Przy okazji batalii związkowców i prawicowej opozycji przeciwko rządowi PO-PSL w sprawie emerytur pierwszy raz w swej karierze, a może nawet w swym życiu, postkomunista Leszek Miller stanął po stronie zwykłych ludzi, on sam pewnie powiedziałby – po stronie „klasy robotniczej”. My dodajemy, że tej prawdziwej. Nie tej, której iluzoryczne prawa wpisano do konstytucji PRL, ale tej, która dziś walczy o swoje prawa pod sztandarami „Solidarności”, którą przecież Leszek Miller kiedyś niszczył.
Warto zapamiętać, że inna „lewica” – ta cuchnąca marihuaną - znalazła się tam, gdzie nakazywał jej cynizm polityczny.
Zresztą Palikot dla podlizania się najgorszemu gatunkowi lewactwa europejskiego pokazał, że gotów jest narazić na szwank interesy Polski, gdy uderzył w Millera kwestią domniemanych więzień dla terrorystów. Były sekretarz PZPR także w tej sprawie pokazał, że interesy Polski lepiej rozumie od stada chuliganów politycznych.
Być może Millerem kieruje zwykłe wyrachowanie polityczne. Nie można tego wykluczyć, wszak to wytrawny gracz. Ale za dzisiejszą postawę spotykają go docinki i prymitywne złośliwości ze strony mainstreamowych mediów oraz ze strony władzy. Donald Tusk wypomniał Millerowi, że razem ze związkowcami śpiewał „Mury” Jacka Kaczmarskiego.
Ale przecież lepiej jest, aby postkomunista śpiewał pieśni niepodległościowe, niż dawny opozycjonista wprowadzał w życie swe młodzieńcze hasło o „polskości jako nienormalności”. Polska bowiem na śpiewie Millera pewnie niewiele straci. A na polityce Tuska? Różnie może być.
Jeden z pikietujących dziś pod Sejmem związkowców na kąśliwe pytanie ze strony dziennikarki TVN24 na temat udziału w demonstracji Millera odpowiedział, że „Solidarność” nie odrzuca pomocy znikąd i Leszek Miller związkowcom nie przeszkadza.
Takie jest więc chyba odczucie zwykłych ludzi, że Leszek Miller być może przeszedł dziś osobisty Rubikon. I za to należy mu oddać honor. Tak jak kilka lat temu on oddał honor swojemu dawnemu wrogowi – pułkownikowi Ryszardowi Kuklińskiemu, z którym spotkał się w USA wbrew takim autorytetom opozycji niepodległościowej jak Lech Wałęsa. A następnie – ku rozpaczy swojego środowiska i części byłych opozycjonistów - doprowadził do unieważnienia wyroku wiszącego na bohaterskim oficerze.
Historia nie skończyła się. Także ta z udziałem Millera. Być może zaczęła się ta jej lepsza część.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/129647-paradoks-historii-leszek-miller-po-stronie-solidarnosci
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.