Niech wreszcie zdrajca pogada z wariatem – proponuje Grzegorz Sroczyński w weekendowej Gazecie Wyborczej. Tekst jest tak ciekawy, że można go czytać tylko w papierze. W Internecie wisi inny tekst Sroczyńskiego, tradycyjnie naśmiewający się z PiS (DOPISEK AUTORA: po południu/wieczorem tekst pojawił się w sieci).
Ale dajmy autorowi szansę. Z zaskakującą (także w stosunku do własnych niedawnych tekstów) stanowczością polemizuje on z dwiema interpretacjami objaśniającymi aktywność przeciwników własnego obozu: z teorią „psychiatryczną”, i ze sprowadzaniem ich postaw do poczucia niepowodzenia i wykluczenia. Nie podoba mu się nawet określenie „smoleński lud” jako zbyt protekcjonalne. Zacytujmy:
„Spójrzmy na ten „lud smoleński”. W pierwszym rzędzie kroczą bracia Karnowscy, Jan Pospieszalski, Joanna Lichocka, Zdzisław Krasnodębski, Jadwiga Staniszkis. To oni nadają ton. Ludzie w miarę zamożni, zadowoleni, którzy w wolnej Polsce zrobili kariery. Nie sądzę aby bracia Karnowscy „nie potrafili sobie dać rady z rzeczywistością”. Radzą sobie z nią świetnie. Nie myślę też żeby Pospieszalski miał „kompleks liliputa”. Ani zresztą jakikolwiek inny kompleks. Staniszkis nie wygląda na „zmistyfikowaną”, a Krasnodębski na „zagubionego”.”
To zabawne, bo na ogół jesteśmy bombardowani z kilku sprzecznych pozycji równocześnie. Niedawno Aleksandrze Pawlickiej udało się napisać we Wprost tekst, z którego wynikało, że prawicowe elity medialne to a) nieudacznicy zazdroszczący sukcesu innym b) ludzie sukcesu, którzy opowiadają bajki, jak to są marginalizowani i tłamszeni. Wszystko jednym tchem.
Sroczyński wybiera raczej drugą ewentualność, ale nawet nie po to aby wytaczać kolejne pretensje:
„Podejrzewam rzecz dużo gorszą: oni mają po prostu takie poglądy. Wiem, że to trudne do pojęcia. Ale może warto się z tym pogodzić, zamiast snuć skomplikowane domysły” – radzi kolegom.
Dalej przestrzega przed wrzucaniem wszystkich przedstawicieli prawicowych elit do jednego worka, bo „nie są monolitem”. Odrzuca kompromis z Sakiewiczem i Gazetą Polską uznając ją za tabloid robiący na tragedii smoleńskiej biznes. Zarazem pisze:
„Jednak dla większości prawicowego mainstreamu Smoleńsk nie jest ani biznesem ani religią. Tak naprawdę chcą przebudowy rzeczywistości , powrotu wielkich idei i wartości. I to już głupie ani cyniczne nie jest. Co więcej – narzekania na miałkość życia społecznego i politycznego łączy ludzi od lewa i prawa na całym świecie. Pojawiają się zarówno w papieskich encyklikach jak i w powieściach Houllebecqa. Pobrzmiewają w liście otwartym do partii Sierakowskiego i w świątecznych kazaniach wiejskich proboszczów. Lękom profesora Baumana nie tak daleko od lęków arcybiskupa Michalika: oto zbudowaliśmy świat, w którym jednostka wszystkim, a wspólnota zerem”.
Obserwacja generalnie trafna, nawet jeśli w bardzo wielu sprawach i diagnozy i recepty arcybiskupa Michalika są jaskrawo rozbieżne, z tymi jakie oferuje Bauman. Jest i wniosek praktyczny:
„Dyskusja na poważne tematy z prawicowym mainstreamem – Zarembą, Semką, Terlikowskim, Krasnodębskim, a niechby nawet z Wildsteinem i Pospieszalskim – mogła by być dyskusją ożywczą i ciekawą”.
Co należy z tym tekstem zrobić? Po pierwsze, nie jest on w najmniejszym stopniu tekstem miarodajnym dla redakcji z Czerskiej. To wyraz niepokojów autora, na które warto odpowiedzieć, ale celowo zmarginalizowany i schowany. Bo ta centrala władzy polityczno-medialnej postawiła już dawno w stosunku do prawicowych poglądów na wariant eksterminacyjny.
Dlatego dla niej wiążące są interpretacje psychiatryczne lub w najlepszym razie tezy Aleksandra Smolara o traumie wywołanej socjalnym wykluczeniem. Na uwagę „przecież takie są ich poglądy”, przeciętny i nieprzeciętny dziennikarz Wyborczej odpowie: To niech je czym prędzej zmienią. Nie z tym powinniśmy wchodzić do Europy.
Sam Sroczyński zresztą jakby się ich przestraszył. Po zdaniu o potrzebnej rozmowie z „prawicowym mainstreamem”, padają następne, które taką rozmowę w zasadzie wykluczają. Niby wszyscy są winni, ale najbardziej prawica, bo „jeśli ktoś mnie wyklucza – odmawia polskości, przyzwoitości, nazywa bolszewickim agentem – to pole manewru mam żadne” – ogłasza Sroczyński.
Przed chwilą apelował o nie wrzucanie wszystkich do jednego wora. Za chwilę ogłasza, że Zaremba, Semka, Terlikowski i Krasnodębski nazywają go „bolszewickim agentem”, choć to nieprawda. Ale odnotowuję to gwoli ścisłości, bo w rozmowę z redaktorem Sroczyńskim nie wierzę, nie będę więc go przekonywał na siłę, że jest inaczej. Chce się zmagać z wymyślonym przez siebie obrazem: na zdrowie.
Chciałbym mu powiedzieć dwie rzeczy. Pierwsza jest taka, że nasze zderzenie ma rzeczywiście zabarwienie moralne. Z powodów, które sam częściowo wyłuszczył pisząc o owym niepokoju o przyszłość świata, cywilizacji. Trudno oczekiwać, że dyskusja będzie się odbywała na poziomie wyboru technicznych rozwiązań, jak spór o wysokość podatkowych stawek.
Pytanie, czy chronić życie czy uznawać je za bezwartościowe jest przykładowo tak fundamentalne, że nie sposób go roztrząsać „na chłodno”, przy założeniu jednakowo dobrej woli wszystkich. Gdy niedawno historia zamordowanego dziecka posłużyła popieranym przez Was intelektualistom do nagonki na macierzyństwo, ja nie mogłem poprzestać na rzeczowym protokołu rozbieżności. Mogłem się starać nie używać inwektyw. Ale to wszystko – wasz pogląd uważam po prostu za zły.
I to dotyczy także sporów bardzo pozornie doraźnych, jak choćby tych o Smoleńsk, który unosi się zresztą nad całą dyskusją.
Osobiście uważam sprowadzenie tej dyskusji do przedstawienia dwóch plemiennych wersji do wierzenia, za absurd, a do teorii zamachowych podchodzę ostrożnie – dopóki nie zostanę przekonany niezbitymi dowodami. Ale nie jestem w stanie traktować obu stron tego sporu symetrycznie. Dlaczego? Odpowiedź przynosi ten sam sobotni numer Wyborczej. Próbując zrekonstruować społeczne nastroje, Jacek Pawlicki pisze coś takiego (a redakcja to akurat zdanie eksponuje): „Bardziej niż Smoleńska Polska potrzebuje miejsc pracy, lepszej służby zdrowia, dostępnych mieszkań i sprawniejszej administracji”. Czytam to i odczuwam dreszcze.
Można głosić dowolną teorię na temat tego, co się w Smoleńsku stało. Ale przyznawać się otwarcie do pokusy przejścia do porządku dziennego nad tragedią w imię ciasnego pragmatyzmu? To jest właśnie ta „nikczemna ulga” o której niedawno pisałem. Ulga, którą próbujecie zaszczepić Polakom.
Pisze Grzegorz Sroczyński, że przedstawia się go jako spadkobiercę KPP. Ale przecież nie w następstwie lustrowania życiorysów rodziców i dziadków taka analogia się czasem pojawia, a Waszego realnego stosunku do polskości dziś. Także i Waszego stosunku do tamtej tradycji. Wystarczy dokonać researchu starych roczników własnej gazety.
Do tego dochodzi estetyka personalnych sojuszów. Możliwe, że w dobie powszechnej tabloidyzacji każdy ma w tej dziedzinie coś za uszami. Ale wina winie jednak nierówna. Trudno mi zapomnieć robiony w atmosferze wzajemnego rozbawienia wywiad Donaty Subbotko z Januszem Palikotem świeżo po tym, jak wsławił się kpinami z ludzi zabitych w Smoleńsku. To był flirt z człowiekiem po prostu podłym. Więcej, pasowanie tego podłego człowieka na autorytet. Wasz autorytet.
Podczas ostatniej sejmowej debaty Jarosław Kaczyński pytał Donalda Tuska o człowieka dowcipkującego po katastrofie z „kaczki po smoleńsku” i „krwawej mary”. Poprzestaliście na wytknięciu Kaczyńskiemu, że Palikot nie był zastępcą Tuska, bo był wiceszefem klubu PO, a nie partii. Naprawdę do tego rzecz się sprowadza? Przecież to jest stan pełnej moralnej niewrażliwości. I proszę mi nie odpowiada c, że druga strona też… Nikt po drugiej stronie nie drwił sobie w obliczu majestatu śmierci.
To dlatego tak trudno nam dziś normalnie i spokojnie rozmawiać. A czy rozmowa nie jest możliwa? To rzecz druga: tacy ludzie jak Krasnodębski, Staniszkis, Terlikowski czy Semka wciąż przyjmują zaproszenia do mainstreamowych mediów. Nie jest więc prawdą, że rozmawiać nie chcą.
Rzeczywiście stało się to uciążliwe, mniej komfortowe niż kiedyś, gdyż większości personelu tych mediów rola moderatorów dyskusji już nie wystarczy. Bycie zakrzykiwanym, łajanym, ośmieszanym jest rzeczą mało przyjemną, stąd coraz większa tendencja do rozmowy wyłącznie we własnym gronie. Proponuję aby Grzegorz Sroczyński spróbował porozmawiać na ten temat ze swoimi kolegami i przyjrzał się samej naturze tych mediów. Ale to nie jest tak, że większość „prawicowego mainstreamu” powiedziała wam: nigdy więcej rozmowy.
Gdy jednak ktoś mnie traktuje jako przeżytek, „reakcyjną resztówkę” jak dawnych posiadaczy czy zaangażowanych katolików w PRL-u, niech się nie dziwi, że mam do rozmówcy ograniczone zaufanie, a rozmowę traktuje bardziej jako okazję do głoszenia własnych racji niż do przekonania kogokolwiek.
Jest w tym też porcja plemienności, której ofiarą padają czasem ci, co mają odrębne zdanie od wszystkich (dobrym przykładem jest tu przygoda Roberta Mazurka, gdy ośmielił się odbiec od prawicowej politycznej poprawności w stosunku do obchodów 10 kwietnia na Krakowskim Przedmieściu). Ale Wasza reakcja, gdy niedawną „PiS-owską tubę” ogłosiliście nagle „autorem niebanalnych wywiadów” pokazuje, że jesteście tej plemienności głównymi twórcami i profitentami. Dominika Wielowieyska pożaliła się, że po Mazurku przejadą się teraz dwa walce: smoleński i antysmoleński. Walec żałuje, że jest walcem?
Rozmowa walca z rozjeżdżanym – byłoby to ciekawe widowisko.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/130593-w-szeregach-eksterminatorow-zdarza-sie-czasem-ktos-zdolny-do-zadumy-piotr-zaremba-odpowiada-sroczynskiemu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.