Praktyczne zamrożenie polsko-białoruskich i unijno-białoruskich relacji dyplomatycznych na najwyższym szczeblu, choć nie jest jeszcze zerwaniem stosunków dwustronnych, to z pewnością można zakwalifikować jako rodzaj „dyplomatycznej zimnej wojny”. Relacje te wkroczyły zatem w lodowcową fazę procesu ochładzania.
Z polskiego punktu widzenia sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana, niż zdaje się ją przedstawiać nasz MSZ, który stara się przyjąć postawę pryncypialnego mocarstwa promującego wartości, na dodatek czującego za plecami wsparcie całej Unii.
Należy zwrócić uwagę, że działania Łukaszenki wymierzone „w Zachód” skierowane zostały na dwa spośród 15 przedstawicielstw dyplomatycznych w Mińsku: Unii Europejskiej i Polski. Uderzenie w Unię jest jasne - jest to reakcja na poszerzenie sankcji uchwalone w Brukseli, ale równoczesne uderzenie bezpośrednio w Polskę każe postawić pytanie: co jest przyczyną sytuacji, że Polska ma najgorsze relacje z Białorusią spośród wszystkich państw członkowskich Unii?
Tuż po swoim wyborze Donald Tusk powiedział, że z racji bliskości geograficznej (i innych względów) nie chce prowadzić polityki wschodniej tak, by w UE to Polska miała najgorsze relacje z Rosją i rozpoczął tym samym reset polsko-rosyjski. Zmieniło to cały kontekst polskiej polityki wschodniej.
Jej dzisiejszy stan jest taki, że na wschodniej granicy nie mamy już żadnego strategicznego sojusznika, tylko same kłopoty – z Litwą podtrzymujemy stan napięcia i dialog zamarł, wobec Ukrainy nie mamy żadnej polityki wpływu (nawet celebracja Euro 2012 zaczyna być kłopotliwa), wobec Białorusi natomiast prowadzimy od 4 lat skrajnie niekonsekwentną politykę, szamocząc się między gumową elastycznością i mruganiem okiem połączonymi z propozycją politycznego dealu (w tle także politycznie handlując organizacjami polskiej mniejszości) a granitową twardością i piedestałową pryncypialnością.
Efekt jest taki, że - niespodziewanie - okazuje się, że to Obwód Kalingradzki (czyli Rosja) jest naszym najpewniejszym partnerem na wschodniej granicy i właśnie dokonujemy wzajemnego otwarcia granicy. Niezależnie od szczegółowej analizy przyczyn rozwoju wypadków w polityce wschodniej, jedno jest pewne: obiektywnie rzecz rozpatrując sytuacja taka nie jest dla Polski korzystna – mówiąc językiem geopolityki, granica wschodnia to granica rosnącego potencjału rozbieżności powodującego napięcie czyli nierównowagę, a Rosja okazuje się na tym obszarze jedynym biegunem łagodzącym, czyli elementem równoważącym. To ta sama Rosja, która niedługo wybierze Putina i która wciąż przetrzymuje kluczowe dowody smoleńskie…
Oczywiście można powiedzieć, że reakcja Łukaszenki w kierunku Polski jest dowodem na nasze znaczenie i na to, że dyktator boi się nas najbardziej. Obawiam się jednak, że to nieprawda. Uderzenie w Polskę to dowód, że właśnie naszej reakcji obawia się najmniej – po raz kolejny Polska zostaje wyizolowana spośród Unii Europejskiej jako samodzielny dodatkowy „chłopiec do ukarania”.
Nie wierzę, że to co robi Łukaszenka jest jedynie jego działaniem. To kolejny „impuls ze Wschodu” (swego czasu było to np. embargo na import żywności), który dzieli Europę a szczególnie Europę Środkową i różnicuje status poszczególnych państw. Niestety, taktyka ta może być stosowana właśnie dlatego, że w polskiej polityce wschodniej nie ma solidarności z pozostałymi sąsiadami. Mało tego, jednostronny reset z Rosją spowodował, że ma ona obecnie do dyspozycji pełen wachlarz nacisków na Polskę, bez naszej możliwości reakcji i używa różnych dostępnych jej instrumentów działania na naszą niekorzyść, co prowadzi do naszej sytuacji w relacjach wschodnich.
Polska próbowała swego czasu podpiąć się pod niemiecką politykę na Białorusi (min. Sikorski jeździł tam z min. Westerwelle), która polega na rozbudowanych kontaktach gospodarczych i przyzwoleniu reżimu na operowanie niemieckich podmiotów na Białorusi, przy rytualnym zachowaniu retoryki demokratycznej ze strony Berlina. To dlatego próbowaliśmy i naszego dealu z Łukaszenką. Zostaliśmy jednak wystrychnięci na dudka. Niemcy na Białorusi są, a nasi posłowie są zawracani z granicy, a ambasador wypraszany z Mińska.
Dobrze się stało, że cała Unia wykonała teraz wspólny gest wycofania ambasadorów, bo to zmniejsza stopień izolacji Polski, ale jednocześnie jest obiektywnie niekorzystne, szczególnie dla Polski, że Unia wycofuje się z relacji z Białorusią. Dla krajów „bezpiecznego rdzenia” nie jest to aż tak istotne, dla Polski oznacza to, że na dużym odcinku granicy mamy „dyplomatyczną czarną dziurę”.
Stan obecny nie jest do utrzymania na dłuższą metę. Tak istotne napięcie nie może się utrzymywać pomiędzy krajami sąsiednimi, na dodatek – na poziomie obywateli – mającymi wiele kontaktów, a na dodatek posiadającymi duże mniejszości narodowe po obu stronach granicy (szczególnie należy teraz dbać o Polaków na Białorusi).
W tej sytuacji rodzi się pięć strategicznych wytycznych dla polskiej polityki wschodniej w kontekście Białorusi:
- nie wolno dopuścić, by pogorszenie stosunków dyplomatycznych oznaczało represje lub pogorszenie położenia Polaków na Białorusi;
- należy unikać sytuacji, w której Rosja wkroczy jako mediator w sporze Unia – Polska - Białoruś i stanie się gwarantem złagodzenia napięcia;
- należy jak najintensywniej odbudować polską przestrzeń geopolityczną na Wschodzie (relacje strategiczne z różnymi partnerami od państw bałtyckich po Kaukaz) tam gdzie to tylko możliwe, by odbudować pole politycznego manewru;
- należy domagać się spójnej polityki państw członkowskich UE na Białorusi, tak, by nie dochodziło do sytuacji poważnej asymetrii tych relacji, jak ma to miejsce obecnie;
- należy wspierać społeczne siły demokratyczne i nie współpracować z reżimem w wydawaniu Białorusinów tamtejszemu wymiarowi sprawiedliwości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/127863-na-wschodniej-granicy-nie-mamy-juz-zadnego-strategicznego-sojusznika-tylko-same-klopoty