Pan premier ma pod swoją, niepodzielną, władzą Sejm, Senat, rząd, policję, wojsko, służby specjalne, straże miejskie większości miast, wszystkie media elektroniczne, większość papierowych i co tam jeszcze w naszym państwie istnieje. Ale pan premier czuje się zagrożony. Prawie zaszczuty jest biedaczek - bo kilka transparentów było za słonych. Więc pan premier alarmuje, że ZŁY za chwilę zaatakuje. Zapowiada "odpowiednią reakcję państwa". Oczywiście niedookreśloną, tak by każdy podłożył tam treść taką jaką podpowie mu wyobraźnia:
"Słowa, które padają w ostatnich dniach, mogą mieć swoje konsekwencje (...) i ci, którzy je dzisiaj wypowiadają - mówię o tych twardych słowach czasami pełnych nienawiści i agresji, słowach, które godzą bezpośrednio w serce Polski, w taki jednoznaczny interes narodowy Polski i Polaków - te słowa mogą mieć także niestety swoje praktyczne konsekwencje"
- ocenił szef rządu.
Tusk twierdzi, że w obliczu wypowiedzi, które "od kilkunastu dni wstrząsają Polską" ma poczucie "wojny na dwa fronty".
"Żarty się kończą i głównym zadaniem polskiego rządu będzie zapewnienie takiego poczucia bezpieczeństwa wszystkim Polakom, nie tylko wobec kryzysu, ale także wobec kryzysu politycznego, którego jesteśmy świadkami. Mam nadzieję, że to uznanie, jakim jest ta nagroda, będzie dodatkową motywacją"
- podkreślił Tusk.
Wszystko to ma wzbudzić w obywatelach poczucie zagrożenia, rzekomej agresji ze strony opozycji. Ma zbudować presję i poczucie, że coś trzeba zrobić. Poczucie, któremu poddany był Ryszard Cyba, który doszedł do wniosku, że musi zabić kogoś z PiS. Który szukał go na Krakowskim Przedmieściu, a tuż po zbrodni krzyczał:
Chciałem zabić Jarosława Kaczyńskiego.
Tylko fakt, że pozbawiony państwowej ochrony Kaczyński wynajął własną, uratowało mu wtedy życie. Ochronę tę zdjęto świadomie - bo dawało to dwa dni medialnej wrzutki. W każdym razie chcę wierzyć, że tylko o to chodziło.
Umknęło komentatorom, że słowa te, podkręcające konflikt wewnętrzny do granic zapowiedzi wprowadzenia jakiegoś nowego stanu wojennego ten nasz pan premier, tak potężny, choć tak zaszczuty, wypowiedział w dniach gdy zapadł wyrok za polityczny mord w Łodzi.
Wprawdzie "Gazeta Wyborcza" zasugerowała tytułem czytelnikom, że był to jakiś "morderca z biura PiS", ale fakty są takie, że był to "morderca w biurze PiS". Łódzki sąd apelacyjny utrzymał w mocy wyrok dożywotniego więzienia dla Ryszarda Cyby, który w październiku 2010 roku w łódzkiej siedzibie PiS zastrzelił Marka Rosiaka Cyba podczas ataku ranił nożem Pawła Kowalskiego.
Dalej cytuję za "Rzeczpospolitą":
Do zbrodni doszło 19 października 2010 roku. Jak ustalono, Ryszard Cyba wtargnął z bronią w ręku do łódzkiej siedziby PiS. Ośmiokrotnie strzelił do znajdujących się w jednym z pokoi dwóch pracowników biura. Marek Rosiak został trafiony pięciokrotnie; zginął na miejscu. Później sprawca zaatakował Pawła Kowalskiego paralizatorem, powalił na ziemię i kilkakrotnie ranił go nożem. Napastnika obezwładnił strażnik miejski. Według świadków tragedii Cyba krzyczał, iż chciał zabić Jarosława Kaczyńskiego i "powystrzelać pisowców".
Według śledczych motywem zbrodni była przynależność polityczna obu ofiar. Mężczyzna w śledztwie i przed sądem przyznał się do winy; według biegłych psychiatrów był poczytalny.
Polskie media temat potraktowały marginalnie. Nie wracano do sprawy, choć przecież ten polityczny mord pokazuje jakie mogą być konsekwencje nakręcania przez władzę i media spirali nienawiści. Nie pytano dlaczego Stefan Niesiołowski w owych październikowych dniach rozdmuchał na cały kraj wymyślona opowieść o wcześniejszej wizycie w jego biurze mordercy? Było to kłamstwo. Nie zastanawiano się czy eskalacja straszenia opozycją, rzucania na nią kalumni przez wielkie media, budowanie napięcia nie powoduje, że słabsze jednostki czują się w obowiązku podjąć wyzwanie eliminacji "elementów antysystemowych", jak to określają publicyści. I dochodzą do wniosku, jak Cyba, że trzeba kogoś z PiS zabić.
Nie. W tych dniach jedna z gazet poświęciła za to dwie kolumny na powrót do sprawy samobójczej śmierci Barbary Blidy. A pan premier zamiast, co jest jego obowiązkiem, łagodzenia napięć, postanowił je eskalować. Zapewne doradcy propagandowi powiedzieli mu, że kompromitacja smoleńska i zbliżająca się katastrofa organizacyjna przed EURO 2012, wymagają odnowienia wojny z opozycją.
Więc grzmi i atakuje. Kto jeszcze musi zginąć by władza, która ma wszystko, zatrzymała mowę nienawiści? Przestała bredzić o "pełzającym puczu" i ludziach przed którymi trzeba bronić obywateli? By przestała zestawiać, jakże nieuczciwie, jeden czy drugi transparent z polityką redakcyjną wielkich mediów oddziałujących na miliony?
Żeby było jasne: plakaty pokazujące kogokolwiek na szubienicy uważam za niegodne. Ale o premier i jego media mają władzę. Budowanie tu jakichkolwiek porównań jest absurdalne, rodem z propagandy komunistycznej, która ciągle straszyła, że opozycja solidarnościowa chce wystrzelać komunistów. I jak trzeba było to "Dziennik telewizyjny" pokazywał na to "dowody". A generał Jaruzelski czuł się "zaszczuty" prawie tak samo jak Aleksander Łukaszenko w sąsiedztwie i nasz dzisiejszy pan premier w pałacach swojej władzy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/130951-kto-jeszcze-musi-zginac-by-wladza-ktora-ma-w-polsce-wszystko-zatrzymala-te-jatrzaca-prowadzaca-do-przemocy-mowe-nienawisci
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.