Wydaje się, że przemilczeć krakowskiej głodówki w sprawie lekcji historii się już nie da. Zwłaszcza, gdy do kilku weteranów pierwszej „Solidarności” dołączają intelektualiści, a zainteresowanie sprawą zaczęły wykazywać bierne do tej pory. środowiska naukowe.
W tej sytuacji miejsce milczenia zajmują polemiki „W roku 2008 minister Katarzyna Hall zadekretowała zmianę programów. Szkoła miała odejść od nauki faktów, a kształtować umiejętności. Trwa to od kilku lat i co chwila są awantury” – napisała już kilka dni temu w Wyborczej Aleksandra Pezda.
Pomińmy już wytarty argument o nauczania umiejętności zamiast faktów. To jeden z najbardziej nieprawdziwych banałów obecnej epoki. Ale zadziwia uwaga: „co chwila są awantury”
Wynika z niej, że społeczeństwo mogło skorzystać z okazji i milczeć, ale tego nie zrobiło. A przecież wystarczy że mówi MEN i objaśniająca jego politykę Wyborcza.
W latach 80. Jerzy Urban każdą krytykę swego rządu kwalifikował jako awanturę. A sprzątaczka z filmu „Miś” nauczała, że klient w krawacie jest mniej awanturujący się. Niech redaktor Pezda sama sobie wybierze antenata. Kogo woli: Urbana czy sprzątaczkę.
Uaktywniła się nawet ukrywająca się przez pierwsze miesiące swojego urzędowania przed mediami nowa minister edukacji Krystyna Szumilas. I ogłosiła, że historii jest w szkołach średnich tyle samo co kiedyś. A nawet więcej, bo według starego programu w trzeciej klasie liceum była (jest jeszcze w tym roku) jedna godzina, a teraz będą dwie. Czyli solidarnościowcy z Krakowa głodujący w obronie historii oszaleli? Takie pytania zadają też całkiem życzliwi ich intencjom ludzie, na przykład w Internecie.
Oni nie oszaleli. Fakt, że niehumaniści mieli w trzeciej klasie jedną godzinę historii to skądinąd także skandal. Pokazujący, że psucie edukacji zaczęło się już wcześniej, tak naprawdę od reform Handkego próbujących wepchnąć dawne programy w gorset dwóch trzyletnich cyklów gimnazjalnego i licealnego. Ale ten stary system zakładał jednak nauczanie w liceum historii według tradycyjnego modelu. Była to tak zwana historia linearna – wszystkich epok według kolejności chronologicznej.
Urzędnicy tłumaczą nam, że normalny kurs historii rozumianej jako ciąg zdarzeń, faktów i procesów musi trwać przez trzy lata gimnazjum i pierwszą klasę liceum, bo wcześniej trzeba go było upychać kolanem. Od razu rodzą się pytania: a co z tymi, którzy po gimnazjum nie pójdą do liceum? Dla nich dzieje skończą się w roku 1918? No i pozostaje pytanie zasadnicze, o które toczy się bój: co w takim razie z klasą drugą i trzecią liceum?
Pani Pezda słyszała w ostatnich latach awantury. Ja niestety słyszałem do niedawna głównie milczenie. Gdyby wykładowcy historii z UJ podjęli swoją uchwałę protestacyjną w roku 2008, gdy ten program się wkuwał, a nie przez paroma dniami, może teraz nie byłoby potrzeby głodować. A dziś uczy się już nowym kursem kilka roczników – na razie w gimnazjach.
Jednak nieliczni, jak prof. Andrzej Nowak z gronem zacnych humanistów, coś na ten temat mówili. I to oni broniąc zasadniczo starego modelu, przystawali nawet na kompromis.
Spotykając się z jednym z wiceministrów edukacji po wysłaniu głośnego w swoim czasie listu proponowali: te dwie ostatnie klasy poświęćcie na przykład tylko historii najnowszej. Albo historii Polski, pod kątem tego, co w niej najcenniejsze: tożsamości narodowej i świadomości obywatelskiej. Albo połączcie te lekcje historii z wiedzą o społeczeństwie (też nauczaną w pierwszej klasie liceum) – tak żeby lekcje historii były na samym końcu nauką o państwie i prawie. Wykładaną w tym czasie, kiedy to się najbardziej przydaje. Bo wchodzi się w dorosłość, bo zostaje się pełnoprawnym obywatelem uprawnionym na przykład do udziału w wyborach.
Żadna z tych propozycji nie została przyjęta. Dobrze, ze MEN porzucił pierwotną myśl, aby druga i trzecia klasa były wyłącznie kursem przygotowawczym do matury – wtedy historii dla wszystkich, poza wąską grupą zdających ją na studia, nie byłoby w ogóle. Ale pojawił się nowy przedmiot: historia i społeczeństwo.
Oznacza on tyle, że do tych ostatnich klas wprowadza się czytanki. Jeden nauczyciel wybierze historię kobiety i rodziny, inny armii, trzeci gospodarki. I to o tym programie solidarnościowcy z Krakowa słusznie mówią: „likwidacja historii”. Bo znika wspólny kanon – jak przy lekturach szkolnych. To jest powód do protestu, czyli, według dziennikarki, „do awantury”.
Mamy minister, która opowiada, że program szkolny powinien być dziełem ekspertów a nie „nacisków politycznych”. A przecież nie ma bardziej politycznej kwestii niż pozycja w polskiej szkole przedmiotu o nazwie historia. Mamy premiera, który w swoich artykułach podczas niedawnej kampanii parlamentarnej, o edukacji wspomniał kilka zaledwie razy: w kontekście nauczycielskich pensji – choć pisał o wszystkim innym.
I mamy redaktor Pezdę, która idąc w sukurs rządowi w sprawie szkolnej historii potrafiła nagle zacząć ubolewać, że może za bardzo cięte są i ograniczane przedmioty ścisłe.
Może są. Resztki fizyki, chemii czy biologii, które zostały już zredukowane w ramach reformy Handkiego rzeczywiście potraktowano podobnie jak historię. Humaniści nie uczą się ich w drugiej i trzeciej klasie liceum, mają tylko wspólny przedmiot matematyczno-przyrodniczy. Tu pojawia się szersze pytanie o sens tej reformy. Dlatego niektórzy mówią o likwidacji liceum ogólnokształcącego – zmienia się tę szkołę w komplety maturalne, zakłada bardzo wczesną specjalizację. Zdawałoby się, że czym nowocześniejsze społeczeństwo, tym rola kształcenia ogólnego, dla siebie, dla własnego rozwoju, powinna rosnąć. A drastyczne maleje.
Tylko niech redaktor Pezda zważy, że narzekając na ograniczenie przedmiotów ścisłych, też występuje przeciw obecnej filozofii MEN. Tak przecież zdecydowali eksperci. Bez „nacisków politycznych”. Więc buzia na kłódkę, bez awantur!
O wyjątkowość historii, jej roli kulturotwórczej i narodowotwórczej powoduje, że to o nią upominają się krakowscy głodujący. I zamiast dialogu z nimi mamy dwa monologi. To zresztą także konsekwencja postawy MEN, który wszelkie przejawy społecznego zainteresowania szkołą (także przy okazji sporu czy jest ona przygotowana na przyjście sześciolatków) kwalifikowała w kategoriach zagrożenia i uprawiania opozycji politycznej. Tak było za Katarzyny Hall i tak jest teraz.
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/129546-gdy-przemilczec-sie-nie-da-pojawiaja-sie-polprawdy-jak-to-jest-z-historia-w-szkolach