Radosław Sikorski zasugerował na Twitterze, żeby w sprawie ACTA – umowy o zwalczaniu piractwa (nie tylko internetowego) – wziąć pod uwagę stanowisko ZAIKS-u, czyli związku, który ma w Polsce ustawowy monopol na pilnowanie opłat związanych z prawami autorskimi. Z sugestii nie skorzystałem, ze stanowiskiem się nie zapoznałem, bo z góry wiem, jakie może być. Jeżeli ktoś chciałby komukolwiek wskazać przykład skrajnej patologii, związanej właśnie z prawami autorskimi, to powinien pokazywać polski ZAIKS.
Jedna strona działania tej struktury to ściąganie kasy od każdego, kto wykorzystuje czyjeś utwory do działalności zarobkowej. Tyle że definicja „wykorzystywania utworów do działalności zarobkowej” jest rozumiana tak szeroko, iż obejmuje także radyjko, szemrzące cicho w zakładzie fryzjerskim. Inspektorzy ZAIKS mają prawo przyjść do takiego zakładu i nałożyć karę. Dlaczego? Bo wychodzi się z absurdalnego założenia, że grająca w tle muzyczka podnosi atrakcyjność zakładu i gdyby nie ona, klientów byłoby mniej. W internecie krąży zdjęcie wywieszki nad radiem w jednym z zakładów fryzjerskich, będącej odpowiedzią na ten bandycki proceder: „Prosimy klientów o niesłuchanie radia. Jest ono przeznaczone jedynie dla pracowników zakładu”.
Legendarne są już inspekcje ZAIKS, odwiedzające studniówki. Na razie chyba jeszcze nie są zaczepiani taksówkarze, ale to zapewne jedynie kwestia czasu. Jeżeli zaś jakiś artysta chciałby się zrzec reprezentowania jego praw przez ZAIKS, będzie mu bardzo trudno, choć teoretycznie to możliwe.
Czy to jeszcze ochrona praw autorskich? Oczywiście, można ich pojęcie rozszerzyć do kompletnego absurdu – i wiele koncernów na świecie do tego zmierza, patentując najoczywistsze i najprostsze rozwiązania. Potem latami trwają procesy o naruszenie patentów, w których stawką są setki milionów albo miliardy dolarów. Z własnością intelektualną nie ma to oczywiście nic wspólnego. To czysty biznes, obliczony na wykończenie konkurentów lub podreperowanie własnego budżetu. Rację mają ci, którzy wskazują, że taki model ochrony praw autorskich hamuje innowacyjność.
Kolejne pytanie, jakie pojawia się przy okazji dyskusji o prawach autorskich, dotyczy cen. A te bywają kompletnie oderwane od rzeczywistości i faktycznych kosztów wytwarzania produktów. Najlepszym tego przykładem jest oprogramowanie, zwłaszcza to popularne, jak systemy operacyjne czy pakiety biurowe Microsoftu, gdzie korzyści skali sprawiają, że koszt wyprodukowania jednej kopii jest minimalny. Tymczasem cena bywa kilkadziesiąt lub kilkaset razy wyższa. To samo zresztą dotyczy muzyki, szczególnie tej sprzedającej się w dziesiątkach czy setkach tysięcy egzemplarzy. Polityka cenowa koncernów informatycznych lub fonograficznych zawsze była jednym z najpotężniejszych motorów, napędzających piractwo. Odpowiedzią na nie, zamiast obniżenia cen, było domaganie się coraz większych restrykcji.
Tak się składa, że moje zainteresowania muzyczne obracają się głównie wokół baroku. Gdyby obowiązywały wtedy dzisiejsze prawa autorskie, nie powstałaby prawdopodobnie ogromna liczba wspaniałych dzieł. Nie dość bowiem, że najbardziej znani kompozytorzy – jak Jan Sebastian Bach, Jerzy Fryderyk Haendel czy Antonio Vivaldi – wielokrotnie przerabiali własne utwory, to jeszcze masowo sięgali po kompozycje innych, żeby aranżować je i przerabiać na swój sposób. Dziś zostałoby to uznane po prostu za plagiat, a winowajcy musieliby płacić gigantyczne odszkodowania. Polityka wydawnicza była także bardzo swobodna. Wydawcy przywozili nuty wydane w innym kraju, kopiowali i wydawali je we własnym, z czego kompozytor nie dostawał ani grosza. Gdyby nie ta praktyka, wiele utworów nie przetrwałoby do naszych czasów.
I wreszcie, żeby nie tworzyć wrażenia, że łatwo rozporządzam cudzymi pieniędzmi: moje teksty pojawiają się w wielu miejscach bezpłatnie. Kilka portali ma blankietową zgodę na ich powielanie, za co nie dostaję ani złotówki. Mnie ACTA do niczego nie jest potrzebne.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/126048-lukasz-warzecha-o-prawach-autorskich-czyli-jaka-kare-zaplacilby-vivaldi-prosimy-klientow-o-niesluchanie-radia