W mej rodzinnej miejscowości jest urocze miejsce, które nie wyróżniało się przez długi czas niczym szczególnym. Ot, trochę łąki, nieduże pole i nieurodzaj. Ale od kilku lat, pozostawione samemu sobie, obrodziło niewielkim, za to gęstym lasem, który z roku na rok staje się coraz większy. Obraz tego zagajnika przypomniał mi się, gdy czytałem narzekania na prawicowe formy aktywności ze strony Agnieszki Rybak w ostatnim „Plusie Minusie”. Że są niewielkie, mało wpływowe i rozproszone, miast wzorować się na środowisku Krytyki Politycznej i gromadzić się wokół jednego ośrodka.
Przypominając sobie ten mały las, zrozumiałem, że formy dyskursu po prawej stronie są właśnie jak te drzewa-samosiejki. Powstają tam, gdzie jest trochę wolnego miejsca, rosną samodzielnie i niezależnie od siebie. I bardzo dobrze, że tak to wygląda, że jest coraz więcej portali, czasopism, ośrodków badawczych i klubów organizujących liczne spotkania. Eksperckie środowisko Fundacji Republikańskiej, ideowe zaplecze w postaci Teologii Politycznej czy magazynu Czterdzieści i Cztery, własne media w stylu niezalezna.pl czy naszego portalu. Dopóki te drzewa będą rosły obok siebie, nie przeszkadzając sobie nawzajem, dopóty nie ma dużych powodów do obaw i niepokoju. To, że inne rosną o wiele szybciej, hojnie wzmacniane sztucznym nawozem państwowych dotacji, nie znaczy, że są bardziej wartościowe. Polecam zajrzeć również w środowiska akademickie, gdzie jest naprawdę sporo mniejszych i większych organizacji, wydawałoby się spisanych na straty z powodu swojego konserwatywnego charakteru, które doskonale prosperują i przyciągają na swoje konferencje tłumy młodych osób.
Analizując formy aktywności, warto także sprawdzić jak mocno oddziałują one na ludzi. Tak naprawdę poza gender studies na UW i kółkami dyskusyjnymi nad tożsamością osób LGBT, idee i pomysły grup zebranych wokół Nowego Wspaniałego Świata nie mają większego wpływu na kształtowanie umysłów, co potwierdzają choćby sondaże dotyczące stosunku Polaków do aborcji i związków homoseksualnych. Owszem, wydarzenia wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu mocno uaktywniły lewicowe (a często po prostu lewackie) środowiska daleko przekraczające granice dobrego smaku, ale wystarczy zajrzeć poza Warszawę, aby przekonać się, że obecność tych grup jest tylko medialna. Świat nie kończy się na kolejnych dotowanych książkach Romana Kurkiewicza czy zdominowaniu Europejskiego Kongresu Kultury przez lewicowych myślicieli. Polacy, wbrew pozorom, nie przyjmują ochoczo wulgarnych poglądów rodem z „Przekroju” czy „Newsweeka”. Dlatego trzeba skupić się na sobie.
Przy okazji lektury wydanego niedawno przez Teologię Polityczną zbioru esejów „Nieodzowność konserwatyzmu”, uderzyło mnie to, jak długo Tomasz Merta i jego rówieśnicy, tak mocno zaangażowani w sprawy publiczne, musieli czekać na szansę realnego wpływu na kształt i kierunek prowadzonej polityki. Od luźnych rozmów w ramach Warszawskiego Klubu Krytyki Politycznej (mowa o inicjatywie dużo wcześniej niż dzisiejsza „KP”) do konkretnych inicjatyw w ramach Instytutu Dziedzictwa Narodowego czy Ministerstwa Kultury pod wodzą Kazimierza Ujazdowskiego upłynęło sporo czasu. Tragicznie zmarły w katastrofie smoleńskiej Merta nie zniechęcił się ani zwycięstwem w wyborach prezydenckich Aleksandra Kwaśniewskiego, ani historyczną amnezją społeczeństwa wynoszącego postkomunistyczne ugrupowania do władzy (ówczesna forma lemingów?), ani upadkiem „Życia” w którym mógł prezentować swe idee i poglądy szerszej publiczności. Wraz ze swoimi współpracownikami byli tak mocno zaangażowani w to, co robią i wykonywali swoją pracę na tyle intensywnie, że w końcu doczekali się momentu, gdy uzyskali realny wpływ na rzeczywistość. Polityka to płaszczyzna na tyle zmienna, że kilka lat może wywrócić wszystko do góry nogami. Boleśnie przekonałem się o tym, przeglądając ostatnio w księgarni „Alfabet braci Kaczyńskich”, który, choć wydany zaledwie kilka lat temu, przedstawia zupełnie inne realia polskiej polityki oraz odmienne od dzisiejszych oczekiwania i nastawienie społeczeństwa.
Na czasy, gdy zamiast patrzeć z boku i zżymać się na prowadzoną politykę, będzie można skutecznie działać, trzeba jeszcze poczekać. Ale jestem przekonany, że prędzej czy później coś się zmieni, że projekt IV Rzeczypospolitej (w tej czy innej nazwie) powróci. Że znów coś w stylu afery Rywina, taśm prawdy Gyurcsanya czy katastrofalnych skutków zapateryzmu przeleje czarę goryczy i wyzwoli wśród społeczeństwa chęć realnej zmiany kraju, a także tęsknotę za silnym, zdrowym państwem. To nie kwestia biernego oczekiwania, ale ciężkiej pracy nad tym, aby było to możliwe. Niech ten las naszych mniejszych i większych inicjatyw rośnie i dojrzewa, byle w odpowiednim momencie był gotów podejść, niczym szekspirowski Birnam, pod bramy makbetowskiego zamku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/129578-jestem-przekonany-ze-predzej-czy-pozniej-cos-sie-zmieni-ze-projekt-iv-rzeczypospolitej-w-tej-czy-innej-nazwie-powroci?wersja=mobilna
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.