuścić. To jednak zbyt mało, aby przejąć samodzielną władzę.

Bowiem o wyborców niezdecydowanych może zawalczyć partia, której jeszcze nie ma, a o której pisze ostatnio "Rzeczpospolita". Ewentualna dezintegracja PO i powstanie na jej gruzach partii pod kierunkiem Jarosława Gowina to scenariusz bardzo prawdopodobny. Trudno sobie dzisiaj wyobrazić, żeby krakowski polityk mógł przejąć władzę w samej PO, kiedy już Donald Tusk wyjedzie ze swoją kompanią do Brukseli. A jego ambicje nie kończą się na ministerstwie sprawiedliwości, co jest całkowicie zrozumiałe.

Jarosław Gowin może odegrać ważną rolę w przedwyborczej układance. Mimo swojej deklarowanej lojalności wobec Donalda Tuska, może łatwo odciąć się od najbardziej kompromitujących dokonań rządu PO.

Zresztą już to robi, choćby w sprawie wraku samolotu czy ratyfikacji przez Polskę Konwencji Rady Europy w sprawie „zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej”. Czyli dwóch spraw, które z punktu widzenia konserwatywnego i prawicowego wyborcy są ważne: wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej i rozliczenia obecnych władz z zaniechań i błędów oraz rewolucji obyczajowej, która podmywa fundamenty tradycyjnego porządku.

Realizacja postulatów, które bliskie są także PiS (w końcu o deregulacji pisali eksperci "Fundacji Republikańskiej", z której wywodzi się Przemysław Wipler), nawet jeśli zostaną zahamowane przez premiera to kolejny argument w ewentualnych przyszłych rozmowach koalicyjnych, jeśli do takich dojdzie.

Dla PJN, który w żadnym sondażu nie przekracza progu wyborczego, przyłączenie się do jego projektu może być jedyną szansą na przetrwanie. Zresztą mogłyby tu zdecydować przede wszystkim względy towarzyskie. Pawłowi Kowalowi i intelektualnemu zapleczu PJN bliżej do Jarosława Gowina niż do PiS, nawet jeśli partia Jarosława Kaczyńskiego będzie starała się animować szeroki ruch prawicowy. Z tych pozycji będzie im łatwiej negocjować.

Jeśli PiS - a na razie wiele na to wskazuje - nie zdobędzie samodzielnej władzy, będzie postawiony być może w sytuacji przypominającej tę z 2005 r. Z tą różnicą, że Jana Rokitę zastąpi Jarosław Gowin. Czy wówczas dojdzie do "PO-PiS-u"? Czy po Smoleńsku jest to jeszcze możliwe?

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych