Z ogromną nieufnością traktuję środową wiadomość dnia, że zatrzymany przez prokuraturę znany złodziej samochodów Igor Ł., pseud. „Patyk”, związany z mafią pruszkowską, jest zabójcą gen. Marka Papały. I że tym samym prokuratura po czternastu latach – Papała zginął 26 czerwca 1998 r. - rozwiązała tajemnicę największej zbrodni wolnej Polski.
Nie wiem, na jakiej podstawie prokuratura lansuje taką tezę, bo co najmniej kilka rzeczy podważa jej wiarygodność. A chwilami wystawia wręcz na śmieszność. Prokuratura twierdzi, że gen. Papała zginął w trakcie napadu rabunkowego na jego samochód. Napadów takich miała dokonywać grupa zawodowych złodziei samochodów, dowodzona przez „Patyka”. Według tej wersji, branej zresztą pod uwagę od początku śledztwa, śmierć gen. Papały była rzeczą przypadkową. Gen. Papała zginął, bo na gorącym uczynku złapał złodzieja, próbującego ukraść jego samochód.
Po pierwsze, złodzieje samochodów, nigdy pod żadnym pozorem nie strzelają do ludzi, by zdobyć auto. W każdym razie, ani wcześniej, ani później policja nie zarejestrowała takiego przypadku. Jeśli zdarzały się napady rabunkowe, to sprowadzały się one, co najwyżej do brutalnego wyciągania właścicieli z samochodu. Po wtóre, grupa „Patyka” kradła tylko luksusowe auta osobowe, najlepszych i najdroższych marek oraz wozy terenowe. Na samochód gen. Papały, Espero Daweo, markę bardzo poślednią, niezbyt drogą, mało chodliwą, szajka zawodowych złodziei praktycznie nie powinna zwrócić uwagi.
Obecne oskarżenie opiera się na zeznaniach gangstera. Czy można traktować je na serio? W ostatnich latach głośnych było kilka spraw, w których świadkowie koronni przekazywali policji i prokuraturze fałszywe oskarżenia, a obydwie one przyjmowały je bezkrytycznie jako prawdziwe.
Rzeczą wprost nieprawdopodobną wydaje się też to, że pięć osób, taką liczbę podaje dziś prokuratura, zamieszanych w zabójstwo byłego komendanta głównego, przez blisko 14 lat, zdołało ukryć swą zbrodnię, już nie tylko przed organami ścigania, ale przed własnym środowiskiem kryminalistów, w których występują ciągłe konflikty i napięcia. Gdyby rzeczywiście „Patyk” i jego ludzie byli sprawcami tej zbrodni, szybko zostali by zadenuncjowani przez swoich kumpli z Mokotowa lub innej dzielnicy stolicy. Zrozumiałe przecież, że poszukiwania potencjalnych sprawców przez policję, na długie miesiące sparaliżowała działalność gangów Warszawy i Mazowsza, w tym najpotężniejszego w tamtym okresie „Pruszkowa”. Igor Ł., czyli „Patyk” i jego ludzie stali nisko w hierarchii mafii i bez najmniejszych skrupułów zostali by „sprzedani” policji przez zarząd „Pruszkowa”.
Dziś prokuratura twierdzi, że w pierwszych dnia śledztwa, wkrótce po zabójstwie, miała w rękach „Patyka”. W czasie przesłuchania, ukrywając swoja rolę, przekazał on jednak informacje, które skierowały organa ścigania na manowce.
Jak to możliwe, trzeba zapytać, czy zwykły złodziej samochodów, wtedy jeszcze nie opierzony mafioso, który zyskał status świadka koronnego w innej sprawie, był w stanie wodzić za nos najlepszych specjalistów policji i prokuratury w najważniejszym śledztwie ostatniego 20—lecia?
Czy jest możliwe, że strzelający z przerażenia młody złodziei samochodów, był na tyle opanowany, że z miejsca zbrodni zabrał łuskę od wystrzelonego przed chwilą pocisku?
Na te i wiele innych pytań i wątpliwości będzie musiała odpowiedzieć prokuratura przed sądem.
Wątpię, by tam była w stanie obronić swoją wersję.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/131300-jachowicz-papala-wieczna-zagadka-przelom-czy-kolejny-niewypal-trudno-uwierzyc-w-dzisiejsze-odkrycia-prokuratury