Mówią, że 10 kwietnia tego roku na Krakowskim Przedmieściu i na Placu Zamkowym było nas dziesięć, dwadzieścia, a może nawet pięćdziesiąt tysięcy. Zastanawiają się ile nas może w ogóle być. Czy stanowimy piętnaście, a może aż trzydzieści procent społeczeństwa. Jak wielkie stanowimy dla nich zagrożenie i jak można nas skuteczniej niż dotychczas neutralizować. Czy wystarczy, tak jak dotychczas nazywać nas szaleńcami, sekciarzami, moherami, oszołomami, motłochem, nacjonalistami, ewentualnie hołotą ? Nadal tworzyć taki kontekst, w którym jawić się będziemy, jeśli już nie idiotycznie, czy obrzydliwie, to przynajmniej na tyle podejrzanie, żeby każdy człowiek, któremu zależy na dobrej opinii obawiał się nawet sugestii, że może mieć z nami cokolwiek wspólnego. A może, zastanawiają się, już czas, żeby sprowokować jakieś spektakularne ale drastyczne wydarzenie, które ukazałoby nas jako ludzi nie tylko odrażających ale i niebezpiecznych?
Nie wiem ilu nas jest. Nas, czyli ludzi którzy chcieliby wiedzieć o tym co naprawdę się wydarzyło w Smoleńsku. Myślę jednak, że wcale nie należy liczyć nas w tysiącach, ale wręcz w milionach. Nie wierzę bowiem w osoby, które by świadomie chciały żyć w kłamstwie. Odwrócę więc to ich pytanie i zadam je w inny sposób - ilu może być smoleńskich kłamców i służących im płatnych pismaków i histrionów? Tych, którzy wyciągają wnioski nie z materialnych dowodów (bo tych nie mamy) i formułują je bez analizy historycznej i politycznej, ale z mgielnych fantomów podsuwanych im z pogardą przez Moskwę.
Moim zdaniem garsteczka. To prawda, że mają pieniądze, władzę, media. Ale czym są wobec społeczeństwa, które zaczyna pytać? Wobec Wspólnoty, którą różni właściwie tylko jedno – stopień determinacji z jaką poszczególne jej grupy chcą poznać smoleńską prawdę.
My, którzy wyszliśmy 10 kwietnia 2012 roku na ulice bardzo chcemy ją poznać. Do tego cały czas dążymy. Uważamy, że jest to wiedza fundamentalna, bo pozwoli odpowiedzieć nam nie tylko na pytania: w jakim właściwie kraju żyjemy; kim są ci którym oddaliśmy władzę nad sobą, i kto właściwie nami rządzi, ale przede wszystkim – kim właściwie sami jesteśmy.
Zdaję sobie sprawę, że przemarznięci z biało-czerwonymi sztandarami w rękach musimy wyglądać w ich oczach żałośnie i szalenie chorobliwie, kiedy ściągamy ze wszystkich stron pod Pałac Prezydencki. Musimy budzić ich obawy i agresję. To widać po ich histerycznych reakcjach. Tymczasem nami wcale nie kieruje nienawiść do nich, ale uczucie miłości do tego kraju, do jego historii; poczucie solidarności, sprawiedliwości; potrzeba prawdy. To jest główny motor naszych działań.
Nie mam pojęcia ilu pośród nas jest tych najbardziej nieustępliwych, najmocniej zdeterminowanych w poszukiwaniu prawdy. Kiedy patrzyłem z perspektywy ulicy Świętojańskiej, widziałem morze ludzkich głów, rozlewające się na całym Placu Zamkowym, wypełniające Krakowskie Przedmieście i wypływające nieustannym, rwącym nurtem z wąskich uliczek Starego Miasta. Po tym morzu sunęły szarpane wiatrem biało czerwone żagle. Szczególnie mocno utkwił mi w pamięci jeden z nich, na którym widniał napis:
Boże Mój, gdzie jest moja duma?
Codziennie jest nas więcej. Coraz to nowi ludzie odklejają się od błyskających niebieskim światłem spotwarzaczy ze skrajanymi specjalnie pod nasz gust, wciąż nowymi, programami rozrywkowymi. Coraz nowe grupy odrywają się od hipnotycznych fal radiokarmników. Wystarczy tylko skonfrontować to co widać na ulicy z tym co pokazują nam media, by stwierdzić że coś jest nie tak. W każdym z nas wcześniej czy później, zrodzi się wówczas podejrzenie, że nie żyjemy swoim życiem, ale jesteśmy uczestnikami ale i aktorami zarazem zbiorowego "Truman Show", które ich reżyserzy cały czas moderują . Ale spadający z nieba samolot i sypiące się , retuszowane i wciąż korygowane na nowo opowieści o tym co się "naprawdę wydarzyło w Smoleńsku" pozwolą w końcu otworzyć oczy nawet tym najmniej przytomnym obywatelom. Po tym zdarzeniu z 10 kwietnia 2010 roku, każdy miał i ma nadal niepowtarzalną szansę na to, aby się obudzić. Wystarczy tylko przez chwilę , w ciszy przemyśleć całe to wydarzenie i rozwój wypadków bezpośrednio po nim.
Nie trzeba być Szerlockiem. Nie trzeba wcale analizować poszczególnych kłamstw i ich modyfikacji. Wystarczy spojrzeć na całą tę sprawę tylko od strony dowodowej. Czy można poznać prawdę – nie mając żadnych dowodów bezpośrednich? Zamiast czarnych skrzynek – którąś tam kolejną spreparowaną wersję nagrań, zamiast wraku samolotu - wyselekcjonowane fotografie, zamiast świadków – protokoły ich przesłuchań (nawet w kilku różniących się wersjach), zamiast wszechstronnego badania ciał zabitych – analiza kryminalistyczna zrobiona wyłącznie pod kątem "wypadku". Czy patrząc tylko na to, można powiedzieć z czystym sumieniem, że to był na pewno wypadek ?
Dlatego nie dziwi mnie, że coraz więcej osób się budzi, wychodzi z rozrywkowych kanałów, pracoholicznych kieratów, wyrywa się z korowodu bezwzględnej pogoni za pieniądzem i dostrzega, że istnieje zupełnie inna rzeczywistość niż ta wykreowana przez media, w której ważny jest tylko sukces osobisty, a wspólnota jest wyłącznie platformą do wybicia się. To jest zresztą, moim zdaniem, główny powód naszego nieszczęścia. Oś cywilizacji śmierci.
Norwid w Promethidionie napisał: "Naród tracąc przytomność, traci obecność – nie jest – nie istnieje... Głos prawdy – ludzie prawdą żyjący i dla prawdy – mogą znowu powołać go do życia." W tym jest moja nadzieja – że uda nam się złapać właściwe proporcje, uporządkować naszą hierarchię wartości. Wierzę, że z dnia na dzień będzie nas więcej. Coraz więcej. Zresztą po uczestnictwie w warszawskiej manifestacji 10 kwietnia tego roku, przestaję mieć co do tego wątpliwości.
Kiedy przed mszą w Katedrze Świętego Jana, przystanąłem na chwilę pod Kolumną Zygmunta, poczułem, że ktoś ciągnie mnie za rękaw. Koło mnie stała maleńka staruszka.
– Pan z daleka?
– Pięć godzin jazdy.
– I specjalnie po to?
– Specjalnie.
– A u nas się nawet niektórym z domu wyjść nie chce.
– Widocznie nie mają takiej potrzeby.
– A czemu wy się tu tak ciśniecie? Tu nic nie będzie słychać, ani widać. Nie lepiej by wam było na placu Piłsudskiego?
– Ale właśnie chodziło o to, żeby było pod Pałacem.
– Ale na mszy pan nie będzie. Nic pan stąd nie usłyszy.
– Spróbuję podejść bliżej.
– Msza to powinna być na placu Piłsudskiego. Tak jak wtedy, kiedy papież przyjechał – upierała się kobieta. Nie chciałem jej tłumaczyć, że już przy Krakowskim Przedmieściu był problem z uzyskaniem zgody na organizację manifestacji, a co dopiero na Placu Piłsudskiego, dlatego powiedziałem tylko:
– Nie wiem czy władze by się zgodziły .
– Już raz się zgodziły. W 79. Teraz też musiałyby się zgodzić
– powiedziała babcia stanowczo, jakby czytała w moich myślach. - Zresztą jak Kaczyński przemawiał, to ja i tak stałam na Placu Piłsudskiego. Tyle było ludzi, że nie można było bliżej podejść. I co mi zrobili? A przecież stałam na właśnie tam. A gdyby jeszcze więcej było ludzi, to i Plac Piłsudskiego byłby pełen.
– Gdyby było więcej ludzi, to...
– Właśnie o tym mówię - ucięła staruszka krótko – będzie więcej ludzi. Coraz więcej.
– No, skoro tak, to w przyszłym roku spotykamy się na mszy za poległych pod Smoleńskiem na Placu Piłsudskiego. Tak?
– No, ja myślę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/130497-spotkajmy-sie-znow-za-rok-ilu-moze-byc-smolenskich-klamcow-i-sluzacych-im-platnych-pismakow-i-histrionow
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.