Kiedy myślę o ludziach w mundurach w 1945 r. i późniejszych (...), powraca jeszcze jeden obraz: żydowskiego oficera bezpieczeństwa na Węgrzech, który wszedł pewnej grudniowej nocy do kawiarni Emke w Budapeszcie (...) Może tylko w mundurze albo w gabinecie rządowym mogli żydowscy towarzysze poczuć się Polakami, wziąć kawałek odpowiedzialności za naród, który ich nie akceptował i nie chciał. W głębi serca czuli się i chcieli być częścią narodu, z którym związali swoje losy (...).
To przemyślenia profesora Uniwersytetu Warszawskiego Pawła Śpiewaka. Pan profesor, od kilku miesięcy pełniący funkcję dyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego, zawarł je w dopiero co wydanym dziele Żydokomuna Interpretacje historyczne ( Czerwone i Czarne sp. z o.o., Warszawa 2012, str. 213). W zasadzie nic do nich dodać, nic ująć. Są precyzyjne, ze wszech miar trafne i kompletne. Przy tych wszystkich zaletach, dodatkowo promieniuje z nich profesorska dystynkcja rozumowania.
Bezdyskusyjne przecież jest, że zwłaszcza mundur oficera Urzędu Bezpieczeństwa czy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego był od samego początku istnienia aż po sam kres tych formacji, a w drugiej połowie lat czterdziestych ubiegłego stulecia w szczególności, szatą materializującą istotę polskości. Nie dziwi zatem intuicja pana profesora, że w tamtych czasach niektórzy żydowscy towarzysze wyznawali swoje organiczne przywiązanie do naszej wspólnoty narodowej właśnie poprzez nałożenie na siebie tej czy innej szaty mundurowej. Od siebie dodam, zadumany nad przyprawiającą o wzruszenie siłą tych więzów wspólnotowych, że wiele razy musieli bardzo zmęczyć się i spocić, biedacy, dowodząc związania swoich korzeni z Polską. Ale co mieli czynić, skoro ich uczucia jakże często były przez naszych przodków odrzucane? Konsekwentnie robili co do nich należało, po prostu. Niczym kochający ojcowie, którzy w poczuciu odpowiedzialności za swoje dzieci robią swoje, nie bacząc, że pociechy z braku życiowej dojrzałości buntują się czasem przeciwko surowej, ale przecież dyktowanej dobrem dziecka regule wychowawczej.
Dobrze, że pan profesor nie zapomniał i o tym, że dla innych żydowskich towarzyszy to gabinety rządowe z drugiej połowy lat czterdziestych ubiegłego wieku były jedynymi miejscami, w których mogli oni poczuć się Polakami. Nie może być przy tym żadnych wątpliwości, że obie te formy ostatecznego opowiedzenia się przez żydowskich towarzyszy za polskością – i ta mundurowa forma, i ta gabinetowa- wiązały się z wzięciem przez nich na swoje barki odpowiedzialności za naród, który obdarzyli trudnym, bo jednostronnym uczuciem.
Wszystko chyba jest jasne. Może poza jednym. Jak profesor jednej z najbardziej zasłużonych polskich uczelni, a teraz także dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego mógł napisać coś takiego? Dziwne to i smutne jednocześnie. Aż prosi się o mocne słowa i ostre porównania. Krótka sekwencja zdań o perwersyjnym rozumowaniu mającym służyć jako wytłumaczenie, ubrane w formę próby wyjaśnienia emocjonalnych motywacji, wyboru esencjalnego zła byłaby w mojej ocenie zupełnie na miejscu. Lektura przemyśleń pana profesora o odczuciach wspólnotowych żydowskich towarzyszy - członków formacji aparatu terroru komunistycznego zachęca do dalszego twórczego rozwinięcia poszukiwań odpowiedzi na pytanie o powody dla jakich ludzie wstępowali w szeregi formacji mundurowych służących okrutnym reżimom totalitarnym. W ramach takich poszukiwań, dla zobrazowania do czego może prowadzić nieznośna lekkość stawianych hipotez, dopuszczalny wydaje się równie wiele warty jak przywołane przeze mnie rozważania pana profesora wywód oparty na intuicji, że niektórymi gestapowcami z Alei Szucha także mogła powodować chęć wzięcia kawałka odpowiedzialności za naród polski, który przecież również ich nie akceptował i nie chciał. Przyjmijmy na chwilę, że wysiłek rozbicia ośrodków polskiej konspiracji niepodległościowej mógł dać owoc w postaci zmniejszenia skali niemieckich represji wobec ogółu ludności polskiej. Przecież nie możemy wykluczyć, że właśnie temu - ulżeniu doli osób niezaangażowanych w opór antyniemiecki - miały służyć wysiłki części gestapowców z Alei Szucha. Czyż nie byłby to przejaw wzięcia odpowiedzialności za te osoby? Idźmy dalej, skoro już doszliśmy tak daleko od rzeczywistości. Zarysowana możliwa motywacja emocjonalna wskazanej części gestapowców wydaje się, przy przyjętych założeniach, jeszcze bardziej szlachetna niż domniemywane przez pana profesora pobudki mundurowych towarzyszy żydowskich. Wszak o narodowych socjalistach spod znaku trupiej główki trudno mówić, że związali swoje uczucia i losy z polską wspólnotą narodową, co z kolei było, jak twierdzi pan profesor, udziałem mundurowych towarzyszy żydowskich i pchnęło ich do działania w szeregach formacji aparatu terroru komunistycznego. Być może, choć to oczywiście także tylko intuicja, o motywacjach niektórych gestapowców z Alei Szucha należy zatem mówić raczej w kategoriach zatroskania o rodzinę ludzką z naszej części świata. Uniwersalizm, znaczy, mógł nimi kierować. I tak dotarliśmy do końcowej myśli tego wywodu. Prawda, że jest obrzydliwa?
Niewykluczone, że w obliczu wielkiego, współczesnego kryzysu myśli rzetelnej, jaką może być jedynie myśl wolna od z góry przyjętej tezy propagandowej czy ideologicznej, doczekalibyśmy się, gdzieś poza Polską, w sprawie potencjalnych motywacji jakie kierowały gestapowcami z Alei Szucha i takich wywodów, jak zarysowany powyżej. Nie stanie się tak wyłącznie z dwóch powodów. Po pierwsze, nazizm przegrał Drugą Wojnę Światową i został powszechnie uznany za system zbrodniczy, co w tym zakresie odróżnia go od komunizmu, który wojnę tę wygrał a jego zbrodniczość jest do dzisiaj przedmiotem sporów i kontrowersji; w każdym razie nie jest oczywistością. Po drugie, co pozostaje w ścisłym związku z pierwszą podaną przyczyną, międzynarodowi towarzysze, w tym ci mundurowi żydowscy, nadal mają wielu znaczących obrońców, tak w Polsce, jak i zagranicą. Dlatego jeszcze długie lata będziemy mieli niejedną okazję wysłuchać lub przeczytać o szlachetnych a w każdym razie budzących zrozumienie pobudkach, jakie skłoniły tych czy innych towarzyszy do odziania się w mundury formacji aparatu terroru komunistycznego. Natomiast narodowi socjaliści spod znaku trupiej główki poważnych obrońców nie mają, i dzięki temu w opracowaniach odnoszących się do historii będą dalej przedstawiani w sposób jednowymiarowy, jako zbrodniarze, bez wystarczającego pogłębienia motywacji, którymi kierowali się, gdy przywdziewali mundury, w których ścigali, torturowali i zabijali ludzi broniących niepodległości Polski i prawa człowieka do wolnego życia na ziemi.
Ech, podziwiam głębię myśli autora rozprawy Żydokomuna Interpretacje historyczne. Ludziom gorzej wykształconym od pana profesora, wśród nich i mnie, pozostają proste tautologie. Las jest lasem, zło jest złem, zbrodniarz jest zbrodniarzem ( patrz PS. 1- przyp. GW.). W tym nieskomplikowanym rozumowaniu, istotnie odległym od katedr szalbierstwa, w których intelektualiści mozolnie wykuwają kolejne wytłumaczenia i usprawiedliwienia między innymi zaangażowania się części Żydów w komunizm - czyli system który, będę to powtarzał wszem wobec, w całych dotychczasowych dziejach ludzkości był największym i najgroźniejszym wrogiem wolności, w każdym jej aspekcie - gestapowiec Schultz, jeden z oprawców Jana Bytnara „Rudego”, i komunistyczny oprawca z Rakowieckiej, żydowski czy nieżydowski był z niego towarzysz, to kwestia bez znaczenia, pozostaną jednowymiarowymi zbrodniarzami. A pseudointelektualne próby wytłumaczenia czy usprawiedliwienia czynnego udziału tej czy innej zbiorowości ludzkiej w aparacie terroru komunistycznego są i będą odbierane jako wstydliwe świadectwo autokompromitacji tych, którzy wysiłki takie podejmują.
Przypomnę przy okazji, z elementarnego przywiązania do faktów, że zgodnie z ustaleniami poczynionymi przez Krzysztofa Szwagrzyka, w latach 1944- 1954, a zatem w czasie najbardziej brutalnej rozprawy komunistów z narodem polskim na 450 osób pełniących najwyższe funkcje- od naczelnika wydziału wzwyż- w aparacie bezpieczeństwa na szczeblu centralnym (czyli w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego) 167 osób to byli żydowscy towarzysze, co stanowi 37 procent główki aparatu terroru komunistycznego. W tym samym okresie na poziomie wojewódzkim- biorąc pod uwagę jedynie stanowiska szefów i zastępców szefów Urzędów Bezpieczeństwa - procent ten wyniósł 20,5 (dla pełnego obrazu dodam, że pan profesor w swojej pracy Żydokomuna Interpretacje historyczne przywołuje ww. liczby). Dane te należy odnosić do faktu, że po zagładzie narodu żydowskiego w okresie Drugiej Wojny Światowej odsetek Żydów w społeczeństwie polskim sięgał, plus minus, jednego procenta. Możemy zatem mówić, odnosząc myśl do ww. okresu, o istotnej nadreprezentacji Żydów na najbardziej eksponowanych stanowiskach w machinie terroru komunistycznego na ziemiach polskich.
Czy wobec takich faktów należy przyjąć, że zwrot żydokomuna jest historycznie uprawniony? W mojej opinii, której już wcześniej dałem wyraz w opublikowanym na portalu wPolityce tekście Kilka refleksji umilających oczekiwanie na nagrodę Oscara dla filmu „W ciemności”, nie ma ku temu podstaw. W tym akurat jestem z panem profesorem zgodny. Takie określenie byłoby bowiem niczym innym jak nieuprawnionym uproszczeniem, formą językową obliczoną na wywołanie miłego dla ucha lub oka, ale niezgodnego z prawdą historyczną efektu zdjęcia współodpowiedzialności za dziesiątki lat ( a pierwszej dekady w szczególności ) rządów partii komunistycznej w Polsce z pleców polskich i przerzucenia całkowitej odpowiedzialności za ten podły czas zniewolenia na towarzyszy żydowskich, a zatem na czynnik w stosunku do Polaków zewnętrzny, bo przecież taka jest istota określenia żydokomuna. Nie można, jak sądzę, godzić się na taki semantyczny zabieg, w istocie swojej czysto propagandowy. Na przeszkodzie dla jego akceptacji staje bowiem matematyka, a zatem nauka ścisła. Gdy do towarzyszy żydowskich dodamy towarzyszy pochodzenia ukraińskiego i jeszcze towarzyszy o białoruskiej świadomości narodowej, to nadal w tym równaniu na aktywnych instalatorów systemu zniewolenia komunistycznego na ziemiach polskich będzie brakować zdecydowanie największego pod względem wartości liczbowej składnika. A jest nim, czy tego chcemy, czy nie, czysto rodzima, w znaczeniu etnicznym, kanalia. Przepraszam za ostre słowo, przyszło mi ono na myśl wraz ze wspomnieniem piosenek Jana Krzysztofa Kelusa. W jednej z nich, Sentymentalna pana „S”, autor, nawiązując do wprowadzenia stanu wojennego w grudniu 1981 r., napisał: nie był potrzebny żaden sąsiad/ rodzimej dosyć jest kanalii... I wtedy, w okresie walki o utrwalenie władzy ludowej, także było jej dosyć (choć oczywiście decydujący dla powodzenia operacji instalowania reżimu komunistycznego na ziemiach polskich był czynnik zewnętrzny w postaci Armii Czerwonej; bez wsparcia Sowietów połączone siły towarzyszy polskich, żydowskich, ukraińskich i diabeł jeden wie jeszcze jakich nie miałyby czego szukać w konfrontacji z obrońcami sprawy polskiej wolności). Dlatego, drodzy rodacy, żadna żydokomuna. Już prędzej „polakożydokomuna”. A to nie brzmi dobrze, nie tyko dla ucha, ale także dla rozumu, bo przecież tylu naszych przodków, Żołnierzy Wyklętych, dzielnie biło się z komunistami, a większość społeczeństwa nie chciała z towarzyszami mieć nic wspólnego. Ta refleksja zachęca do wymienienia kilku żydowskich nazwisk: Engiel Abraham, Godel Dawid, Rozen Samuel, Guttman Izaak, Zusman Ezechiel, Frankiel Izaak, Bernsztein Fejwel, Press Dawid, Nirenberg Abraham, Hirszritt Izrael ( patrz: PS. 2- przyp. GW.). To nie są nazwiska oficerów Urzędu Bezpieczeństwa czy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego z drugiej połowy lat czterdziestych ubiegłego wieku. To są nazwiska mundurowych patriotów polskich pochodzenia żydowskiego, które figurują na liście katyńskiej. Liście będącej jednym z najmocniejszych materialnych dowodów przywiązania do polskości. Nazwisk Żydów jest na niej znacznie więcej. Czy ich ofiara pasuje do pojęcia żydokomuna? Wręcz przeciwnie.
No i po co było mi porywać się na tak wrażliwą tematykę, pomyślałem mało heroicznie. Dla jednych pozostanę antysemitą; inni początek tego tekstu zapewne przyjęli całkiem dobrze, ale od wątku „polakożydokomuny” mają o mnie zdanie, że lepiej przez grzeczność nie mówić, a komentarzy pod tekstem nie czytać. Otóż, szukając uzasadnienia dla publikacji tych rozważań, pomyślałem, że może zainteresują one tych nielicznych, którzy pamiętają albo chcą wiedzieć, że do SS wybierano przeważnie młodych, postawnych blondynów. Mam nadzieję, że zabrzmiało to dostatecznie intrygująco, abyście, szanowni czytelnicy, doczytali ten tekst do końca.
A zakończę go znakomitym i tematycznie nieodległym od mojej tekściny fragmentem artykułu Józefa Mackiewicza Dentysta z Baranowicz:
Doświadczenia ubiegłej wojny, obalając nonsens wielu uprzednich teorii, potwierdziły z drugiej strony niektóre stare reguły. Antysemityzm okazał się, być nie problemem, a systemem światopoglądu, sposobem upraszczania pewnej kategorii wykrzykników (...) Był Lejba Bronsztejn Trocki wodzem Armii Czerwonej, świecił przykładem żydowskiego panowania w Sowietach. Wygnali go i wymordowali tysiące Żydów w czystce opozycji, też jakoś tam dowodzi, że Sowiety rządzone są przez Żydów. (...) Nie od jednego antysemity słyszałem, że w interesie Żydów leżało - wymordowanie Żydów.... A mój przyjaciel jeszcze w roku 1948 upierał się, że czynami Hitlera kierował wyłącznie rabin Wize z Nowego Yorku. Na to nie ma rady i nie sądzę, by się kiedyś znalazła.
Do SS wybierano przeważnie młodych, postawnych blondynów. Ale niektórzy zawsze będą ich widzieć brzuchatych, nalanych piwem, z obwisłym tyłkiem. Jest to po prostu kąt patrzenia, który nazwałbym stałym, w przeciwieństwie do wypadków, które są ruchome, kąt niewzruszony żadnym przeżyciem ani doświadczeniem, jak niewzruszoną jest latarnia uliczna wobec latarni pojazdów, które tocząc się, rozświetlają coraz to inne cienie i zakamarki coraz to innych ulic-zaułków.
PS 1. Myśl o tautologiach zapożyczyłem z wiersza Zbigniewa Herberta Modlitwa Pana Cogito - podróżnika;
PS 2. Nazwiska polskich oficerów żydowskiego pochodzenia zamordowanych przez Sowietów w Katyniu powtarzam za tekstem Józefa Mackiewicza Dymy nad Katyniem, opublikowanym po raz pierwszy w emigracyjnym periodyku Lwów i Wilno, w numerach 10 i 11 z 1947 r.
PS 3. Artykuł Józefa Mackiewicza Dentysta z Baranowicz został opublikowany po raz pierwszy w emigracyjnym periodyku Lwów i Wilno, w numerze 95 z 1948 r.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/129724-o-zydokomunie-pawla-spiewaka-i-mlodych-postawnych-blondynach-z-ss-las-jest-lasem-zlo-jest-zlem-zbrodniarz-jest-zbrodniarzem