Nie ma powodu, by pracować nad nowym raportem o przyczynach katastrofy - uważa Edmund Klich, były akredytowany przy MAK. Jego zdaniem, na przebieg katastrofy nie miało wpływu to, czy gen. Andrzej Błasik był w kokpicie Tu-154M czy go tam nie było.
Piękne ujęcie tematu. Błasik jest - znaczy wywierał presję, i zmusił pilotów do "lądowania" (choć wiemy, że nie lądowali, a odchodzili). Błasika nie było - zbudowana na fałszywej przesłance teoria jest podtrzymywana dalej. Czy Edmund Klich równie NAUKAWO buduje wszystkie swoje teorie? Może pochwali się gdzieś na świecie nowatorskim podejściem do sprawy, zgodnie z którym oficjalny raport nie jest sfalsyfikowany nawet wówczas, gdy jest?
Ale, jak już wiemy, najważniejszy problem leży gdzie indziej: w słowach, które przypisano gen. Błasikowi, a które wypowiedział drugi pilot major Robert Grzywna. Słowach, które opisywały właściwą wysokość - 100 metrów, według właściwego wysokościomierza. A więc załoga przypisywanego jej błędu nie popełniła - chyba, że założyć, że komunikat majora Grzywny nie dotarł do kapitana Protasiuka. Ale to założenie bez żadnych podstaw, a przeczy mu podjęta właśnie na owych 100 metrach decyzja o odejściu.
Teza o pomyleniu wysokościomierzy przez załogę była osią, sednem raportu Millera. Gdyby rzecz sprowadzić do prostego pytania: dlaczego, padłaby odpowiedź: bo popełnili błąd odczytując zły wysokościomierz. Dobry miał rzekomo odczytać gen. Błasik. Dziś wiemy, że odczytał członek załogi. Pytana o to podczas konferencji prasowej prokuratura robiła uniki. Trudno się dziwić - nie ona pisała raport.
Raport Millera jest dziś co najmniej niepełny i nielogiczny. Minister (dziś wojewoda) Miller powinien zabrać głos i odnieść się do sprawy.
To jest rzecz oczywista dla każdego z odrobiną dobrej woli. Ale nie dla Edmunda Klicha, który - jak wiemy ze stenogramów "Gazety Polskiej" - już na sam widok niezadowolonej miny ówczesnego szefa MON Bogdana Klicha gorliwie wycofał się z pierwotnej wersji o winie Rosjan. Dziś Edmund Klich broni podupadłego raportu, nie tłumacząc nawet z jakiego to powodu dokument nadal wart jest obrony.
Jaki z tego wniosek? Ano taki, że o ile dotąd do zamulenia sprawy Smoleńska dążyli ci, dla których sprawa była niewygodna lub ci, którzy mieli coś do ukrycia, to teraz doszedł kolejny dynamiczny czynnik: ci, którzy sprawę "wyjaśniali" i "badali". Broniąc raportu bronią swoich karier i życiorysów. Bronią wszystkiego, co mają. I wiele zrobią, by bronić jak najdłużej. I nie chodzi tylko o polityków czy urzędników, ale także o owych "ekspertów", arcyMAKowskich ekspertów.
Patrząc na - niby inny, ale podobny - przypadek szefa BOR gen. Janickiego można się spodziewać, że im żarliwiej będą raportu bronili, tym szybciej otrzymają awanse i odznaczenia. W ramach budowania jeszcze bardziej "solidarnej" grupy zainteresowanych podtrzymywaniem tego gmachu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/125485-broniac-juz-wiemy-na-pewno-ze-ulomnego-raportu-bronia-swoich-karier-i-zyciorysow-bronia-wszystkiego-co-maja