Jan Lorek, wPolityce.pl: Często podróżujesz koleją?
Łukasz Kmita, uczestnik zderzenia pociągów pod Szczekocinami: Koleją podróżuje dość często. Ostatnie kilka lat niemal co tydzień dojeżdżałem na studia z Olkusza do Poznania (czyli 350 km w jedną stronę). Kolej to także moja pasja. Moi znajomi na urodziny bardzo często dają mi prezenty związane z koleją – albumy o lokomotywach, książki o kolei. Co jakiś czas moje teksty prasowe pojawiają się na portalach kolejowych. Do tej pory o kolei myślałem tylko dobrze...
Czy pamiętasz początek swojej podróży tego dnia?
Na peron Dworca Centralnego w Warszawie odprowadzali mnie moi przyjaciele, Monika i Tomek. Przeszedłem na początek peronu, gdyż tam zawsze jest mniej ludzi i łatwiej jest zając miejsce siedzące w przedziale. Początkowo miałem zająć miejsce w pierwszym wagonie za lokomotywą. Przeszedłem jednak do drugiego. Tuż po wyjeździe ze stolicy na portalu Facebook zamieściłem taki wpis: „Zaskoczony pozytywnie standardem w pociągu IR z Wawy do Krakowa (...)”. Przedział był bowiem czysty i wygodny.
Co pamiętasz z momentu wypadku? Kiedy zdałeś sobie sprawę, że doszło do zderzenia?
Pociąg jechał normalnie, ale nagle usłyszeliśmy trzask, huk, zgasło światło. Z fotela, na którym siedziałem spadłem na podłogę. Pierwsza myśl była taka: wykoleiła się stara, towarowa lokomotywa w slangu kolejarskim zwana ,,bykiem”, która ciągnęła nasz skład. Szybko wstałem, ubrałem kurtę i wyszedłem na korytarz zobaczyć co się stało. Podszedłem do przejścia między wagonami. Zobaczyłem, że nasz wagon rozerwał się. Początkowo lokomotywy w ogóle nie było widać. Zauważyliśmy tylko wykolejony pierwszy wagon. Wróciłem na korytarz i poinformowałem pasażerów, że mieliśmy wypadek i pewnie potrzebna jest pomoc. Przeszedłem przez trzy wagony głośno informując wszystkich, aby kobiety pozostały w przedziałach, a mężczyźni wyszli na zewnątrz udzielać ewentualnej pomocy. Pasażerowie nie do końca wierzyli, że to się stało. Wtedy nie wiedziałem jeszcze o tak potężnym rozmiarze tej katastrofy.
Zadzwoniłem do rodziny i powiedziałem przez komórkę: „był wypadek, ja żyję, nic mi nie jest, idę udzielać pomocy, nie dzwońcie”. Rozładował mi się telefon. Podeszliśmy do pierwszego wagonu. Zobaczyliśmy, że jest wykolejony i prawie cały zmiażdżony. Dodatkowo częściowo leżała na nim lokomotywa. Było bardzo ciemno. Telefonami próbowaliśmy choć trochę oświetlić teren. Widzieliśmy wiszące druty trakcji. Cały czas słyszeliśmy krzyki, jęki i wołanie o pomoc. Wokół mnóstwo pogiętej blachy, szkła. Ale przede wszystkim było ciemno. Przedziały pierwszego wagonu InterREGIO, w których siedzieli pasażerowie zwinęły się jak harmonijka. Ludzie byli przyciśnięci półkami, siedzeniami, elementami konstrukcji wagonów. Widok był koszmarny.
Czy Twój wagon nie został uszkodzony?
Nasz wagon i będące za nim jeszcze 2 wagony podczas uderzenia oderwały się od lokomotywy i wagonu, który znajdował się tuż za nią. To nas uratowało. Potężny elektrowóz staranował pociąg TLK jadący od strony Krakowa. Dlatego więcej poszkodowanych pasażerów było w tamtym pociągu, gdzie niemal doszczętnemu zmiażdżeniu uległy 2 wagony.
Jak oceniasz akcję ratowniczą?
Zastanawialiśmy się czy służby będą wiedziały jak trafić na miejsce zdarzenia. W okolicy nie było widać domów. Z jednej strony otaczał nas las, a z drugiej łąka. Mężczyźni którzy wyszli i zobaczyli rozmiar katastrofy zaczęli dzwonić po służby ratunkowe. Po kilku minutach przyjechała straż a za nią jedna karetka, ale dla nas te minuty, w których byliśmy sami i częściowo bezradni wobec uwięzionych ciągnęły się niemiłosiernie. Wiedzieliśmy, że bez specjalistycznego sprzętu do rozcinania wagonów nie uda się szybko dostać do uwięzionych. Z ostatniego przedziału udało się wydobyć 5 osób. Na miejscu katastrofy zjawili się także mieszkańcy, którzy pomagali. Rannych znosiliśmy ze stromego i wysokiego na ok. 3 metry nasypu. Potem zaczęły przyjeżdżać straże pożarne, policja, karetki. Początkowo jednak panował chaos. Liczba potrzebujących była większa od liczby ratowników, ale widzieliśmy docierające kolejne samochody na charakterystycznych niebieskich kogutach.
Strażacy przynieśli agregat, do którego podłączyli reflektory. Gdy oświetliły one miejsce zdarzenia zobaczyliśmy kompletnie zmiażdżone wagony drugiego pociągu, którego na początku dobrze nie widzieliśmy. Wtedy zdałem sobie sprawę, że otrzymałem od Pana Boga drugie życie. Jechałem w drugim wagonie za lokomotywą i nie doznałem żadnego uszczerbku na zdrowiu – uważam za cud.
Wiem, że udało Ci się zachować spokój zaraz po katastrofie. Zawsze tak reagujesz czy sam nie wiesz jak Ci się to udało?
Pomyślałem sobie tak: jeśli wpadniemy w panikę nikomu nie pomożemy. My ocaleliśmy, ale jesteśmy winni naszym współpasażerom pomoc. Pewnie gdybyśmy byli uwięzieni w pociągu oczekiwalibyśmy tego samego od innych. Musieliśmy więc zdać egzamin. Pasażerowie chętnie zgłosili się do pomocy. Teraz patrząc z perspektywy dwóch dni od wypadku widzę, że na pewno wielu z nich było trudno zostawić w przedziałach żony, płaczące dzieci i iść pomagać innym. Oni zdali egzamin. To piękne świadectwo, że osoby te były gotowe iść z pomocą innym, którzy jak się okazało, byli w dramatycznej sytuacji.
Rozmawiał Jan Lorek
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/128180-otrzymalem-od-pana-boga-drugie-zycie-nasz-wywiad-z-lukaszem-kmita-uczestnikiem-zderzenia-pociagow-pod-szczekocinami
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.