Łukasza Warzechy podsumowanie tygodnia: maszynista tygodnika, wyrok tygodnia, samochwalstwo tygodnia

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP
PAP

Maszynista tygodnia

Edward Pryczek kierował pociągiem towarowym. Na swojej trasie ujrzał semafor, który pokazywał bezsensowną kombinację sygnałów. Maszynista zrobił zatem to, co powinien: zatrzymał pociąg i odmówił jazdy, dopóki na miejsce nie przybędzie specjalna komisja. Może obeszłoby się bez medialnego szumu, gdyby nie to, że akurat był to odcinek o ruchu po jednym torze i stojący towarowy zablokował osiem innych składów. Blokada trwała, dopóki na miejscu nie pojawili się przedstawiciele PKP Cargo, którzy najpierw – tak dla pewności – sprawdzili maszynistę alkomatem, a dopiero później wzięli się za sprawdzanie semafora.

W tym czasie w otoczeniu ministra Nowaka trwała gorączkowa narada piarowców, co począć z upartym maszynistą. Koncepcji było kilka. Pierwsza – był pijany i nie wiedział, co robi. Ale ta upadła, bo pan maszynista był stuprocentowo trzeźwy. Druga – maszynista jest pisowcem, był pod krzyżem na Krakowskim i chce wprowadzić w kraju chaos, przed którym tak mądrze ostrzega nasz pan premier. Trzeba maszynistę przykładnie ukarać. Trzecia – maszynistę trzeba nagrodzić za wzorową postawę.

Ostatecznie zdecydowano się na ten trzeci wariant, jako najbardziej pozytywny i spójny z wiosenną aurą. Tyle że w ten sposób powstał poważny problem. Okazuje się bowiem, że od lipca 2011 r. (jak podało radio RMF) maszyniści zgłosili w swoim związku zawodowym ponad 100 awarii urządzeń sterowania ruchem. Polskie Linie Kolejowe za każdym razem odpowiadały, że to nie możliwe. Wobec decyzji piarowców ministra transportu grozi nam zatem, że teraz każdy maszynista, który zauważy nieprawidłowy sygnał, zatrzyma pociąg, zażąda przyjazdu komisji (żeby PKP PLK już nie twierdziły, że to niemożliwe), a następnie będzie – całkiem słusznie – oczekiwał nagrody. Rozkłady jazdy możemy już, oczywiście, wywalić do kosza.

 

Wyrok tygodnia

Krakowski sąd bardzo się nadął, natężył, po czym z wyżyn swej prawniczej mądrości pouczył profesora filozofii, tłumacza dzieł Platona, europosła PiS Ryszarda Legutkę, że smarkaczy nie można nazywać smarkaczami. Chodziło o – jak to określił profesor w wypowiedzi, która stała się przedmiotem procesu – rozwydrzonych smarkaczy, którzy zrobili w swoim liceum aferę, żądając zdjęcia ze ściany krzyża. Smarkacze byli zresztą powiązani z portalem racjonalista.pl, gdzie ludzie ogarnięci antyreligijną obsesją usiłują dowodzić, iż religia to zabobon. Poczuli się urażeni opinią profesora, więc podali go do sądu.

To wszystko jednak – jak mądrze wyjaśnił pan sędzia z wyżyn swego krzesła – bardzo niesprawiedliwe określenia, bo to nie żadni smarkacze, ale pozytywnie zaangażowana i zmotywowana młodzież, zaś profesor filozofii powinien to doceniać, a nie krytykować, i to jeszcze tak – a fe! – nieelegancko.

Teraz jestem w kropce. Jeśli jacyś smarkacze będą kopać piłkę pod moim domem, to czy mogę ich po prostu przegonić, czy też pod groźbą procesu muszę docenić ich pozytywne zaangażowanie w krzewienie kultury fizycznej i powinienem wdać się z nimi w spokojną debatę?

 

Samochwalstwo tygodnia

To będzie moje własne samochwalstwo. Firma Burson-Marsteller wzięła pod uwagę różne mądre i ważne czynniki i obliczyła, kto należy do dziesiątki najbardziej wpływowych użytkowników Twittera w różnych krajach. W Polsce są to: Radek Sikorski, Jerzy Buzek, Rafał Hirsch, Konrad Niklewicz, Konrad Piasecki, Eryk Mistewicz, Piotr Waglowski, Paweł Graś, Janusz Palikot. Oraz autor tej rubryki, Łukasz Warzecha.

Najpierw byłem bardzo zadowolony, choć nie ze wszystkimi osobami z tej listy chciałbym się znaleźć choćby w jednym pokoju. Potem jednak znajoma spytała mnie – na Twitterze oczywiście – co ta wpływowość właściwie oznacza i czy na przykład dałoby się tak wpłynąć, żeby załatwić zwrot wraku tupolewa. No cóż, niestety nie. Moje wpływy na Twitterze są – jak sam Twitter – raczej wirtualne.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych