Jedynym realnym rozwiązaniem najważniejszych problemów Białorusi jest obalenie rządów Aleksandra Łukaszenki

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Zawiadomienie z sądu o wykonaniu kary śmierci na jednym z oksarżonych o zamach bombowy mężczyzn, fot. Tomasz Pisula.
Zawiadomienie z sądu o wykonaniu kary śmierci na jednym z oksarżonych o zamach bombowy mężczyzn, fot. Tomasz Pisula.

W kryzysie politycznym na Białorusi doszło do kolejnego krwawego epizodu. We wtorek lub w środę  zeszłego tygodnia wykonano wyroki śmierci na dwóch niewinnych mężczyznach, Dymitrze Konowałowie i Uładysławie Kowaliowie, wcześniej oskarżonych i skazanych za organizację zamachu bombowego w mińskim metrze.

Do dziś jedynymi ustalonymi bezsprzecznie faktami dotyczącymi zamachu bombowego z 11 kwietnia 2011 r. w Mińsku jest to, że miał rzeczywiście miejsce i że pochłonął piętnaście istnień ludzkich, raniąc dwieście kolejnych osób. Można także dodać, że najmniej prawdopodobną ze wszystkich hipotez była ta, że winnymi zamachu było dwóch niedawno straconych mieszkańców Witebska.

Cały szereg poszlak wskazuje za to, że prawdziwym organizatorem zamachu był reżim Łukaszenki, który w obliczu narastającego od kilku lat kryzysu politycznego chciał w ten sposób skonsolidować swoje poparcie społeczne. Wzorem dla tego koszmarnego rozwiązania była zapewne zorganizowana przez rosyjskie FSB seria zamachów bombowych w Moskwie i Riazaniu w 1999 r., dzięki którym do władzy w Rosji doszedł Władimir Putin. Tak jak niegdyś Putin, świeżo „wybrany” na prezydenta Aleksander Łukaszenka także obiecał bezkompromisowość w walce z terroryzmem. Po takiej deklaracji białoruskie KGB błyskawicznie odkryło sprawców zamachu. Proces przebiegł bardzo szybko i sprawnie, w czym dobitnie pomogły obciążające zeznania, wymuszone na oskarżonych torturami.

Tragedia dwójki dwudziestopięciolatków polegała także na tym, że wywodzili się z biednych, robotniczych rodzin i nigdy wcześniej nie brali udziału w żadnej działalności politycznej. Głównie z tego powodu nie zostali nigdy uznani przez Zachód za więźniów politycznych reżimu i nie wymieniano ich razem z pozostałymi 15 dysydentami w oficjalnych dokumentach. Odium zarzucanego Konowałowi i Kowaliowowi terroryzmu skutecznie zniechęciło międzynarodowe organizacje zajmujące się prawami człowieka do występowania w ich obronie. Pewne, choć także ograniczone, zainteresowanie ich losem wzbudzał jedynie fakt orzeczenia kary śmierci, jako że Białoruś jest jednym z ostatnich krajów Europy, który ją nadal wykonuje. Był to zarazem kolejny raz, w którym białoruski reżim dla celów politycznych postawił komuś zarzuty natury kryminalnej, osłabiając w ten sposób ewentualną presję zagranicy w jego sprawie.

Obserwując działania Łukaszenki od lat uważam, że szanse na zapobieżenie zbrodni, której dokonano na Kowaliowie i Konowałowie były bardzo niewielkie. Ich los, tak jak los wszystkich Białorusinów zależał tylko i wyłącznie od dobrej woli despoty, Aleksandra Łukaszenki. Jestem jednak  przekonany, że rozpoczęta dopiero w ostatniej chwili i zupełnie chaotyczna akcja dyplomatyczna podjęta na ich rzecz przez Unię Europejską zrobiła na Białorusi znacznie więcej złego, niż dobrego.

Żeby to zrozumieć, warto przypomnieć sobie międzynarodowe tło tej sprawy. Od 2010 r. mamy do czynienia z systematycznym i coraz bardziej brutalnym łamaniem przez reżim Łukaszenki wszelkich standardów praw człowieka. W odpowiedzi na narastający od półtora roku kryzys Unia Europejska w końcu zdecydowała się na niewielkie zaostrzenie sankcji wizowych i ekonomicznych wobec reżimu. Podjęta bez pośpiechu i jak najbardziej uzasadniona decyzja spowodowała histeryczną reakcję przyzwyczajonego do bezkarności Aleksandra Łukaszenki. Można wręcz powiedzieć, że histeria Łukaszenki była probierzem zasadności i bolesności wprowadzonych przez Unię Europejską rozwiązań.

Skonfrontowany przez Zachód Aleksander Łukaszenka zrobił więc to, co od lat robił zawsze w takich okolicznościach: zaczął szantażować Unię zakładnikami, czyli więźniami politycznymi, osobami latami trzymanymi w zamknięciu właśnie na takie okazje. Dwójkę z nich, zupełnie niewinnych, zabił. Czy ponosi za to winę Zachód? Nie, ich mordercą pozostaje Łukaszenka. Zachód winny jest jedynie wcześniejszego przyzwyczajenia białoruskiego dyktatora do bezkarności.

Jaka była odpowiedź Unii Europejskiej na bestialski szantaż? Opóźnienie wprowadzenia i propozycje złagodzenia sankcji. Innymi słowy, Aleksander Łukaszenka jako szantażysta osiągnął swój podstawowy cel – zatrzymał niekorzystne dla siebie rozwiązania.

Najbardziej znamienne w całej historii jest to, że gdy Unia Europejska zaczęła składać Łukaszence rozmaite propozycje współpracy, chcąc wybłagać ułaskawienie dla Kowaliowa i Konowałowa, obaj mężczyźni nie żyli już od przynajmniej dwóch dni. Jeżeli wiedziała o tym fakcie moja fundacja i szereg innych polskich podmiotów pozarządowych, powinny także wiedzieć i dyplomacje krajów zachodnich.

Jedynym racjonalnym wnioskiem z tej koszmarnej historii jest to, że z Aleksandrem Łukaszenką nie ma co negocjować. Jest zainteresowany tylko sobą i utrzymaniem się przy władzy, nie stosuje się do żadnych zasad moralnych, reaguje tylko na oferty narzucane z pozycji siły. Wszelkie gry dyplomatyczne Zachodu, zwłaszcza tak chaotyczne i nieprzemyślane jak ta ostatnia, Łukaszenka będzie wykorzystywał na swoją korzyść i na zgubę wszystkich Białorusinów. Jedynym realnym rozwiązaniem najważniejszych problemów Białorusi jest obalenie rządów Aleksandra Łukaszenki. Póki co, Zachód premiuje go za bestialstwo.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych