Do tej pory zerkałem na Superstację tylko czasem – od momentu, gdy mi ją dodała do tzw. oferty moja rodzima firma kablówkowa.
Na ogół natrafiałem na Elizę Michalik, zgrabną dziennikarkę, która była kiedyś zwolenniczką prawicy a la "Gazeta Polska", a dziś jak wnoszę z podpatrzonych wypowiedzi, jest rzeczniczką poglądów Janusza Palikota. Na ewolucję dziennikarki wpływ miał podobno zabawny incydent: odkryto, że wypowiedzi Leszka Balcerowicza wpisywała na swoim blogu jako własne. W święta Bożego Narodzenia Eliza Michalik występowała przebrana za diabła.
Ucieszny jest również dziennikarz podobny do posła Rozenka o nazwisku lub przezwisku Wątły. Specjalizuje się w opowiadaniu dowcipów o PiS. Kiedyś ludzie obdarzeni wyjątkowym poczuciem humoru wybuchali śmiechem, gdy kiwało się w ich stronę palcem. Pan Wątły powtarza: PiS, PiS i wszyscy się śmieją, a przynajmniej on sam.
Wreszcie zaś kiedyś grubo po północy w ramach nocnych strachów trafiłem na nieco senny dialog Janiny Paradowskiej z Jerzym Urbanem. Horrory są jednak w tej telewizji najwyraźniej limitowane. Kiwanie palcem, przepraszam: skandowanie: PiS, PiS, cieszy się większym wzięciem.
Mimo tych atrakcji nie miałem do tej pory do końca wyrobionego zdania o Superstacji. Wyrobiłem je sobie wieczorem we wtorek, 10 kwietnia. To medium przyszłości. Tak będą wyglądały tak zwane mainstreamowe telewizje za lat kilka.
Dziś jeszcze Superstacja jest przedmiotem żartów kolegów z bardziej zaawansowanych, bratnich stacji: a to zdarzają im się zabawne wpadki podczas relacji, a to jeden gość monologuje 20 minut patrząc nieruchomo w kamerę. Za jakiś czas śmiać się nie będą. Bo to ta telewizja, dziś peryferyjny element imperium Zygmunta Solorza, czuje ducha czasów. A jakie to czasy?
Takie jak rozmowa Elizy Michalik z dziennikarką rosyjskiego publicznego radia Majak Ludmiłą Lwową na drugą rocznicę smoleńskiej katastrofy. Michalik uznała, że to najlepsza partnerka do wspólnych żartów na temat Jarosława Kaczyńskiego. Ba, także do żartów z Polaków, którzy są przekonani, że coś znaczą, a nie znaczą przecież nic.
Lwowa wsławiła się niedawno tłumaczeniem rządów Putina: „Taki duży kraj potrzebuje rządów silnej ręki” objaśniła Polakom. Niewątpliwie takie maksymy uskrzydliły redaktor Michalik: żądała bowiem aby Lwowa powtórzyła już nie dwa, ale pięć razy, gdzie ma Polaków Putin.
W przerwach między jednym a drugim podrwiwaniem Polaków pani Eliza przechwalała się dużo od siebie starszej dziennikarce, czego nie wie. Nie wie na przykład, jak nazywa się prezydent Czech. Michalik pozazdrościła gwieździe niemieckiego Big Brothera panu Zlatce. Stał się on popularny, gdy wyznał, że Szekspir kojarzy mu się tylko z gatunkiem piwa (Shakesbeer). Aż strach pomyśleć, z czym mógłby się skojarzyć zgrabnej podkreślmy gwiazdeczce dziennikarstwa taki Vaclav Klaus.
Generalnie cała rozmowa była znakomitym lekiem na polskie kompleksy. Potem zaś redaktor Wątły (?) znowu skandował: PiS, PiS. Ale skandował w nie byle jakim towarzystwie. Towarzyszył mu dawny (obecny?) dziennikarz tygodnika „Nie” i dawny (obecny?) radny SLD Andrzej Golimont. Słynny z tego, że kiedy na początku lat 90. dzwonił do Czesława Kiszczaka, mówił do niego: „szefie”.
Tak oto stare (Golimont, Kiszczak) i nowe (Michalik) podało sobie ręce. Ja zaś zatęskniłem za czymś bardziej klasycznym. TVN 24 wydał mi się czymś obłaskawionym, wręcz sympatycznym.
Ale trafiłem tam od razu na znamienna scenę: Monika Olejnik udzielała wykładu profesorowi Zybertowiczowi. Zybertowicz ośmielił się zasugerować, że prezydenta Komorowskiego i prezesa NBP Belkę coś politycznie łączy. A przecież nic nie łączy. Dowód? 23 lata Komorowski był przeciw Okrągłemu Stołowi.
Popatrzyłem, posłuchałem. Olejnik-Michalik, sztafeta pokoleń. Już nie wiedziałem, trawestując Orwella, kto zwierzę, a kto człowiek.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/130365-zerknijcie-choc-czasem-na-superstacje-to-naprawde-medium-przyszlosci-tvn-24-wydal-mi-sie-czyms-wrecz-sympatycznym