Czy to była próba samobójcza? Co chciał powiedzieć pułkownik Przybył? Pytajmy generała Parulskiego

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP / Marek Zakrzewski
Fot. PAP / Marek Zakrzewski

Sprawa Mikołaja Przybyła ma bardzo dużo wątków, spróbuję odnieść się do najistotniejszych. Najpierw wrażenia. Nie daje mi spokoju kwestia zamiaru pułkownika. Przez cały dzień słyszymy o samobójczej próbie postawnego, dziarskiego, twardego zapewne oficera Wojska Polskiego, a więc zdarzeniu rzadkim, w dodatku popełnionym w tak spektakularnych okolicznościach – niemalże na oczach dziennikarzy.

W obliczu tego faktu zadaję sobie przede wszystkim pytanie: dlaczego przyszły samobójca mówi tak mało? Nie chcę bawić się w psychologa, bo nie mam do tego żadnych kompetencji, ale wszak człowiek zdesperowany, gotowy na ostateczny krok, wygłaszający swoje OSTATNIE oświadczenie powinien zachowywać się nieco inaczej i mówić nieco dosadniej. Po kilkakrotnym przeczytaniu treści jego wystąpienia, zastanawia mnie, dlaczego nie wyjawił, o co dokładnie chodzi w sporze prokuratury wojskowej z cywilną – dlaczego tak niebezpieczne ma być ich połączenie? Dlaczego nie wygarnął „urzędnikom prokuratura generalnego” wszystkiego?  Dlaczego nie powiedział, które śledztwa dotyczące grabienia wojskowego mienia są zagrożone? Dlaczego, z takim przekonaniem mówił o swojej racji w materii zasadniczej – czyli uzasadnionym wnioskowaniu o billingi i treść sms-ów dziennikarzy – a jednak zdecydował się strzelić sobie w głowę?

Dodajmy do tego obrażenia pułkownika – powierzchowne, „uraz twarzoczaszki”, informację o zabiegu przeprowadzonym dopiero po dziewięciu (!) godzinach od dramatu, po półtoragodzinnym oczekiwaniu na anestezjologa zajętego innym zabiegiem, o całkowitej przytomności prokuratora i o tym, że zapewne następnego dnia opuści szpital. Czy nie ma więc podstaw do zastanowienia - oficer miał mnóstwo szczęścia, czy też wystrzelił perfekcyjnie?

Przybył z pewnością misternie przygotował występ – łącznie ze wstrząsającym finałem. Skoro – wbrew przepisom – zabrał do prokuratury prywatną broń, skoro od rana planował przerwę w konferencji (o czym mówią dziennikarze rozmawiający z nim na długo przed konferencją), skoro wreszcie wypełniał plan tak spokojnie i skrupulatnie, jak widać na filmach.

Najważniejsze pytanie brzmi – czemu to miało służyć?

Wiadomo, jak ujawniliśmy na wPolityce.pl, że w ciągu kilkudziesięciu godzin miała być ogłoszona likwidacja prokuratury wojskowej. Śledztwa mundurowych zostałyby przejęte przez cywilnych. Samobójstwo (bądź postrzelenie) na pewno tę operację by opóźniło (choć wątpliwe, by wyeliminowało ją zupełnie).

Można – jak niektóre media – zastanawiać się nad presją na prokuratora Przybyła ze strony mafii żyjącej z przekrętów na wojsku. Można przywiązywać się do rzekomych zarysowań samochodu pułkownika. Popatrzmy jednak na jego wygląd i przebieg pracy zawodowej. Rysą na lakierze ten człowiek by się nie przejął.

Najsensowniejsze tropy wiodą do jednej z licznych wczorajszych konferencji prasowych. Bliskiego współpracownika i przełożonego Przybyła, gen. Krzysztofa Parulskiego. Wystarczy wrócić do tej odpowiedzi na pytanie o ewentualną jego dymisję:

Co miałoby to uzasadniać? Zachowanie prawego człowieka, który podjął taki krok? Człowieka, którego ja zaprosiłem do prokuratury wojskowej i on to zaproszenie przyjął? Człowieka, którego przez lata szkoliłem, który został prezesem Stowarzyszenia Prokuratorów Rzeczpospolitej Polskiej, któremu ja wcześniej przewodniczyłem? Najpierw pozwólmy, żeby okoliczności śledztwa zostały wyjaśnione, utrwalone, ustalone. Zapytamy w oparciu o wyniki tego śledztwa, kto powinien się podać do dymisji.

Okoliczności ma badać – a jakże – prokuratura wojskowa. Później naczelny prokurator wojskowy wyciągnie z nich wnioski i wskaże, kto ma się podać do dymisji – oczywiście wyjdzie, że ktoś z tych wrednych cywilów, a najlepiej najważniejszy – Seremet.

Cała sprawa dyscyplinarna prokuratora Marka Pasionka to element gry o wpływy, a jednocześnie osobista zemsta bardzo upolitycznionego szefa NPW. Przecież badająca dokładnie tę samą sprawę, na podstawie tych samych dowodów prokuratura cywilna śledztwo ws. Marka Pasionka umorzyła. Czy dlatego, że chciała chronić „swojego” człowieka przed wojskowymi? Nie – zwyczajnie nie było podstaw, by stawiać Pasionkowi zarzuty. Podobnie rzecz się ma w postępowaniu dyscyplinarnym w prokuraturze wojskowej. Ale tam sprawa – badana przez pułkownika Przybyła – nabrała zupełnie innych barw. I toczy się w najlepsze. A dzieje się to NA OSOBISTE ŻĄDANIE Krzysztofa Parulskiego, który w Mikołaju Przybyle ma wiernego i sprawdzonego druha.

Zarzuty stawiane byłemu nadzorcy smoleńskiego śledztwa są kuriozalne – od rzekomego ujawnienia tajemnicy „obcym służbom” (czyli Amerykanom, którym Pasionek nic nie ujawnił), przez rzekome informowanie dziennikarzy o postępach śledztwa smoleńskiego (żadnych dowodów, a przesłuchano dziesiątek świadków mogących stanowić potencjalne źródło informacji), po rzekome składanie fałszywych zeznań dotyczących dostępności napojów w czasie służbowej podróży (!!!). Naprawdę.

Niżej podpisany też występuje w tej sprawie. Prokuratura zarzuca Markowi Pasionkowi, że przekazał mi informacje dotyczące zmiany składu sądu dyscyplinarnego II instancji rozpatrującego ponowne zawieszenie prokuratora (pisałem o tym w listopadzie w „Uważam Rze” – na trzech orzekających w II instancji odsunięto od sprawy dwóch cywilów tak, aby już cały skład był w mundurach). Również tu wojskowi śledczy trafili kulą w płot, z czego oczywiście nie zdają sobie sprawy (chyba, że poprosili również o moje billingi i sms-y). Nie mają bowiem żadnego – podkreślę to: ŻADNEGO – dowodu mojego kontaktu z prokuratorem Pasionkiem. Bo mieć nie mogą.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że próbują zarzucić Pasionkowi, co się da, a nuż coś się potwierdzi. Ich problem polega na tym, że opierają się na poszlakach, które nigdy nie obronią się przed żadnym sądem. Chyba, że będzie to sąd jednoosobowy w składzie: Krzysztof Parulski, a wszystkie jego postanowienia zostaną utajnione i schowane w sejfie Krzysztofa Parulskiego.

Naczelny Prokurator Wojskowy zachowywał się wczoraj specyficznie. Mówić o konflikcie między nim a prokuratorem generalnym to powiedzieć niewiele. Od jakiegoś czasu Andrzej Seremet nie chce już nawet z Parulskim rozmawiać. Komunikuje się z szefem Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Parulski najwyraźniej jest w tej wojnie gotowy bronić swojej pozycji uciekając się do wielu niestandardowych metod.

Mikołaj Przybył mógł mieć dość presji ze strony przełożonego (czego skutkiem mogła być inwigilacja dziennikarzy), mógł mieć samemu sobie coś do zarzucenia (stąd desperacki krok i wspomnienie w oświadczeniu o uchybieniu w śledztwie), mógł też – to wersja najbardziej przerażająca i (mam nadzieję) najbardziej absurdalna – upozorować samobójczą próbę w obronie interesów wierchuszki wojskowej prokuratury. Najlepiej, by powiedział o tym sam.

Można jednak odnieść wrażenie, że nie szybko wystąpi na kolejnej konferencji prasowej. Za to w najbliższym czasie można się spodziewać znaczących zmian na szczytach prokuratury.

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych