Kolejny szturm „Wprost” na tzw prawicowych dziennikarzy wzbudził moje rozbawienie. Stajemy się z wolna uczestnikami i zarazem tworzywem wzajemnej rytualnej łupaniny, gdzie jedna strona nie może żyć bez drugiej.
Demaskatorski tekst „Budowniczowie drugiej Polski” powstał, bo powstać musiał, i jak zauważył Jacek Karnowski, jest raczej reklamą atakowanej konkurencji niż wyrządzoną jej szkodą. Tym razem koledzy z Wprostu nie wydzwaniali do biznesmenów jak pismo Press aby ich zniechęcać do reklamowania się w „Uważam Rze”. Choć skądinąd w osobnym tekście zajęli się SKOK-ami traktując ich reklamowanie się w tzw. prawicowej prasie jako zarzut.
Nie będę twierdził, że podobne teksty, nastawione na wojnę z ideową konkurencją, nie powstają także po drugiej stronie. I w tym nie widzę niczego dziwnego. Media żywią się polemikami, powinniśmy tylko pamiętać aby walcząc nie wyzbywać się hamulców.
Pawlicka skarży się, że „Uważam Rze” demaskuje kolejnych mainstreamowych dziennikarzy. Ale jeśli Piotr Semka przypominał powszechnie znaną historię o Monice Olejnik w samochodzie Urbana, a Piotr Gursztyn nazwał Janinę Paradowską „rzecznikiem prasowym rządu” (te przykłady padają), to obaj odnosili się do działalności publicznej tych pań. Do ich poglądów i metod uprawiania zawodu.
Kiedy Piotr Semka poważył się na podanie wieku Moniki Olejnik (nie mógł tego nie zrobić charakteryzując jej drogę życiową), wywołało to histerię jej kolegów z Wyborczej. Semka nie wypytywał jednak kolegów Olejnik, co o niej sądzą i czy ją lubią. Pawlicka zajęła się biografią Michała Karnowskiego i próbuje go recenzować również jako człowieka, na przykład kolegę (nie swojego) z pracy.
OK, mamy być równie transparentni, jak wszyscy inni, bądźmy. Warto co prawda aby koledzy z „Wprost” pamiętali, że akcja powoduje reakcję. Non stop uskarżający się na tabloidy Tomasz Lis sieje wiatr. Niech czeka teraz na burzę.
Z jednej strony Michał Karnowski powinien być nawet wdzięczny „Wprostowi” – tak wnikliwe przyglądanie się cudzej karierze to świadectwo uznania kalibru postaci.
Z drugiej, pani Pawlicka napisała klasyczny pamflet. Trudno jest weryfikować anonimową opinię, że Michała przed kilku laty „nie było stać na głębszą refleksję”. Można taką opinię skwitować uwagą: jeśli wypowiadający ją ponoć dawny kolega po piórze jest postacią wagi samej Pawlickiej, to faktycznie mój przyjaciel powinien się czuć zmiażdżony.
Wiele lat piszę sylwetki, głównie polityków, i nie przyszłoby mi do głowy aby przytaczając poważne zarzuty i drobne złośliwości wobec kogokolwiek, kwitować je wyłącznie opiniami nieżyczliwych. A pisałem często o takich, z którymi walczę piórem. Jakoś czułbym się dziwnie, gdybym zapomniał, że człowiek jest postrzegany różnie przez różnych ludzi.
Najwyraźniej mamy do czynienia z nową szkołą dziennikarstwa. Ale ale, bo zacząłem się zastanawiać… Nazwisko Pawlicka coś mi jakby mówiło.
Znalazłem w Internecie notkę z 24 września 2003 roku – pochodzi z Wirtualnych mediów.pl. Zacytujmy:
"Super Express" zwolnił Aleksandrę Pawlicką, dziennikarkę działu krajowego "Super Expressu" w związku z jej wypowiedzią dla "Gazety Wyborczej" w dniu 18 września br. Dziennikarka opowiedziała w nim jak powstał tekst w "Super Expressie" o udziale żony Tomasza Nałęcza w pisaniu rządowego projektu ustawy o radiofonii i telewizji
- Aleksandra Pawlicka - mówi redaktor naczelny Mariusz Ziomecki - była obecna przy tworzeniu pierwszej strony poniedziałkowego wydania "SE" z dnia 15 września br. Razem z Tomaszem Lachowiczem pytaliśmy w nim, czy uprawnione jest stwierdzenie, że Daria Nałęcz pisała ustawę medialną. W tym świetle postępowanie dziennikarki, która faksem wysyła wymówienie z pracy i biegnie do konkurencji z donosem na własną gazetę, jest nie tylko niezrozumiałe, ale całkowicie nie do zaakceptowania. Mariusz Ziomecki uważa, że dla dziennikarza, który publicznie komentuje źródła informacji nie ma miejsca w zawodzie”.
Przypomniałem sobie tamtą historię, bo sam ją wtedy, osiem lat temu, komentowałem: na łamach Newsweeka. "Super Express" zamieścił tekst, który kwestionowała "Wyborcza" – o tym, że żona przewodniczącego komisji badającej aferę Rywina opiniowała ustawę medialną. Gazeta Michnika nie poprzestała jednak na polemice. Odtworzyła i opisała sam mechanizm uzyskania przez Super Express informacji na ten temat.
Odtworzyła, bo mechanizm ten ujawniła jej Pawlicka. Naruszając podstawową zasadę etyki dziennikarskiej. Mogła odejść z "Super Expressu", jeśli się z publikacją nie zgadzała. Ale nie powinna szkodzić swojej dotychczasowej redakcji.
Tajemnica dziennikarska, a chroni się nie tylko własne źródło, także kolegów, jeśli dowiedzieliśmy się o nim we wspólnej pracy, to dla nas powinna być świętość. Bronimy jej przecież, choćby przed organami państwa. Aleksandra Pawlicka uznała, że po co bronić tej tajemnicy przed Wyborczą. To coś jakby ksiądz uznał, że pogada sobie z kimś o ostatniej wysłuchanej spowiedzi.
Zauważmy, że nie piszę, czy Aleksandra Pawlicka jest lubiana przez kolegów i jak się ubiera. Nie obchodzi mnie to. Piszę o jej zawodowym „dokonaniu”.
Redaktor Pawlicka po takim wyczynie jak tamten przed ośmiu lat zginąć nie mogła. Jako dziennikarka kolejno "Przekroju", a teraz "Wprost" nie wyróżniła się jednak niczym. Aż do dziś… Pewnie dostanie medal. Kolejny po tamtym z 2003 roku?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/125111-piotr-zaremba-aleksandra-pawlicka-z-wprost-nazwisko-jakby-cos-mi-mowilo-siegam-w-przeszlosc