Bojownicy o wolność Internetu przegapili momenty, kiedy w mniejszym lub większym stopniu testowano naszą wolność w "realu"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Radek Pietruszka
PAP/Radek Pietruszka

Rozumiem obawy w sprawie ACTA. Podpisywanie jakiejkolwiek ustawy bez konsultacji ze społeczeństwem i poza obywatelską kontrolą jest czymś godnym potępienia, zwłaszcza że dotyczy tak drażliwych tematów jak ochrona prywatnych danych, wolność słowa i swoboda przepływu informacji. Trzeba jednak pamiętać, że zagrożeniem w tej sprawie jest dopiero odpowiednia interpretacja tego prawa. Nie mogę nie oprzeć się wrażeniu, że dzisiejsi bojownicy o wolność Internetu przegapili momenty, kiedy w mniejszym lub większym stopniu testowano naszą wolność w ‘realu’. Dlatego z jednej strony ciesząc się, że są sprawy, które mobilizują ludzi do wyjścia na ulicę, mam ponurą satysfakcję, że mówiliśmy o tym wcześniej. I bardziej serio.

Sami powiedzcie, gdzie byliście, gdy w samym środku wojny z kibolami zamykano protestujących za antyrządowe hasła (vide manifestacje w Białymstoku), a w najlepszym razie skazywano na grzywny i kary finansowe za ‘transparenty niezgodne z charakterem imprezy sportowej’. Kto z Was podnosił larum, gdy „Uważam Rze” piórem Cezarego Gmyza przytaczało konkretne dane świadczące o tym, że jesteśmy najbardziej inwigilowanym społeczeństwem Unii Europejskiej? Dlaczego nikt nie oburzał się (i dalej tego nie robi) z powodu mnogości instytucji, które mają, praktycznie na zawołanie, dostęp do naszych rozmów i poufnych informacji? To nie były potencjalne zagrożenia jak ACTA. To był konkret. Konkret, który kibiców Jagiellonii mocno uderzył po kieszeni, innych, jak właściciela strony antykomor.pl, odwiedzał rano w postaci funkcjonariuszy służb specjalnych, a jeszcze innych, jak wspomnianego już dziennikarza „Rzeczpospolitej”, oszczędzał, skazując na półroczne przygody w stylu bohatera „Życia na podsłuchu” Henckela von Donnersmarcka.

A przecież to tylko bezpośrednie uderzenia w wolność obywateli. Zwolnienia niewygodnych dziennikarzy z publicznych mediów, dziwna ustawa ograniczająca dostęp do informacji publicznej, wreszcie nieprzyznanie miejsca Telewizji Trwam na multipleksie – to wszystko sprawia, że kontrola nad rządzącymi jest coraz mniejsza i trudniejsza, a tym którzy próbują to robić, w najlepszym wypadku grozi się palcem. Dlatego choć uważam sprawę podpisania ACTA za istotny problem, to nie jest to największe zmartwienie w kontekście ograniczania praw obywatela.

Dziwną wydaje się również radość z powodu zablokowania i hakowania internetowych stron rządu. To bardziej smuci, że loginy i hasła do stron rządowych potrafiłby odgadnąć czwórkowy uczeń informatyki z gimnazjum, a przeciążone strony padały szybciej niż średnio aktywne forum. Weekendowa „Rzeczpospolita” przywołuje także raport firmy doradczej Ernst & Young, który nie pozostawia złudzeń – Polska nie ma strategii na wypadek prawdziwego cyberataku. A trzeba sobie uzmysłowić, że dotychczas mieliśmy do czynienia raczej z internetową partyzantką niż przygotowanym napadem. Eksperci zwrócili uwagę także na to, że gdyby w naszym kraju działały e-administracja lub e-recepty w służbie zdrowia, skutki byłyby o wiele większe niż kompromitacja wizerunkowa rządu. Jeśli dodamy do tego oddanie Agorze za bezdurno domeny Polska.pl, mamy kolejny obszar, w którym polskie państwo jest bardzo słabe. Dzika satysfakcja z powodu, że dowalono ‘ich’ ministrom nie może przesłonić faktu, że tak naprawdę uderzono w polskie państwo i obnażono jego indolencję. A radość z tego nie jest ani poważna, ani propaństwowa, ani republikańska. A jeśli ktoś się łudzi, że dzięki tym atakom strony zostaną lepiej zabezpieczone na przyszłość, niech przypomni sobie zapewnienia o lepiej przestrzeganych procedurach po katastrofie w Mirosławcu albo Smoleńsku. Zero złudzeń, że coś się w tej sprawie zmieni.

Chcąc być dobrze zrozumianym, raz jeszcze podkreślę, że problem dotyczący podpisania ACTA istnieje i należy o nim mówić. Ale nie można poddać się histerii, która ogarnęła polski Internet. Dlatego nie potrafię podziwiać grupy Anonymous i bezgranicznie im zaufać, mając w pamięci ich ataki na zakon marianów w odwecie za zakaz medialny dla księdza Bonieckiego. Nie umiem ekscytować się sprawą ACTA, gdy do drzwi tak brutalnie pukają kłamstwa smoleńskie. Nie wyjdę, wreszcie, na ulicę w sprawie tejże ustawy, choć kibicuję protestującym. I choćbym miał zostać nazwanym nieżyciowym ignorantem, to bardziej istotną sprawą są dla mnie kolejne wątki smoleńskiego śledztwa albo dziwne przepychanki w sprawie prokuratury wojskowej. ACTA to zagrożenie potencjalne. Więcej kłopotów mamy w ‘realu’.

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych