Porozumienie Kaczyński - Jurek to ruch w dobrą stronę, ale niewystarczający. Prawica z Ziobrą czy bez Ziobry ma jedno płuco

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Kongres Solidarnej Polski w Otrębusach, PAP/Paweł Supernak
Kongres Solidarnej Polski w Otrębusach, PAP/Paweł Supernak

Porozumienie Jarosława Kaczyńskiego z Markiem Jurkiem jest krokiem w dobrym kierunku – w kierunku porządkowania sceny i  triumfu racjonalności nad osobistymi urazami. Jeszcze niedawno lider Prawicy Rzeczpospolitej atakował każdego, kto mu przypominał, że przewodzi środowisku ważnemu, ale niszowemu. Teraz sam przyjął logikę przyłączenia się do silniejszego. Choć naturalnie dostał gwarancję pewnej samodzielności – jeśli na listach poselskich PiS znajdą się on sam i jego ludzie, będą mieli nawet prawo do oddzielnego klubu (lub koła).

Inna sprawa, czy ten sojusz dużej partii i mikroskopijnej grupy, której jedynym atutem jest rozpoznawalna twarz i niewątpliwy autorytet samego Jurka, się utrzyma. Przypomnijmy, że były marszałek zaledwie trzy miesiące temu podpisał podobne porozumienie z Solidarną Polską. W przeszłości, gdy próbował się porozumiewać z kimkolwiek – czy z PJN czy nawet z PiS (pierwsze sondażowe propozycje ze strony Jurka pojawiły się już rok temu), jego żądania były wręcz mocarstwowe. Jego nieelastyczności odpowiada z kolei  rosnąca twardość Kaczyńskiego. Prezes PiS odwykł od traktowania jakiegokolwiek innego  polityka jako realnego partnera.

Jurek skorzystał z chwili. Potrzebne było zrównoważenie wrażenia wywołanego kongresem partii Zbigniewa Ziobry.  Podobnie Ludwik Dorn uzyskał w 2011 roku miejsce na liście PiS, bo Kaczyńskiemu potrzebny był personalny sukces, aby zrównoważyć wrażenie w obliczu aktywności PJN. Ale choć Dorn dostał się do Sejmu, nie  został potem  przygarnięty do piersi Prezesa. Jest teraz w Solidarnej Polsce.  Napięcie między Kaczyńskim i Jurkiem jest wprawdzie mniejsze, ale trudno dziś chyba mówić o wzajemnej chemii.

Decyzja aby przygarnąć do piersi Jurka pokazuje, że Kaczyński nie  stracił kontaktu z rzeczywistością. Próbuje – choć jak wynika z relacji polityków PiS po wahaniach i w następstwie namów otoczenia – wrócić do wizerunku lidera, do którego ludzie raczej przychodzą niż odchodzą. Ale też zwróćmy uwagę: po pierwsze to sam Marek Jurek zgłaszał się od dłuższego czasu, a po drugie drogą do porozumienia były w tym przypadku nie publiczne listy, a sekretne rokowania.

Także ewentualną receptą na secesję Ziobry mogą być takie sekretne negocjacje a nie publiczne listy wzywające do powrotu, z których wynika, że kto pozostaje poza PiS, szkodzi Polsce. Takie listy są raczej drogą do upokorzenia niepokornych polityków, wręcz nawoływaniem ich do bezwarunkowej kapitulacji -  przed ich własnym kongresem. Choć naturalnie przyznajmy i to:  Ziobro i Kurski nie są łatwymi zawodnikami.

Zgadzam się z wszystkimi argumentami Michała Karnowskiego za tym, że PiS zachowa pakiet kontrolny wśród prawicowych wyborców. Ale będąc formacją mniejszościową, powinien dążyć do zbierania nawet dodatkowego  pół procenta, bo i tak partie mainstreamowe mają i będą miały większą siłę rażenia. Dawny  Kaczyński umiał się porozumiewać z politykami, także  takimi, którzy zaledwie wczoraj najmocniej  go atakowali. Dzisiejszy ma z tym problemy.

Przy czym stawką nie jest wcale jakaś wyimaginowana demokracja wewnątrzpartyjna – Ziobro nie jest większym demokratą niż Kaczyński,  w końcu to jego Solidarna Polska przyjmując na sztandary nazwisko lidera pokazała, że jest on postacią niewymienialną (podobnie jest w partii Palikota).  Stawką jest jedynie wrażenie, że PiS przyciąga a nie odpycha.  Przy stosunkowo niskich sondażach Solidarnej Polski trudno nie zauważyć, że jest ona jednak ruchem autentycznym. Na sobotniej konwencji w Otrębusach widać było  wigor i zapał, dużo młodych ludzi i trochę nadziei. Warto byłoby  wprząc tę energię na powrót w służbę jednej prawicy.

A zarazem trudno się oprzeć jeszcze innemu wrażeniu -  że problem: z Ziobrą czy bez Ziobry, jest dla PiS problemem jednak drugoplanowym. Można tu mówić o pewnym wigorze paru polityków, o trochę innym ich osobistym stylu, ale przecież tacy ludzie jak Kurski, Cymański, Kempa czy Mularczyk pozostali prawdziwymi PiS-owcami. Trudno twierdzić, że akurat oni mogliby otworzyć połączoną prawicę na nowy elektorat, nowe środowiska czy inną wrażliwość. W tym sensie ich metafora o „dwóch płucach prawicy” jest bałamutna. Oni próbują dzielić jedno i to samo płuco, co jest zabiegiem bolesnym i ryzykownym.

Za to PiS z nimi czy bez nich stoi wciąż przed pytaniem: jak wyjść z getta 30 procent? Czy  wystarczy czekać na mityczny kataklizm, załamanie się PO? To jest od kilku lat stale jeden i ten sam problem, jedno i to samo pytanie.

Naturalnie większość czytelników portalu zakrzyknie, że to niepotrzebne, bo skoro oni popierają, skoro im się podoba, problemu nie ma. A to jest recepta na to aby pozostać na wieki opozycją.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych