Nie jest moją rolą pisanie recenzji filmowych. W swych publicznych wypowiedziach staram się trzymać ściśle spraw europejskich ...i właśnie dlatego mam wrażenie, że pewne rzeczy o filmie "The Iron Lady" powiedzieć dziś trzeba koniecznie.
To nie jest film o konserwatywnej polityce brytyjskiej w latach 1979-1990. Polityka rozumiana, jako ciąg zdarzeń tam jest, ale odgrywa rolę ilustracyjną. Ilustruje coś znacznie głębszego - politykę w znaczeniu samego przywództwa, co więcej przywództwa głęboko indywidualnego. Nie chodzi tu o reprezentowanie społecznych nurtów opinii, o ich godzenie, czy surfowanie na ich jakże często płytkich emocjach. Chodzi o sprawczą rolę zdeterminowanej i heroicznej jednostki. W czasach "dyktatury kwiaciarek", które za pomocą socjometrii rządzą dziś prawie wszystkim, to cenne przypomnienie tego zachodniego, heroicznego ethosu władzy.
Jedna z najważniejszych, dla tego aspektu filmu, fraz to odpowiedź Żelaznej Damy na banalne pytanie lekarza:
Jak się czujesz, Margaret?
Zchorowana Thatcher odpowiada wywodem godnym Ayn Rand. Najpierw narzeka na to, ze rządzą nami ludzie, którzy skupiają się na uczuciach, emocjach, podczas, gdy jej uwaga nigdy tym nie była zajęta.
Ważne jest co myślę, ponieważ to, co myślę może prowadzić do słów. Trzeba uważać na słowa, bo mogą prowadzić do czynów. Nasze czyny mogą stać się naszymi nawykami. Nasze nawyki mogą oznaczać nasz charakter, a nasz charakter może stać się naszym przeznaczeniem. Stajemy się tymi, o czym myślimy.
Film od pierwszej do ostatniej klatki trzyma nas w mieszkaniu, gdzie Margaret Thatcher zmaga się z demencją. Po części skutecznie. Pozostaje pytanie, czy ta sprawa nie powinna być eksploatowana z większą powściągliwością i dystansem... Taka konstrukcja może razić. Z drugiej strony tym silniej ukazuje samotność tego przywództwa.
Ktoś zapewne zapyta, czy wypada się ekscytować Premierem, który rozgromił związki zawodowe w kraju Solidarności, gdzie ten - aktualnie - związek par excellance odgrywa ważną rolę w pawicowej polityce. Tak! Wypada! Celem Margaret Thatcher nie była eliminacja związków zawodowych z brytyjskiej polityki. Choć związkowa nomenklatura w tamtym czasie tak chciała widzieć swe męczeństwo. Celem było ustalenie właściwych proporcji między tym, czego domaga się ochrona pracy, a konkurencyjnością kraju. Swoją drogą dziś jedna z działaczek związkowych tamtego czasu zasiada ze mną w konserwatywnej grupie politycznej w Parlamencie Europejskim.
Inaczej te relacje powinny wyglądać w Anglii u progu lat 80-tych, inaczej wyglądają teraz, a jeszcze inaczej muszą wyglądać dziś w Polsce.
W aktualnym i politycznym odczytaniu tego filmu dziś, nie to jest najważniejsze. To moment wejścia tego filmu na ekrany, w samym środku mętnej debaty o sposobach wyjścia z kryzysu finansowego w Europie, jest prawdziwie opatrznościowy. Pokazuje prostą prawdę, od której uciekają europejscy politycy - Europa może wyjść z kryzysu tylko przez odbudowę przywództwa politycznego, które zbuduje zaufanie.
Zaufanie konieczne, by pojawiła się choć szansa na trudne, odważne i gorzkie reformy, bez których europejskie gospodarki padną. Ten proces może odbyć się tylko w państwach i stolicach państw europejskich. Osobno! Żadna żonglerka procedurami i brukselską technokracją nic tu nie da. To leczenie ciężkiej gruźlicy paracetamolem. Zaraz paracetamolu, proponuje uczestnikom zbliżającego się szczytu UE w Brukseli w dniach 1-2 marca br. wspólne obejrzenie tego obrazu. Będzię z tego większy pożytek niż z prób realizacji kilku rozbieżnych scenariuszy narodowych, skrywanych za europejską nowomową, w tym samym czasie.
I sprawa ostatnia. Film zapewne będzie podlegał feministycznym zabiegom interpretacyjnym. Wszak mamy historię wielkiej kobiety, która wręcz fizycznie przeciska się do sali posiedzeń Izby Gmin w 1979 roku. Ten wątek zmagania się z męskim światem polityki jest nawet podkreślony w filmie, gdzie nie ma śladu faktu, że w 1979 roku było 16 innych kobiet w składzie tej Izby, a w 1992 już 66. Zanim usłyszymy genderowe dekonstrukcje Żelaznej Damy warto podkreślić tylko jedno. Margaret Thatcher była owocem systemu politycznego, w którym opowiadania o parytetach leżały tam, gdzie ich miejsce - między bajkami. Dziś mamy parytety, także w Polsce. Niebawem pewnie będziemy mieli takie parytety w Zarządach i Radach Nadzorczych prywatnych firm. (Tu by się Maggie przestała śmiać...) I ...nie mamy Lady Thatcher!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/126814-film-o-zelaznej-damie-cenne-przypomnienie-zachodniego-ethosu-wladzy-w-czasach-dyktatury-kwiaciarek