„Wszystkie ręce na pokład”, czyli wrak nie ma znaczenia

Od wczesnych godzin rannych, jeszcze przed odczytaniem apelu poległych, zarówno tego na Powązkach jak i tego na Krakowskim Przedmieściu, rozmaici eksperci w informacyjnym mainstreamie przekonują nas do dwóch jedynie słusznych tez.

Wrak z punktu widzenia śledztwa nie ma już żadnego znaczenia, krzyczą jedni, a drudzy wtórując dodają,  że szczątki Tu-154 zgodnie z prawem międzynarodowym muszą  do zakończenia postępowania prowadzonego przez Rosjan pozostać w Smoleńsku. Na pytanie, czy to rzuca cień na stosunku polsko-rosyjskie? Odpowiadają zgodnie - nie.

Kiedy wczoraj protestujący pod ambasadą Federacji Rosyjskiej domagali się zwrotu wraku prezydenckiego tupolewa, znany dziennikarz Robert Zieliński na twitterze napisał:

"Oglądając obrazki spod ambasady FR przyszło mi do głowy, że na miejscu Rosjan w życiu wraku bym nie oddał. Polacy załatwią się sami."

Nie oceniam intencji tego wpisu, ale jest w nim dużo prawdy. Bo wracając do przywoływanych ekspertów, nie ma żadnego racjonalnego powodu braku zwrotu wraku, a właśnie przyczyn takiej postawy Rosjan należy szukać tylko i
wyłącznie w grze politycznej prowadzonej przez nich, że nie napiszę w matactwie śledztwa smoleńskiego.

Podczas wizyty w Polsce w grudniu 2010 roku Dmitrij Miedwiediew zapowiedział, że wrak TU-154 wróci do Polski jeszcze przed pierwszą rocznicą katastrofy smoleńskiej. Obietnicy jak wszyscy wiemy nie dotrzymał, ale co ważniejsze, nie wiemy nawet tego,  czy w ogóle tupolew do nas wróci. Rosjanie bowiem mogą nieskończenie długo powoływać się na prowadzenie śledztwa.

Czy ktoś z MSZ przypomniał Rosjanom o złożonej obietnicy? Śmiem wątpić, ale wiem na pewno, że polskie władze mają świadomość rosyjskiej gry w tej sprawie.  Bo tylko tym można tłumaczyć to wzmożenie w dniu dzisiejszym ekspertów od wraku.